3. ''And I Might Never Be The One Who Brings You Flowers'' (1/2)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dni mijały, a Louis stał się stałym klientem. Przychodził, płacił, jadł, wychodził. Niby wszystko okej, a jednak. Pośród tych czterech normalnym czynności kryły się sprośne zagrywki, zalotne dowcipy i ciągłe dotyki, które przyprawiały mnie o gęsią skórkę. W pewnym momencie chciałem po prostu wbić się w jego wargi, aby ten przestał mnie tak podniecać tymi uszczypliwymi słówkami. Może to nie byłyby zły pomysł.

Zawsze zjawiał się ze swoim majestatycznym uśmiechem na ustach i wygrawerowaną miną ''Jestem zajebisty''. Uh, ale cóż rzec, jego mina ma stuprocentową rację. Zazwyczaj pojawiał się sam, co niezmiernie mnie cieszyło. Przynajmniej zacząłem czuć się bardziej komfortowo przy jego osobie. Teraz obydwaj ciągniemy sobie ogony, nie wahając się przy odpowiedzi. W sumie pasuje mi taki układ. Przynajmniej nie muszę codziennie nudzić się w pracy, a trochę miłego towarzystwa mi nie zaszkodzi. Jedyne co mnie dziwi to sam fakt. Sam fakt, że Louis nie wygląda na osobę z którą miałbym mieć coś wspólnego. Wygląda jak zupełnie z wyższej sfery, jakiejś Bostońskiej Elity, czy czegokolwiek. Choć myślę, że jego nastawienie do mnie jest przyjemne. Nie ma na sobie maski głoszącej ''O zgrozo! To znowu ten głupi gówniarz'', nie żebym już takich nie spotkał. Odkąd pojawia się w piekarni mam coraz większą ochotę powiedzieć mu wszystko wprost. Ale jakby to wyglądało?

Hej jestem Harry, mam siedemnaście lat, pochodzę z Cheshire, masz fajny tyłek, mam starszą siostrę, umówisz się ze mną, kocham koty, a poza tym co u Ciebie?

Już wyobrażam sobie jego minę. Jeszcze bym chlapnął, a on okazałby się innej orientacji. Poczekam, to najlepszy pomysł.

Dzisiaj było odrobinę inaczej. Jak zawsze koło szesnastej, godzinie o której Louis kończy naukę, zjawił się w naszych progach. Lecz, coś było nie tak. Nie pojawił się sam. U jego boku szedł starszy mężczyzna, wyglądał na studenta. Czarna, skórzana kurtka. Pełno różnych tatuaży na rękach. Włosy perfekcyjnie ułożone, oraz zaczesane do tyło, lśniące od nakładu utrwalacza. Miał brązowe, pełne oczy, a koniuszki jego lakierków świeciły się od lampy sufitowej.

Obaj podeszli do kasy, a mnie automatycznie zatkało.

- Hej łososiu – zagaił niebieskooki – Chcielibyśmy coś zamówić.

Odłożyłem wcześniej czytaną lekturę na bok i przyglądałem się chłopcom z natchnieniem Picassa.

- Tak .. ? - zapytałem po dłuższej chwili ciszy.

Mniejszy chłopak o nieujarzmionych włosach i opalonej karnacji szeptał coś do ucha studenta, na co drugi uśmiechnął się zabawnie. Wyglądali dość słodko razem. Jeden niższy, drugi wyższy. Gdyby nie fakt, że to ja zająłem Louis'a pierwszy, może teraz zrobiłbym kwaśne ''Awwww''.

- Kochanie, co chcesz zjeść? - zapytał student.

Miałem ochotę zadławić się powietrzem, lecz na marne. Ja tylko żartowałem. Myślałem, że nie są razem, a tu taki klops. Ja w trójkąty nie wchodzę!

- Kochanie? - prychnął niższy – Może na początku zacznij tak mówić do swoich REALNYCH dziewczyn Malik.

- Idiota – zaśmiał się.

- Tak lepiej. Więc ja chcę to co zawsze, a ten pedant chce ciastko toffie i capuccino.

- Pedant, tak? A gdzie kochanie, czy słoneczko? Tylko jak czegoś chcesz to mnie komplementujesz. Uważaj bo z tobą zerwę.

Wsłuchiwałem się w kłótnie starszych zajadając ciasteczka pod ladą i oglądając film 6D.

- Phoo – huknął niebieskooki – Jakby Perrie się dowiedziała to byś miał w cirki.

- Kto używa tak głupiego słowa jak '' w cirki'', głupol.

- A rano mówiłeś, że mnie kochasz, zapomniałeś?

Siedziałem podjadając wszystko co rzuciło mi się w oczy i powróciłem do oglądania romansidła.

- NO BO NIE CHCIAŁEŚ ODDAĆ MI PILOTA, MENDO!

- TO NIE MOJA WINA, ŻE WCZORAJ CHLAŁEŚ I MIAŁEŚ CHOLERNEGO KACA. BYŁEŚ ZŁYM CHŁOPCEM. ŹLI CHŁOPCY NIE DOSTAJĄ RARYTASÓW.

Wymiana zdań przerodziła się w bardzo głośną kłótnie.

- POWIEDŹ TO SWOJEMU BYŁEMU

- OCH, SPIERDALAJ.

- ZAWSZE TAK JEST. TY ZACZYNASZ TEMAT, A PÓŹNIEJ JAKBY NIGDY NIC GO KOŃCZYSZ, DUPEK.

- IDŹ DO TEJ SWOJEJ PERRIE I SIĘ JEJ WYŻAL, A NIE MI TUTAJ WYWODZISZ SIĘ!

- JA PRZYNAJMNIEJ NIE TKWIĘ W GÓWNIANYM ZWIĄZKU, KTÓRY NIE MA KOŃCA, ALE ZA CHUJA GO NIE ZAKOŃCZĘ, BO KURWA NIE WIEM DLACZEGO!

- ZAYN, ILE RAZY MAM CI MÓWIĆ, ŻE MASZ SIĘ DO TEGO NIE WTRĄCAĆ BO ...

- BO, CO?!

Nastała chwila ciszy, a wszyscy wokół patrzyli na dwójkę chłopców przed ladą. Czułem się odrobinę niekomfortowo, jak zresztą większość osób w auli. 

- Przepraszam Zayn. Nie chciałem Cię obrazić.

- Ja Ciebie też Lou-Lou.

Stałem, albo racze siedziałem tam jak wryty. Gdzie w tym wszystkim sens? Bezsensownie podrapałem się po głowie i odchrząknąłem:

- Uhm ...

- Och tak – zaklaskał szczęśliwy Louis – Loczku poznaj Zayn'a, Zayn to Harry.

Uścisnęliśmy sobie dłonie, a następnie dwójka chłopców zajęła miejsca. Z tego całego natłoku słów, prawie zapomniałem co zamawiali. Prawie. Na szczęście jakoś się ułożyło.

Bez problemu rozdałem zamówienia klientom i powróciłem do potajemnego wpatrywania się w dwójkę nastolatków. Mam złudną nadzieję, że naprawdę nic ich nie łączy. Z tego co dobrze słyszałem ten cały Zayn, chodzi z jakąś Perrie. A Louis? Podobno ma ''gówniany związek'', jak rzecze Malik. No co? Chyba każdy w lokalu słyszał ich głośną konwersację!

Słyszałem ich gromkie śmiechy oraz kilka pieszczotliwych zwrotów. Lou cały czas obracał się w moją stronę, aby posłać mi potajemny uśmieszek. Wyglądał tak niewinnie, a zarazem był tak desperacko spragniony.

Jedną z rąk zacisnął na wazonie, rozwartą powierzchnią dłoni ciągnąc w dół i w górę po szklanej powłoce. Patrzyłem się na to oszołomiony, co chwila oblizując już spierzchnięte wargi. Jedną zagryzałem tak długo, że nie zauważyłem kiedy z malinowych ust zaczęła sączyć się krew. Najwyraźniej niebieskooki to zauważył bo jednym ruchem przeciągnął palcem po swojej wardze, dając mi znak abym przestał się ślinić. Jednak nie zrobiłem tego widząc jak starszy zajada ciasto, a lukier przykleja mu się do kącików ust. Odwraca się w moją stronę i jak na perwersa przystało, obscenicznie zlizuję białą słodycz z warg. Co za mały gnojek. Gdyby nie to, że jest tu tyle ludzi najchętniej wyręczyłbym go w oczyszczaniu twarzy.

Jego kolega zaczął się zbierać, a zanim się obejrzałem zniknął za drzwiami wejściowymi, dając powiew zimna.

Okej, raz się żyje, nie?

Wolnym krokiem podszedłem do stolika szatyna i bez większego zastanowienia zająłem miejsce obok niego. Chłopak szeroko się uśmiechnął i wykręcił w moją stronę.

- Tak, Panie Styles? - jakbym wiedział, że moje nazwisko będzie brzmieć w jego ustach tak cudownie, już dawno oddałbym mu swoją duszę za darmo.

- Louis mam pytanie – głośno wciągnąłem powietrze, którym o mało co się nie zachłysnąłem – Może chciałbyś się ze mną spotkać, no wiesz, po pracy.

Zapanowała niezręczna cisza, a ja miałem ochotę cofnąć czas i nie zadać tego idiotycznego pytania.

- Nie ... nie ważne Louis, to było głupie.

- Nie, Harry! - krzyknął łapiąc za mój nadgarstek – Ja bardzo chciałbym się spotkać, ale nie mogę.

Typowa wymówka w stylu ''Odczep się ode mnie''. Może przeznaczenia nie trzeba zmieniać, hę?

- Jasne, ja przepraszam – szybko ulotniłem ze stolika.

Wstałem szybkim ruchem nie uważając gdzie idę. Znalazłem się przy masywnych drzwiach z których wyszła jakaś osoba, a ja nie chcący wpadłem na nią.

- Uważaj gdzie leziesz, buraku! - wrzasnęła brunetka.

Przyjrzałem się jej twarzy. Duże przeciwsłoneczne okulary, no bo jebać zimę, skoro nawet nie ma słońca. Zadziorny uśmiech francuskiej diwy. A wisienką na torcie była zbyt krótka sukienka, która w taką zimę powinna być stanowczo zabroniona.

- Kochanie! - pisnęła dziewczyna tuż przy moim uchu, na co przekląłem pod nosem. Dziewczyna francuskiej urody rzuciła się w objęcia jakiegoś szatyna. Heh, śmieszne. Jest bardzo ładny. Ciemne brązowe włosy, niebieskie oczy jak niebo oraz ten piękny uśmiech. No, nie. Czy ja zawsze muszę się pakować w jakieś przeklęte trójkąty. To znaczy nigdy się jeszcze nie wpakowałem. Yhm .... zapomnij o tym co powiedziałem. Nie zapomnisz? To nie moja wina, że Niall miał jakieś chore pomysły! Dupny Irlandczyk.

Ale tak czy inaczej mój crush poszedł się, jakby to ładnie ująć, jebać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro