7. Hey Driver, Where We Going

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo ci wygodnie? - odwracam się w kierunku chłopaków i widzę, jak Richie został przygnieciony przez Davida

- Mocne trzydzieści, siostra - odpowiada, a ja próbuję się nie zaśmiać - Swoją drogą, daleko jeszcze?

- Jedziemy na komisariat oddalony pięć minut drogi stąd, Rich. Chyba sobie dasz radę - wzdycha Tico - Bardziej mnie ciekawi, co my mamy zamiar tam zrobić.

- Jak to co? Zgarniamy naszego kumpla z psiarni - do rozmowy dołącza się Jon, a ja Spoglądam kątem oka na taksówkarza. Widok konsternacji na jego twarzy jest doprawdy bezcenny. Perkusista kręci głową, zakładam, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał.

- Tico chyba chodzi o to, jak mamy zamiar tego dokonać, a przy okazji nie odchudzić własnych portfeli - zgaduję.

- Wreszcie ktoś tu dla odmiany myśli - przybijam z nim piątkę.

- Cholera wie, wyjdzie w praniu - stwierdza Lemma - Byleby wszystko się udało - po tych słowach, o dziwo w taksówce zapada cisza.

Kilka minut później docieramy pod budynek komisariatu. Płacimy oraz dziękujemy kierowcy (przy okazji dajemy trochę napiwku) i wysiadamy przed budynkiem. Patrzymy po sobie i cała nasza piątka czeka, aż ktoś wymyśli jakiś sensowny plan działania.

- Moja pierwsza propozycja - zaczynam - Może niech nie idą wszyscy, bo będziemy się jeszcze przekrzykiwać. A jak powiemy dwie różne wersje wydarzeń, to już chyba możemy pożegnać się z darmowym wypuszczeniem Aleca.

- Racja, w takim razie ilu? - pyta Jon - Ja mogę pójść.

- Ty to nawet nie masz prawa wyboru - odpieram - Ja odpadam, bo ja się tam posram ze strachu i stresu.

- Ja mogę go przypilnować - deklaruje się Tico. Wbrew pozorom nie jest to głupi pomysł, żeby ta dwójka poszła. Jon naprawdę potrafi przekonać każdego, o ile się wystarczająco postara, a spokojna natura perkusisty pozwoli zahamować naszego przyjaciela, na wypadek, gdyby zbytnio odpłynął.

- My z Richiem dotrzymamy Pati towarzystwa - Lemma uśmiecha się głupio, a Rich kiwa twierdząco głową - Idźcie i ratujcie naszego basistę! - dodaje na odchodne naszym przyjaciołom, a oni idą w stronę wejścia do komisariatu, ustalając wspólną wersję zdarzeń.

Stoimy przez chwilę w ciszy. Ja rozglądam się po zatłoczonych ulicach Nowego Jorku i uciekam myślami w bliżej nieokreślonym kierunku, przy okazji żywiąc nadzieję, że Jonowi i Tico uda się przekonać policjantów. Natomiast pozostała dwójka obok mnie zaczyna prowadzić między sobą dyskusję. Nie jestem w stanie stwierdzić, na jaki temat, bo wyłapuję tylko niektóre słowa.

- O czym tak myślisz? - pyta nagle Lemma, wyrywając mnie z moich przemyśleń.

- O niczym w sumie - wzruszam ramionami - Życie, śmierć, kontemplacja rzeczywistości - żartuję, po czym chłopaki dołączają mnie do swojej rozmowy. O niczym ambitnym. Po prostu zabijamy czas. Gadamy trochę o muzyce, trochę o sobie nawzajem. Mogłabym to robić w nieskończoność, bo Richie i David są świetnymi rozmówcami, z wybitnym poczuciem humoru. Chyba z nimi nie da się nudzić.

Jakiś czas później (trudno mi powiedzieć ile, bo rozmowa z chłopakami naprawdę mnie pochłonęła) wracają Jon, Tico, a za nimi zmierza Alec. W przeciwieństwie do naszej trójki, oni nie są aż tak pozytywni. Po perkusiście widać, że jest tym wszystkim zmęczony, wokalista ma chyba mieszane uczucia, a basista wygląda, jakby miał zaraz wykopać sobie grób.

- Jest i nasz kryminalista - mówi na powitanie David u wszyscy mimowolnie choć trochę się uśmiechają - Jak się siedziało w areszcie?

- Nie no, powiem ci, zajebiście, po prostu wybitnie - odpowiada ironicznie Alec.

- Widzisz? Trzeba było nie pić - Richie daje mu kuksańca.

- Nieważne - nasz bandyta łapie się za głowę - Najchętniej to bym się do domu przejechał.

- Niech ci będzie, ale najpierw chcę wiedzieć, jak Jon tego dokonał - odzywam się w końcu.

- Nie wiem, co mam ci powiedzieć - mówi blondyn - Sztuka perswazji.

- Ta. I maślanych oczek - wtrąca się Torres, a wszyscy powstrzymują głośny śmiech - Wszystko wyjaśnione? To możemy się zbierać do domów - dodaje i wszyscy się z nim zgadzają.

* * *

- Kuźwa! - krzyczę, szarpiąc klamkę, a za mną stoi mój przyjaciel i za razem szofer.

- Co jest? - pyta, a ja ciężko wzdycham.

- Zapomniałam wziąć kluczy, a nikogo nie ma w domu - walę w drzwi - Wszyscy postanowili sobie wyjść w sobotę. Za cholerę nie wiem, co zrobić, nikogo nie mam ochoty zamęczać, a siedzieć pod drzwiami też nie mam zamiaru - blondyn posyła mi uśmiech - Co?

- Wiesz, zawsze mogę cię przetrzymać u siebie - na to stwierdzenie mam motylki w brzuchu, ale i zaczynają mnie nachodzić refleksje. Serce mi podpowiada, że to genialny pomysł, spędzę czas z chłopakiem, który jest moim przyjacielem, a przy okazji mi się podoba. Rozum natomiast ma trochę odmienne zdanie. Jeżeli powiem coś źle albo coś za dużo, to chyba mogę się pożegnać z tą znajomością. Z każdym kolejnym dniem coraz trudniej jest mi zostać z nim sam na sam - O czym myślisz tak długo? Przecież cię nie zgwałcę.

- Ale jesteś zmęczony po występie - szukam dobrej wymówki - Przejdę się po mieście, dobrze mi zrobi - odchodzę od wejścia do mieszkania, w celu wyjścia na zewnątrz ale on łapie mnie za rękę.

- Jak coś ci się stanie, to będę cię miał na sumieniu, także nie ma opcji - urywa dyskusję, ale przy okazji, chyba odchodzi od pomysłu jechania do Amboy - No chyba że...

- No chyba że jednak twoje sumienie nie zareaguje? - żartuję, a ten daje mi kuksańca.

- Serio? Myślałam, że powiesz, że pewnie będę chciał ci towarzyszyć - szczerzy się, a ja czochram mu włosy - Co ty na to? - chwilę się zastanawiam, ale się zgadzam. Będziemy to po prostu traktować jako przyjacielski wypad - Dobra, to idziemy - dalej trzyma moją rękę i ciągnie mnie w stronę jego auta.

Pojazd zostawił wcześniej na parkingu, przy Madison Square Garden, a po zgarnięciu naszego kumpla z psiarni, wrócił pod parking taksówką, wraz ze mną, żeby podwieźć mnie do Jersey, które było mu po drodze. Ale po tym wydarzeniu chyba jest zmuszony zmienić swój kurs.

- Ale zanim - zaczynam, a on się odwraca - Masz w aucie kawałek papieru? Poza dowodem rejestracyjnym?

- Chcesz napisać rodzicom, że żyjesz? - kiwam twierdząco głową - Mogę ci wyrwać tył instrukcji auta.

- Idealnie - w zestawie dostaję też długopis i kładę wyrwaną wcześniej kartkę na dachu samochodu. Zaczynam pisać informację dla mojej rodziny, która postanowiła o mnie lekko zapomnieć. Pospiesznie wracam pod mieszkanie i wrzucam kartkę przez szparę między drzwiami a podłogą.

Po chwili wsiadam do pojazdu i ruszamy w stronę centrum miasta w ciszy, której nie znoszę. Tym razem nie pytam, a sama włączam radio, a z głośników wydobywa się piosenka You Make My Dreams duetu Hall & Oates, którą nucę pod nosem. W dalszym ciągu nie wiem, jaką stację Jon ma ustawioną na co dzień, ale z każdym kolejnym dniem lubię ją coraz bardziej. Blondyn uśmiecha się i pyta:

- Gdzie jedziemy?

- Przecież to ty prowadzisz - śmieję się.

- Bo ty nie masz prawa jazdy - stwierdza i ma rację. Nigdy nie chciało mi się przystąpić do egzaminu, a jeżdżenie komunikacją miejską nie jest dla mnie aż tak uciążliwe. No i od zawsze boję się prowadzić, już od czasów zderzania się samochodzikami w wesołym miasteczku. Nie jest to żadna trauma, po prostu nie czerpałam i dalej nie czerpię z tego przyjemności - Ale Jersey znasz lepiej ode mnie.

- Niech będzie - wzdycham i chwilę myślę - Znam najlepszą kawiarnię w mieście. Może być?

- Kieruj mnie - odpowiada, a ja daję mu wstępne instrukcje, jak tam dojechać - To nie jest czasem największe zadupie miasta?

- A nawet jeśli? Dziewczyny mówią, że mają tam najlepszą kawę. Ja nie wiem, bo piję tam czekoladę, też zajebistą - mój przyjaciel momentalnie promienieje i skręca w uliczkę, o której mu powiedziałam przed chwilą, po czym instruuję go dalej.

Kilkanaście minut później trafiamy do lokalu, który przez niezbyt wczesną godzinę jest dość opustoszały. Chociaż, niezależnie od godziny, przesiaduje tutaj niewiele osób. Mało kto wie o tym miejscu, a jest dość przytulne, z klimatycznym światłem i wnętrzem, gdzie dominuje cegła i ciepły kolor na ścianach.

Zajmujemy miejsca naprzeciwko siebie, a kelner do nas szybko podchodzi i spisuje nasze zamówienie. Oboje mówimy, co chcemy, po czym wracamy do rozmowy między sobą.

- Dalej nie mogę uwierzyć, że daliśmy koncert na Madison Square Garden - Jon się szczerzy.

- Dalej nie mogę uwierzyć, że Alec popisywał się przed policjantem i musieliśmy go zgarniać z komisariatu - śmieję się.

- Lepsze to, niż gdybyśmy wszyscy trafili za kraty - mówi rozbawiony blondyn - Wtedy to chyba moi rodzice by mnie wydziedziczyli - dodaje żartem.

- A właściwie, czemu nie przyszli na koncert? - zmieniam temat.

- To nie szkolne przedstawienie, Pati - poważnieje, a ja cicho wzdycham - Nie wiem, ojciec pewnie pracował, a matka została z Mattem - wzrusza ramionami - A Anthony się pewnie włóczy. Zresztą, jakoś mi nie zależy - kiedy mój przyjaciel kończy, dostajemy napoje, które zamówiliśmy. Nie zaczynam pić, tylko od razu mówię:

- Każdy tak mówi i prawie każdy kłamie. Ty raczej nie jesteś typem bezuczuciowego, nienawidzącego własnej rodziny, który ma wszystko w dupie.

- Może masz rację - zaczyna - Ale kariera muzyka i wyższe wykształcenie się raczej ze sobą nie łączy. No i rodzice się chyba z tym nie pogodzili - upija łyk kawy i momentalnie widzę, jak się uśmiecha i rozluźnia - Ale zajebista - słysząc to, wybucham śmiechem.

- A nie mówiłam? - popijam czarną herbatę z dodatkami - Świetna jak zwykle - wymieniamy się uśmiechamy, po czym wracam do poprzedniego, poważniejszego tematu - No wiesz, nie miałam szansy poznać twoich rodziców, bo o nich nie mówisz, o braciach to co innego.

- Gdybyśmy teraz pojechali do mnie, to pewnie miałabyś szansę. Chociaż nie wiem, czy byś chciała wymienić z nimi zdania - czuć, że chce urwać ten temat, a ja odnoszę wrażenie, że stąpam po cienkim lodzie.

- Powiedzmy, że ci wierzę - próbuję rozluźnić atmosferę i chyba mi wychodzi, bo Jon unosi kąciki ust - A jakie macie plany z chłopakami? - pytam po chwili, żeby kompletnie odciągnąć przyjaciela od poprzedniej rozmowy.

- Wydać album, zarobić krocie, wyruszyć w trasę, zarobić więcej - słysząc tę deklarację skromności, nie mogę się nie zaśmiać - A ty?

- A ja co? - patrzę na niego z konsternacją.

- Jakie masz plany? - wzrusza ramionami i popija kawę - Nigdy nic nie mówiłaś.

- Bo nie mam żadnych - odpowiadam niepewnie - Nie myślałam o tym, ledwo co skończyłam szkołę.

- Zupełnie nic, nawet marzeń? - nie dowierza - Przecież umiesz robić tyle rzeczy, znasz się na muzyce, rysujesz i nic nie potrafisz wymyślić? - słysząc to, wzdycham, ale i biorę głęboki wdech i staram się jak najspokojniej wszystko wytłumaczyć:

- To nie tak, że nie potrafię wymyślić. Po prostu jeszcze nie jest na to czas, przynajmniej teoretycznie. Praktycznie, czas goni, a mi się nawet nie chce ruszyć mózgiem - kiedy kończę, wypijam herbatę do końca, mimo że miałam jeszcze jakieś pół kubka napoju.

- A tworzenie na zamówienie nie jest najgorszym pomysłem? - blondyn dalej brnie w temat.

- Rysuję coś, co można nazwać realizmem. Nic kreatywnego, nie będzie się dobrze sprzedawać - mówię, jakby to była oczywistość - Jeśli chcesz zaistnieć w sztuce, musisz się wyróżniać, a nie przerysowywać. Realizm to fajna umiejętności, nie źródło zarobku. Szczególnie, że teraz każdy ma możliwość kupić sobie aparat.

- Czy potrafisz w ten sposób przegadać każdy mój pomysł? - mój przyjaciel chicho podśmiechuje.

- Może - unoszę kącik ust - Po prostu potrzebuję czasu, żeby coś znaleźć.

- Wiesz, nie jesteś głupia. Nie chcę, żebyś się zmarnowała - patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami, a moje serce zaczyna bić szybciej.

- I dlatego aż tak troszczysz się o moją przyszłość? - zadaję to pytanie pół żartem, pół serio, nerwowo odgarniam kosmyki moi włosów i bawię się materiałem mojej kurtki.

- Można tak powiedzieć - uśmiecha się delikatnie - Jesteś moją przyjaciółką - to zdanie dzwoni mi w uszach dłużej, niż powinno. Przecież to oczywiste stwierdzenie, a nie żadna nowość. Jak zwykle mój mózg ma jakiś problem z tą informacją - Chciałbym ci jakoś pomóc, ale samymi chęciami chyba ścieżki zawodowej ci nie wybiorę - sam wreszcie kończy swoją kawę.

- Ale chęciami możesz mnie zawieźć do domu - patrzę na jego pusty kubek - Zbieramy się?

- No, trochę już późno - patrzy na zegarek. Nie zawitaliśmy w kawiarni zbyt długo, ale wciąż był to sposób na zabicie czasu. Zresztą, nie chcę zbyt przetrzymywać Jona w Jersey, bo czeka go jeszcze droga powrotna, która też chwilę potrwa.

Płacimy rachunek, po czym pakujemy się do auta, a blondyn zawozi mnie pod sam budynek. Dziękuję mu za wszystko i wymieniamy się szczerymi uśmiechami. Kiedy odjeżdża, ja wchodzę do środka. Zmierzam na pierwsze piętro i podchodzę do drzwi mieszkania. Słyszę tam cichą rozmowę i rozpoznaję głosy moich rodziców. Biorę głęboki wdech i naciskam dzwonek do drzwi, żyjąc z nadzieją, że na wejściu nie zostanie mi wyprawione kazanie o nazwie A kiedy to się dziecko nauczy brać klucze.

Drzwi otwiera mi tata, a ja udaję pewną siebie i uśmiecham się lekko. Nie ma miny, jakby chciał zaraz mnie ukrzyżować, więc chyba jest dobrze. Idę do swojego pokoju i rzucam wszystko na swoje miejsce, a siebie na łóżko i chwilę na nim zostaję. Daję sobie pięć minut, zanim wyjdę, bo w dalszym ciągu boję się fali uderzeniowej.

Po tym czasie, wyciągam z szafy piżamę i zmierzam w stronę łazienki. Nic się nie dzieje. Żadnych krzyków, żadnego wezwania na Pogadankę. Mogę w spokoju umyć się i pójść spać. I takie zakończenie jednego z najciekawszych dni mojego życia, to ja rozumiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro