100. Zrywam zaręczyny.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Louis zgasił swojego papierosa w popielniczce, a następnie przybliżył się do Zayna, którego pocałował, przy okazji wydmuchując dym w jego usta.

  — Zostało już tak mało czasu — mruknął brunet.

  — Wiem — odparł Lou, następnie siadając na kamiennej barierce.

  — Nie wyobrażam sobie budzić się w pustym łóżku — westchnął, łącząc ich dłonie.

  — To będzie okropne — kiwnął głową, patrząc w ciemne oczy. — Nie będę czuł nawet twoich cholernych perfum na pościeli.

  — Cholera, to będzie okropne, kiedy nie będę mógł cię objąć w momencie, w którym jakaś laska będzie pożerała cię spojrzeniem — wydął smutno wargi — Jak mam pokazać wszystkim, że jesteś mój, skoro będziemy tak daleko od siebie? Nie mamy nawet pierścionków, żeby pokazać, że jesteśmy zaręczeni!

  — Wyślemy sobie pocztą — uśmiechnął się, obejmując Zayna w pasie. — A później wstawimy zdjęcia na instagrama. Reszta będzie nieco trudniejsza.

  — Umrę z tęsknoty — westchnął. — Chcę mieć cię przy sobie.

  — Wiem, ja ciebie też — mruknął nieco smętnie. — Ale hej, spotkamy się za niedługo, racja? Przyjadę... albo ty przyjedziesz.

  — To nie będzie to samo — wymamrotał.

  — Jak tylko dorośniemy, możemy zamieszkać razem w... Londynie? — przymknął oczy, wsłuchując się w bicie serca Malika.

  — Nie widzę innej opcji, kochanie — uśmiechnął się delikatnie.

  — Będę odkładał każdego funta do słoika — parsknął, zaciskając dłonie na jego koszulce. — I będę odliczał dni.

  — Myślisz, że nasz związek przetrwa? — spytał.

  — Myślę, że... tak, jak najbardziej — odpowiedział Louis, zadzierając głowę w górę, aby spojrzeć na jego twarz. — Ale jeśli spotkasz kogoś, powiesz mi?

  — Liczysz się dla mnie tylko ty. Nikt nie będzie wyżej od ciebie, jasne? — ujął jego twarz w dłonie — To ciebie kocham i to się tak szybko nie zmieni.

  — Kocham cię — szepnął z uśmiechem, następnie przybliżając się do niego po buziaka — mój kochany narzeczony.

  — Kocham cię też. Tylko ciebie, Lou — pocałował go, następnie mocno obejmując. Przymknął oczy i zaciągnął się jego zapachem, wiedząc, że już za pięć dni nie będzie mógł tego zrobić. Chciał zapamiętać każdy szczegół Louisa, nawet to jak pachniał. Jak delikatna była jego skóra, jak pod palcami czuć było jego twarz - no każdy detal! Nawet jeśli brzmiało to głupio to Zayn naprawdę obawiał się tej rozłąki. Nie chciał stracić Louisa, naprawdę nie chciał. Ich związek będzie takim na odległość, takim, gdzie w każdej chwili szatyn może stwierdzić, że woli być z kimś, kogo ma przy swoim boku na co dzień, a to złamałoby Malikowi serce.

  Tomlinson uśmiechnął się szeroko, zamykając oczy. Kochał Zayna, nawet jeśli znali się tak krótko. Był pewien, że go kochał. Nie chciał go stracić już nigdy więcej i na pewno nie będzie się bał, gdy się rozjadą do domów. Będzie po prostu wyczekiwał następnego spotkania, bo na tym to polegało. Będzie szalał z radości już godzinę przed, a gdy w końcu będzie go całował, będzie czuł, jakby latał pośród chmur. Definitywnie go kochał. Wszystkie jego cechy charakteru, wyglądu i... wszystko.

  — Obiecaj mi, że nie znajdziesz nikogo innego — poprosił cicho, patrząc w błękitne oczy.

  — Obiecuję — odparł równie cicho Lou, całując go w policzek. — Nikt nie dorównałby tobie.

  — Kocham cię, skrzacie — poczochrał go po włosach.

  — Kocham cię mocniej, ale... — odchrząknął, stając stopami na barierce i ułożył dłonie na ramionach Zayna — nie jestem skrzatem.

  — Jesteś — złapał go w talii i ściągnął z barierki, okręcając się z nim dookoła własnej osi.

  — Nie jestem — zaoponował, przytulając się mocno. — Chociaż bycie małym kotkiem jest urocze.

  — Jesteś małym kocurkiem — roześmiał się.

  — Dziękuję — parsknął, całując go w czółko. Nie mógł wymarzyć sobie lepszej osoby, którą by pokochał.

  — Co będziemy dzisiaj robić, kochanie? — spytał.

  — Możemy zgarnąć z kuchni coś słodkiego i poleżeć w łóżku.

  — Podoba mi się twój plan — przyznał.

  — Okay, więc teraz cichosza — uśmiechnął się, stając na własnych nogach, po czym przeszedł przez swój pokój, aby następnie znaleźć się w holu i obejrzał się za siebie, upewniając się, że Zayn szedł za nim.

  Malik dogonił go i złapał za jego dłoń, uśmiechając się. Była taka malutka.

  Razem przeszli do kuchni i przywitali się ze wszystkimi kobietami, po czym zgarnęli parę słodyczy i jakby nigdy nic, powrócili do pokoju.

  — Teraz poważne pytanie — zaczął L. — Które lepsze: czerwone czy zielone żelki?

  — Czerwone — odpowiedział.

  — Dobra. Zrywam zaręczyny.

  — Nie, to ja je zrywam — zmarszczył brwi — Czerwone są lepsze!

  — Nie masz gustu — stwierdził młodszy. — Jesteś tacy jak wszyscy - beznadziejny!

  — Gdybym nie miał gustu to bym na ciebie nie leciał — wywrócił oczami.

  Louis otworzył szeroko usta, a następnie uśmiechnął się. Przytulił mocno Zayna, po czym zaczął go całować po całej twarzy. To było takie urocze! Malik zaczął śmiać się cicho, układając dłonie na jego talii. Cmoknął go w usta i odsunął się do tyłu, biorąc żelki do ręki.

  — Jest plus tego wszystkiego — stwierdził. — Ty będziesz jadł czerwone, ja zielone. Nie będziesz kradł moich.

  — No widzisz —pokręcił głową, pstrykając go w nos.

  Louis położył się na plecach, wystawiając język, na który następnie położył sobie piankę. Spojrzał na Malika, naprawdę będąc szczęśliwym.

  — Wiesz, czuję się dziwnie z myślą, że nie ma za ścianą Alexa — mruknął cicho brunet — Minęło już kilka dni, ale to wciąż dziwne nie widzieć go na śniadaniach czy gdziekolwiek.

  I Louisowi opadł uśmiech. Przełknął piankę, wzdychając cicho.

  — Czuję to samo — mruknął, spuszczając wzrok na pościel. — Ale... w domu na pewno będzie z nim lepiej.

  — Jestem ciekawy, jak się trzyma. Dobija mnie ten brak kontaktu — westchnął.

  — W weekend będziemy mieli telefonu, napiszemy do niego — oznajmił.

  — Nasz ostatni weekend tutaj, a później wyjazd — wymamrotał. — Traktuję to miejsce jak swój dom, nie wyobrażam sobie wrócić do publicznej szkoły, rozumiesz? Nie chcę wracać.

  — Tak, będzie koszmarnie — pokręcił głową. — Nawet nie mam już znajomych — parsknął.

  — Przeprowadź się do mnie — zaproponował.

  — Chciałbym — uśmiechnął się. — Naprawdę bym chciał, Zayn.

  — Więc, co stoi na przeszkodzie?

  — Nie mogę tak po prostu się przeprowadzić, moja mama by mnie nie puściła, za bardzo by tęskniła. Poza tym zwaliłbym ci się na głowę, twoi rodzice pewnie pomyśleliby sobie o mnie coś złego.

  — Jebać moich rodziców — wywrócił oczami.

  — Ale... to ich dom, więc chyba jakieś zasady obowiązują — mruknął, jedząc kolejną piankę.

  — Zacząłbym pracować i kupiłbym nam własne mieszkanie — zapewnił.

  — Dobrze — kiwnął głową, przysuwając się do bruneta, aby ułożyć głowę na jego nogach. — Oboje zaczniemy pracować i gdy tylko będzie nas na coś stać, od razu się wyprowadzę z domu. Zgoda?

  — Okay — mruknął cicho.

  — Będziemy musieli troszeczkę bez siebie wytrzymać — posłał mu delikatny uśmiech. — Nie mogę się doczekać, aż powiem mamie o pieprzonych zaręczynach.

  — Nie wytrzymam tyle — westchnął ciężko — Chcę mieć cię przy sobie, cały czas.

  — Pojedźmy jednym samochodem do mnie, zostaniesz na jakiś tydzień? — zaproponował L, wiedząc, że to było nieco szalone, bo nie było ich w domu od dawna, ale... po prostu bardzo się zakochał.

  — Mama by mnie chyba zabiła — parsknął — Tym bardziej nie chcę się narzucać twoim rodzicom. Dodatkowo mamy szkołę, zapomniałeś? — uniósł brew.

  — Naprawdę nie lubię tego, że chodzimy jeszcze do szkoły, a później czekają na nas studia — westchnął, wkładając do ust piankę. — Ciągle pod górkę.

  — Niestety — pokręcił głową — Na studia możemy iść do tego samego miasta.

  — Tak zrobimy, dlatego proponowałem mieszkanie w Londynie, jest tam wiele możliwości — uśmiechnął się szeroko.

  Zayn skinął głową, całując szatyna w usta. Miał nadzieję, że wytrwają do tego momentu. Lou odwzajemnił pocałunek, podnosząc się na łokciach. Nie mógł się doczekać, aż zrealizują wszystkie wspólne plany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro