piano and violins and champagne

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

panic! at the disco - king of the clouds

Czternasty lutego wcale nie był specjalnym dniem dla co najmniej połowy populacji, będącej singlami od dawna, świeżo po rozstaniu lub jeszcze zbyt młodej. U niektórych rozdrapywał dawne rany lub niemiłosiernie drażnił, a innych zadowalał rozkochaną aurą, zalewając wszystkie sklepy całą gamą akcesoriów, kwiatów, baloników, czekoladek i prezentów, w większości z motywem serca z wypisanym płytkim cytatem o miłości, którego tandetę dostrzegało się dopiero po jakimś czasie, reagowało się z czułością lub rezygnacją.

Czternastego lutego miejscowy inspektor Scotland Yardu jechał zirytowany pracy, gotowy na panującą, niemal przedszkolną atmosferę, anonimowo zostawiane kwiaty, słodycze czy inne bzdury. Od rozwodu z byłą już panią Lestrade miał serdecznie dość świąt nachalnie celebrujących miłość, a te tortury powtarzały się rok w rok, ubierając skądinąd trochę tragiczne oryginalne okoliczności w komercyjną szopkę.

Stłumił przekleństwo, wchodząc na komendę; naprawdę nie miał ochoty użerać się z ludźmi, zwłaszcza z Sherlockiem, który siedział na jego biurku i wymachiwał nogami jak dzieciak, a w szczupłych dłoniach trzymał niedużego, pluszowego misia z serduszkiem. John stał obok, niezdecydowany czy najpierw śmiać się z miny inspektora, czy pospieszyć z wyjaśnieniami. Oszklone drzwi gabinetu zwykle stanowiły przeszkodę nie do pokonania bez meldunku u sierżant Donovan; pech chciał, że chłopcy z Baker Street nieszczególnie przykładali wagę do jej słów.

— Jest ósma rano, Sherlock, jestem przed drugą kawą, a ty siedzisz na moim biurku.

— Doskonała obserwacja, Gavin, ktoś przysłał ci to. — Pomachał łapką pluszaka, nie kryjąc zdegustowania.

— Widzisz? Mnie ktoś lubi. — Lestrade zabrał misia i posadził go na stercie dokumentów, które gdyby mogły wyrażać uczucia, to właśnie by się szyderczo uśmiechały, drwiąc z jakże uroczego dnia zakochanych.

— Śmiem twierdzić, że raczej się podkochuje, a podsłuchując rozmowy dam z tej komendy, wnioskuję, że jesteś w ich kręgach popularny. — Sherlock uśmiechnął się diabolicznie. — Może czas coś z tym zrobić? Ten miś został ci przysłany przez młodą kobietę, pachnie jeszcze jej perfumami, nie pali, poproś sierżant Donovan o numer telefonu, zapomniała go zapisać.

— Wiesz, że nie jestem zainteresowany, na miłość boską. Nie wiem, dlaczego nawet ciebie wzięło na walentynkowy nastrój, ale nie, nie mam żadnej nowej sprawy - powiedział, przeglądając akta. — Zagrajcie w Cluedo — dodał z uśmiechem godnym samego diabła, na co detektyw jedynie prychnął i wyszedł z gabinetu wciąż mając w pamięci sytuację, po której plansza do gry została przybita nożem do ściany.

Wyświetlacz komórki rozbłysł, ukazując wiadomość od zapisanego starannie numeru, który otrzymał w samochodzie przysłanym po niego, gdy zaczynał pracę z Sherlockiem dobrą dekadę temu. Lestrade odsunął dokumenty, łapiąc telefon i z lekkim uśmiechem odczytując wiadomość.

Oczekuję cię o 19.00 u mnie, wiem, że spędzasz walentynki samotnie. MH

Jadąc w deszczu, zerkał co jakiś czas przez boczną szybę. Skręcił na żwirowy podjazd eleganckiej posiadłości umiejscowionej, jak zauważył, trochę za Londynem, gdy GPS suchym głosem poinformował go o celu znajdującym się po lewej stronie.

Mycroft powitał go w przedpokoju, jak zwykle chłodny i nienagannie ubrany. Ten człowiek, jak mawiano, zapewne rządził całym krajem ustawiając urzędników zgodnie z własnym wyobrażeniem jak gwiazdy i księżyce dookoła wybranych planet specyficznego układu polityki międzynarodowej - właśnie w ten sposób, nawiązując do wszechświata, miał ułożone w atramentowej przestrzeni postaci w swoim życiu, nieliczne z nich mianując kamiennymi, ognisto-lodowymi kometami o długich ogonach. Wiele z nich było oddalonymi gwiazdami, o których ważniejsze dane otrzymywał, gdy zdecydował się na zbadanie wybranego układu, inni byli jasno płonącymi olbrzymami, jeszcze inni, ale bardzo niewielu, białymi karłami i tylko jedną czarną dziurą. Nigdy się nie gubił, swobodnie balansował na pasach asteroid i pewnym krokiem zostawiał ślady na pierścieniach Saturna.

Właśnie taką kometą, oscylującą między układami i jeszcze nieokreśloną, był stojący na progu inspektor policji.

Mycroft gestem zaprosił go dalej, z lekkim uśmiechem prowadząc przez hall.

— Nie zmuszałbym cię w zwykłych okolicznościach do jazdy w taką pogodę, ale dowiedziałem się od Sherlocka, że spędzasz walentynki — skrzywił się odrobinę — samotnie.

— Jest w porządku, bardzo chętnie z tobą zostanę, jeśli chcesz.

— Sądziłem, że masz plany na ten dzień, Gregory. — Bystrym, jasnym oczom wystarczyła sekunda, by całą postać inspektora rozłożyć na pierwiastki, wskazać ich udział procentowy w organizmie i zapewne wydedukować historię jego życia.

— Zacząłem mieć, kiedy przysłałeś wiadomość, od rozwodu nie świętuję walentynek — Lestrade wzruszył ramionami. — Więc przyjechałem, to nic przyjemnego siedzieć samotnie, kiedy wszyscy dookoła świętują.

— Zrozumiałe — szatyn skinął głową. — Ja nie świętuję z innego powodu, uważam to za głupie. Jeśli się kogoś kocha, można kochać codziennie, nie tylko w jeden wyznaczony dzień, tak samo z obdarowywaniem się. — Mycroft uprzejmym gestem zaprosił gościa do środka.

Chłód aż bił od wyprostowanej postaci, dumnie wiodącej go przez hall i korytarzem, gdzie zostawił płaszcz, a następnie do przestronnego salonu; przez ciemne drewno i zimny parkiet, wysokie schody, grube zasłony w stonowanych barwach, równie ciężkich i przygaszonych, co zdawałoby się emocje pana domu. Fotele zapraszały do rozsiadania się, przerzucenia nóg przez podłokietnik i zanurzenia się w beztroskim lenistwie, na co wyżej wymieniony z pewnością zasługiwał.

Tematem rozmowy szybko stał się Sherlock, a więc coś, co mogli uznać za wspólny obszar zainteresowania; obaj przykładali wagę do jego sposobu życia, bezpieczeństwa i stanu, a mimo początkowej niezręczności, wieczór pędził jak szalony.

— Czasem mam ochotę go zabić. Przynajmniej wtedy sobie nic nie zrobi.

— Nie ty jeden, uwierz. — Wystudiowana nonszalancja przemawiała przez Mycrofta, unoszącego smukłymi dłońmi kieliszek. Niebywałe, jak tak chłodny i zdawałoby się wykuty z kamienia człowiek całkiem swobodnie przeobrażał się w ułamku sekundy, jakby skały, z których go na pierwszy rzut oka topornie wytworzono, zmieniały swe oblicze i strukturę, przechodząc płynnie z zatroskanej, kryształowej sylwetki brata w stalową postać nieugiętego polityka aż do geniusza, będącego stopem każdej cząstki, każdego metalu, jaki zawarł w swojej chłodnej osobowości, na tyle chłodnej, by zwarte okuwały go jak zbroja a wszystkie uczucia, będące w niej niewygodnymi szczelinami, już dawno wyrzucił na zewnątrz.

W obecności czterdziestoletniego, zaskakująco ciepłego i serdecznego policjanta czuł, jak najmniej odporne na wzrost temperatury srebro zaczyna niebezpiecznie spływać w dół mankietów, plamiąc ciemny materiał garnituru. Wniknąwszy w jego nici, zaczęło nieprzyjemnie przywierać do skóry.

— Planowałeś morderstwo Sherlocka? —Greg uniósł wzrok znad splecionych wokół szkła dłoni, z lekkim (ale jakże radosnym) niedowierzaniem. Wiedział doskonale, że Mycroft tylko się z nim droczy; młodszy Holmes był najdroższą politykowi osobą, za której krzywdę w zemście mógłby spalić cały świat i zrobiłby to, wystarczyło tylko parę pociągnięć za wybrane sznurki i wszystkie kontynenty płonęłyby u stóp braci, wyżerane ogniem.

— W wolnej chwili, owszem.

— Dołączam się, mam go dosyć średnio raz na dwa dni. — Lestrade uśmiechnął się lekko, wspominając sprawy, podczas których detektyw był szczególnie trudny.

— Możesz go zdekapitować, tak jak świętego Walentego. Bardzo cenicie sobie świąteczny klimat, jakiekolwiek by to okoliczności nie były, a ścięcie głowy zdecydowanie się w nie wpisuje. — Złoto i stal, stanowiące kolejne elementy zbroi, również zaczęły się stapiać, wprawiając nieprzyzwyczajony do nawału emocji mózg w panikę, przez co związki chemiczne absolutnie zawiodły, a cały świat na chwilę się zatrzymał. Silna wola powoli podciągała gęste ciecze coraz wyżej, układając z nich na nowo łuski i karwasze ukryte pod mankietami, gdy zdrowy rozsądek ponownie przejął kontrolę.

— Wątpię, czy uda mi się uciąć głowę za pierwszym razem, najwyżej powtórzę próby.

— Zrób to dobrze i tak, żebym nie musiał się potem tłumaczyć.

— Będziesz współwinny. — Zaśmiali się cicho, wzrok Lestrade'a zbłądził na ułożone w uśmiechu wargi urzędnika, po raz pierwszy bardziej szczere niż okryte wymuszonym grymasem. Nie mogli zauważyć cienkiej strużki miedzi spływającej wzdłuż kręgosłupa, która zabrała ze sobą wyimaginowane naramienniki, a gdyby się przyjrzeć uważniej, oprócz rudawej smugi bladą skórę oznaczyła też platyna.

Boże drogi, gdyby Mycroft potrafił płakać, nawet łzy byłyby z metalu, a gdyby dało się przebić kamienną powłokę skóry, zamiast krwi płynęłaby tam lawa, a naczynia krwionośne zestalonoby do postaci miedzianych kabelków.

— Sherlock skoczył z dachu szpitala dla ciebie.

Lestrade użył całej siły woli, żeby się nie opluć winem, co zaowocowało jedynie stłumionym krztuszeniem i zaciśnięciem palców wokół szklanki.

— Dla ścisłości, zrobił to dla ciebie, Johna i pani Hudson, Moriarty miał was na celowniku, zginęlibyście z rąk jego snajpera. — Mycroft niedbale kołysał kieliszkiem w dłoni, starannie omijając twarz rozmówcy. — Nie mówił o tym wiele, ale jak dowiedziałem się od mojego drogiego brata, nie zasłużyłeś na tak żałosny koniec. Upiera się, że jesteś dobrym policjantem i dobrym człowiekiem.

— Nie wiedziałem — odparł cicho inspektor, bawiąc się rogiem niedużej, ciemnej poduszki. — Nie dzieli się ze mną szczególnie wiadomościami o swoim życiu, wiem tylko to, co muszę dla jego dobra.

— Byłeś pierwszą osobą, której do siebie nie zraził, wyciągnąłeś do niego rękę, gdy tego potrzebował. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo jestem ci wdzięczny, zresztą nie tylko ja. Zająłeś się nim, kiedy mnie zabrakło.

Cisza spowiła obydwu, niemalże całkowicie dusząc walentynkowy nastrój, którego w pełni ten dom nigdy nie doświadczył. Nawet ciemne zasłony zdawały się mniej przyjazne i miękkie, a bardziej upodobnione do macek krakenów wyciąganych po zdobycz, wijących się i chlastających najbliższe otoczenie.

— Mycroft, to oczywista rzecz do zrobienia. — Położył delikatne dłoń na bladym nadgarstku polityka; ten nie drgnął ani trochę, choć obrzucił ją pustym spojrzeniem. — Ludzie tak robią.

— Zdziwiłbyś się, ile osób popełniłoby zbrodnię, gdyby to było legalne. Ludzie nie są tak wspaniali, jak ci się wydaje, idealizujesz ich, bo brakuje ci ich w codziennym życiu. — Chłodny ton głosu Holmesa ciął jak sztylet, boleśnie i zręcznie rozbiwszy błędne założenia inspektora. Boże jedyny, jaki on był wspaniały. — W istocie bardzo niewielu jest faktycznie dobrych.

— W takim razie miałem szczęście.

— Tak, miałeś. A Sherlock zyskał przyjaciela, kogoś, kto według niego nie może mieć z nim takiej relacji, uważa się za niezdolnego do takich uczuć... aczkolwiek obaj wiemy, że to nieprawda.

— Może na to nie wygląda, ale cię kocha, na jakiś swój sherlockowy, dziwny sposób. — Lestrade uśmiechnął się łagodnie. — Jasne, naskakujecie na siebie i warczycie, ale widziałem twoją minę, gdy się naćpał i siedziałeś z nim w szpitalu. To było bardzo — odstawił kieliszek, poświęcając dłonie na energiczną gestykulację — ludzkie. Inne niż reszta waszego zachowania.

— Obraził mnie, jak tylko się obudził, Gregory. — Mycroft prychnął cicho, nieprzyzwyczajony do bycia obiektem roztrząsań, przecież to jego praca, on rozkłada niesamowicie złożonych ludzi na czynniki pierwsze, pojedyncze atomy pierwiastków, a nie jest biernie poddawany obserwacjom.

— Cieszył się, że tam jesteś. Nie miał wtedy właściwie nikogo, na pewno ucieszył się na widok znajomej twarzy.

— Nie znosi mnie.

— Obstaję przy swoim, jesteś dla niego ważny, w drugą stronę tak samo. Mieliście, macie umowę, prawda? Nie wiem, na czym polega, ale macie ją, słyszałem, jak mówiłeś — dokończył niepewnie, w końcu nigdy nie zabierał głosu w tak osobistych sprawach braci Holmes, może to było nietaktowne?

— Owszem, mamy i mam nadzieję, że mój drogi brat nadal respektuje jej postanowienia — westchnął Mycroft nieco mniej wyniośle niż zwykle. — Obiecał mi, że gdziekolwiek bym go nie znalazł, w uliczce, domu narkomanów czy gdzie indziej, zawsze będzie miał przy sobie listę.

— Listę? — Greg uniósł brwi.

— Tego, co zażył, żebym wiedział, jak zareagować. Nie uwierzysz, ile razy kawałek papieru uratował mu życie.

— Ty mu je uratowałeś, ściśle mówiąc — zerknął rezolutnie na starszego Holmesa.

— Precyzując jeszcze bardziej, zrobili to lekarze.

— Mam pytanie — Lestrade zerknął na Mycrofta. — Przypomniałem sobie coś.

— Proszę, śmiało.

— Kiedy się poznaliśmy, te dziesięć czy ileś lat temu, nazwałeś się arcywrogiem Sherlocka. Zdziwiłem się, bo było jasne, że jeśli zawalę w ochranianiu go, zabijesz mnie i ukryjesz ciało tak, żeby nikt go nie znalazł — przełknął nerwowo ślinę. — Dlaczego nazwałeś się jego wrogiem? Dbasz o niego jak nikt inny.

Szatyn westchnął, bawiąc się niemal pustym kieliszkiem i w końcu odstawiając naczynie na blat stolika.

— W dzieciństwie bawiliśmy się w piratów — mruknął, prychając lekko, jakby bycie tak infantylnym nie pasowało do Mycrofta Holmesa nawet w wieku kilku lat. — Zawsze zostawałem jego arcywrogiem, sądziłem, że do dzisiaj tak o mnie myśli; nie miał okazji po moim wyjeździe na studia właściwie poznać mnie jeszcze raz. Miał do mnie żal o wyjazd, a potem, gdy wróciłem, nie chciał mnie widzieć.

— Jezu, ja naprawdę nic o was nie wiem — rzucił oskarżycielskim tonem, zaraz potem się uśmiechając. — Jesteście szczególnie przywiązani do historii z dzieciństwa czy mogę kilka poznać?

— Myślę, że możesz, to nie tajemnica. — Mycroft usadowił się wygodnie. — Sherlock był genialnym chłopcem, zawsze nosił głupią piracką czapkę, jakby to robiło z niego kapitana. Możesz mi nie wierzyć, ale wtedy jeszcze mnie cenił, mieliśmy wspaniałą relację, ufał mi jak nikomu, byłem jego najlepszym przyjacielem. Byliśmy nie do rozłączenia, a teraz... — Mycroft westchnął ciężko — nie sądzę, żeby za mną tęsknił, gdy umrę. Za kimś, kto obstawia go swoimi ludźmi, obserwuje z czystej troski, ryzykuje całą swoją karierę — dłonie szatyna zacisnęły się na podłokietnikach. — Patrzy na to jak na zagrożenie, jak na widmo wiszące nad nim, gotowe wyciągnąć konsekwencje, a ja się tylko martwię.

Nie chciał się przyznawać, że Gregory Lestrade wywarł na nim wrażenie; niebywałe, ile ten człowiek był w stanie poświęcić dla ważnych dla siebie osób. Porzucenie zapewne długo wyczekiwanych wakacji, by przybyć do Baskerville na polecenie Mycrofta, uprzedzenie Sherlocka o oddziale mającym za zadanie go aresztować, pozwolenie mu na ucieczkę - to i wiele innych sytuacji, jego podejścia do życia, fascynującej osobowości, raczej niespotykanej wśród ludzi, bo tak cholernie irytująco, naiwnie i uroczo szlachetnej, nakładane warstwami stanowiło o ogromnej wartości inspektora policji dla obu braci Holmes. Lojalny, ufny, empatyczny; ileż razy jego usłużne, acz wyczerpane ramię znalazło się tuż przy kimś, oferując wsparcie, na akcjach koc i uspokojenie, ludzkie podejście do ofiary i zadbanie o jej względny komfort. Ile razy pojawiał się na wezwanie Mycrofta - który niepokoił się o brata, a balansując polityką nie mógł we własnej osobie przyjść na Baker Street - po czym wybierał się tam kontrolnie, przyjmując pod wymęczone, wystrzępione skrzydła kolejną osobę.

Również on, szablonowy, ale nie do końca, właściwy człowiek na właściwym miejscu, współczujący i odpowiedzialny, zbudowany z najtwardszych minerałów zalanych gorącą lawą, w niektórych miejscach zapewne inkrustowany gwiazdami zerwanymi z własnych orbit, tak rzadkich na ulicach Londynu, a do których czasem tęsknie unosił wzrok, zganiając to na załamanie sytuacją na miejscu zbrodni. Szkielet na pewno nie był tylko kościany i matowobiały, w złączeniach żeber z mostkiem szkliły się kryształy o najróżniejszych, bladych barwach, srebrzystorude strumienie metali opływały klatkę piersiową i silne, wyprostowane plecy; opakowanie mężczyzny w zwykłą londyńską codzienność, zakamuflowanie płonącej gwiazdy w ludzkiej skórze niewątpliwie było doskonałym ruchem wszechświata, a światło dopalającego się papierosa było jedynym ujściem dla tłamszonej w piersiach energii.

Ten mężczyzna był aniołem, czyż nie? Gdy wysiadał z radiowozu na miejscu zbrodni, można było odnieść wrażenie, że jeszcze chwila, a cały świat zasłonią śnieżnobiałe, szeroko rozpostarte anielskie skrzydła, nieco zmęczone od kolejnego nocnego dyżuru na komendzie albo interwencji o nieludzkiej godzinie, najczęściej nad ranem, wyrwany ze snu. Lokalny bohater, pomyślał na wpół drwiąco, a na wpół z podziwem. Jedyną osobą, dla której starszy Holmes dałby odebrać sobie życie, był Sherlock, który o tym nie wiedział i miał się nie dowiedzieć.

Obaj Holmesowie widywali Lestrade'a zarówno w akcji, jak i prywatnie, widzieli płynną metamorfozę z twardego i zapracowanego szefa komendy policji w ciepłą, przyjazną osobę; co wspaniałe, wiele z wydawałoby się odseparowanych, przeciwnych cech charakteru przenikało się w każdej wariacji, ale czyż nie tak miało być? Czy nie to stanowiło o istocie człowieka, że nigdy nie jest on całkowicie jakiś, zawsze odłamki mieszają się i przenikają, najsilniejsze z nich banalnie przejmują kontrolę.

— Mycroft, patrzysz się na mnie od minuty bez mrugnięcia, to przerażające — zwrócił uwagę Lestrade, dopijając alkohol. — Mycroft!

Przecież zdarzało im się wspólnie wypalić papierosa i rozmawiać niezobowiązująco, czekając na Sherlocka, albo wypić kawę w trzy minuty, gdy inspektor otrzymywał nowe instrukcje, choć znacznie częściej przychodziły one SMS-em lub wydawano je telefonicznie; Lestrade wykonywał je bez mrugnięcia okiem, zwykle nadzorując życie na Baker Street i milcząco dołączając je do pliku obowiązków, jaki już miał narzucone na barki.

Szatyn zamrugał oczami, starając się przybrać jak najszybciej kamienną maskę, której przecież nigdy się nie pozbywał, a przynajmniej taki był zamiar.

— Wybacz, zamyśliłem się.

— Zaczynałem się bać, że diabeł przeze przemawia, tak się wpatrywałeś. — Gregory odstawił szklankę na niski stolik, powoli podnosząc się z fotela i dyskretnie ziewając.

— Ja i diabeł dobrze się znamy. — Polityk uśmiechnął się lekko.

— Chyba będę się zbierał, już późno, a ja mam raporty do wypełnienia, przysięgam, nie otworzę drzwi do gabinetu, jeśli tego nie ogarnę.

— Zostań. — Prośba, wypowiedziana surowo jak rozkaz, przecięła powietrze. — Nie powinieneś być sam, będziesz tylko przygnębiony.

— Być może — policjant wzruszył ramionami — a być może położę się od razu spać, zignoruję raporty i nie usłyszę radosnych igraszek pary za ścianą — przetarł oczy czubkami palców. — I nie, tylko nie mów, że mnie tu przetrzymasz, bo masz od tego ludzi, to by było nie fair. — Uśmiechnął się lekko, zbierając zostawione rzeczy z blatu do torby.

— Nie wchodzą do mojego salonu bez pozwolenia, a ja ich nie wezwałem, masz absolutnie wolny wybór, Gregory.

— Możesz używać krótkiej formy, tę mam tylko w dokumentach, ona nie gryzie, naprawdę — powiedział, wrzucając klucze do bocznej kieszeni.

— Przeszkadza ci dłuższą wersja?

— Dziwnie się czuję, gdy tak mówisz, znamy się ponad dziesięć lat. Masz dłuższy staż niż wielu moich znajomych, to ci gwarantuję.

— Pod względem relacji nie mogę chyba mierzyć się z twoimi współpracownikami — stwierdził Mycroft, mając w pałacu pamięci wyznaczony, powoli nabierający kształtów pokój dla Lestrade'a, wypełniony starannie segregowanymi danymi i obrazami, strzępkami wspomnień żmudnie odmalowywanymi podczas każdej wolnej chwili, na tworzenie którego przeznaczył sporą część metalu ze zbroi. — Znacie się lepiej.

— Chyba będę musiał zaprowadzić jakąś hierarchię — zaśmiał się inspektor, dolewając sobie wina. — Mam jeszcze trochę czasu, praca zaczeka.

— Muszę się z tobą zgodzić. — Holmes zajął miejsce tuż obok, automatycznie pozwalając zbroi oddzielić jego i Grega, zachowując bezpieczny dla wizerunku chłodnego geniusza dystans, taki, jaki powinien pozostać według wypracowanej przez lata kamiennej skorupy będącej domem jedynie dla przejrzystego, trzeźwego umysłu i niczego więcej. Jakakolwiek próba zmieszczenia w jasnym pałacu pamięci uczuć byłaby równoznaczna z destabilizacją, upadkiem, wybiciem każdej możliwej gwiazdy z orbity, słowem — chaosem; chaosem, który mógłby przejąć kontrolę nad doskonale opanowanym starszym bratem Holmes, perfekcyjnym politykiem, doradcą królowej, ale mimo zestalonej pozycji i zawsze zimno-ironicznego wyrazu twarzy zagubionego w jedynym, od czego się odseparował — w uczuciach.

A chaos, formowany w przyjazną postać, już nadszedł.

Wystarczyło kilka lampek wina, żeby plecy Mycrofta uderzyły w ścianę, przygwożdżone przez zaciśnięte na materiale drogiej koszuli dłonie, ciepłe i zdecydowane, te same, które na co dzień ściskały broń.

Był tak ciepły, tak rozgrzany, jakby zamiast krwi w żyłach płonął płynny ogień, smugi gorąca wnikały w poszerzane przez wzrastającą temperaturę szczeliny zbroi, oplatały żebra i powoli roztapiały skute lodem serce. Te same płomienie wydarły nagły oddech z wąskich ust starszego Holmesa, niemal jęk, gdy dłoń inspektora zahaczyła o pasek elegancko wyprasowanych spodni. Lestrade uśmiechnął się, widząc wdzięcznie wykrzywione rysy twarzy Mycrofta, czując pod wargami przyspieszający puls, piękny, złoty, i z czystej złośliwości ugryzł go lekko w miejscu złączenia szyi z obojczykiem, otrzymując gwałtowne wypuszczenie powietrza i szczupłe dłonie mocno zaciśnięte na swoich nadgarstkach.

— Gregory — mruknął, na wpół karcąco, a na wpół z rozkoszą; okucia zbroi spływały wzdłuż nogawek, mieszając się ze sobą — złoto, miedź, żelazo, rozmazane strugi srebra i platyny, ale to nic, już straciły wartość, bo Mycroft właśnie sięgał nieba, przyparty do ściany. — Nie chciałbym skończyć w łóżku po pijanemu, nie chcę tego zrobić i nie pamiętać — dodał z naciskiem, chwytając drżącymi dłońmi ramiona Grega.

— Hej, obściskuję się z rządem, mógłbyś dać mi się nacieszyć — ofuknął go policjant, czule głaszcząc opadające na czoło łagodnymi falami włosy; drugą dłoń umiejscowił na piersi urzędnika. — Zostało mi tylko to, z płacenia podatków mnie nie zwolnisz — zażartował cichutko tuż przy uchu Holmesa, na co ten się zaśmiał.

— Dotąd moje kompetencje już nie sięgają, mój drogi — sapnął polityk z zadowoleniem czując, jak wzmożony przez chwilę chaos odpuszcza, ustępując miejsca kontroli, jak prowadzone niezbyt świadomie palce zwalniają i spełzają na jego pierś.

Lestrade zachwycony mógł poczuć jedynie spływające po klatce piersiowej rozgrzane żelazo, resztkę uzbrojenia, odsłaniające ku jego satysfakcji serce Mycrofta — nie kamienne ani nie lodowe, wielkości przeciętnej pięści, a co najważniejsze — zupełnie ludzko bijące pod szarą kamizelką.

Twardo śpiącego w nagrzanej przyjemnie pościeli policjanta obudziły dźwięki dochodzące gdzieś z pokoju; otworzył niemrawo oczy, chcąc ustalić źródło zakłócająne mu sen, aż natrafił na nie i uśmiechnął się szeroko. Wygodne łóżko, sterty białych poduszek i kołdra ciągnęły do siebie w rozkoszny sposób, zapewniając komfort i chociaż na chwilę ucieczkę od myśli o bardzo prawdopodobnym spóźnieniu do pracy, ale to nic, to nie zaważy na losach wszechświata, kiedy własną pięknie płonącą gwiazdę miał tuż obok siebie. A tej gwieździe nic i nikt się nie sprzeciwi, jeśli nie chcą splątania orbit czy zmieszania galaktyk ze sobą.

Mycroft, ubrany już w elegancki garnitur, w tej chwili z marynarką odwieszoną na krzesło, przez co Lestrade widział ładnie opiętą na plecach kamizelkę, biały kołnierzyk koszuli oraz wycałowany poprzedniego wieczoru kark — ślady po zębach niemal całkowicie zniknęły z gładkiej skóry — grał na pianinie stojącym przy oknie.

W tym samym momencie identyczna melodia rozbrzmiewała z mieszkania przy 221B Baker Street, grana na skrzypcach przez ekscentrycznego detektywa-konsultanta. Grana przez dwóch braci, miała symboliczne znaczenie — już wszystko w porządku.

Może walentynki nie muszą być tylko o miłości.

taka mała czekoladka dla wszystkich samotnych - i nie tylko - w walentynki

my attentive ass nie wytrzymała do walentynek, więc dostajecie teraz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro