Dodatek 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Cmentarz nie był dobrym miejscem na spotkanie. Zdecydowanie nie. Zwłaszcza, jeśli wszyscy zebrali się, aby pożegnać raz na zawsze kogoś bliskiego.

  Śmierć Alexa była ogromnym szokiem dla nastolatków. W końcu jeszcze dzień wcześniej normalnie pisali, cieszyli się, że niedługo będą mogli spotkać się w pełnym gronie, a raptem kilkanaście godzin później dostają wiadomość, że popełnił samobójstwo. Nic nie wskazywało na to, aby to planował, zachowywał się naprawdę naturalnie, ale może tylko chciał sprawiać takie wrażenie, aby nikogo nie martwić. W końcu przez internet nie wyczuje się kłamstwa.

  Wszyscy zebrali się na tym cholernym cmentarzu i patrzyli na trumnę, w której leżał ich martwy przyjaciel. To było coś... nie do opisania. Po prostu stali wryci i słuchali mowy księdza, chociaż nie skupiali się na słowach, bo nie byli w stanie. Śmierć Alexa była czymś nierealnym. Przecież to nie tak miało się skończyć.

  Następnie przemawiali rodzice nastolatka i powiedzenie, że czuli się winni, byłoby niedomówieniem. Nie dali mu wsparcia, którego potrzebował. Czuli, że zawinili w roli rodziców. Matka ledwo mówiła przez płacz, dlatego jej mąż to robił, dodatkowo pocierając dłonią jej ramię.

  Harry czuł się źle, słuchając tego wszystkiego. Doskonale wiedział, że Alex miał problemy, że był już po jednej próbie samobójczej, ale przez myśl mu nie przyszło, że mógłby zrobić to ponownie. Myślał, że w domu poczuje się lepiej, odpocznie od tego wszystkiego, będzie dobrze. Naprawdę nie chciał, aby ten sobie coś zrobił... to było okropne.

  — Nie wytrzymam tutaj ani chwili dłużej — szepnął Niall, wbijając wzrok w ziemię.

  — Jeszcze chwila — odparł cicho Lou, mrugając, aby odgonić łzy.

  — Wytrzymajcie — mruknął Zayn, obejmując szatyna w pasie.

  Jack ciągle przytulał Bebe, która płakała. Bardzo mocno przywiązała się do tych chłopaków, a teraz jeden z nich nie żył, a oni go żegnali. Nie mogła tego znieść.

  Nikt nie podejrzewał, że nastolatek mógłby być zdolny do czegoś takiego. Co prawda, czasami gadał jakieś pojebane rzeczy o śmierci, ale nikt nie brał tego na poważnie! A może powinni? Może gdyby inaczej się zachowywali, może teraz by żył? Może właśnie w tym momencie siedzieliby gdzieś na sofach w knajpie i pili koktajle?

  Ceremonia skończyła się dwadzieścia minut później. Trumna znalazła się pod ziemią, a na niej zaczęto układać wiązanki. To było takie straszne, zwłaszcza widzenie płaczącej matki nastolatka, która niemal dusiła się łzami. Królewska para oczywiście złożyła im kondolencje, razem z Harrym, który nie bardzo mógł mówić przez zaciśnięte gardło.

  — Jak myślicie... — zaczął cicho Zayn, kierując się w stronę wyjścia — dlaczego to zrobił?

  — Miłość — odparł Lou, wycierając policzki. — Mówił o niej.

  — Myślisz, że to przez to?

  — Przecież to właśnie przez tą całą akcję wrócił do domu — wtrącił Niall — Widzieliście, jak wyglądał? To okropne. To wszystko wina Liama i Justina. Właśnie, ktoś ich widział w ogóle?

  — Justin stoi tam — wykrztusiła Bebe, wskazując na mężczyznę przy drzewie.

  — Myślicie, że czuje się winny?

  — Spójrz na niego. Oczywiście, że tak.

  Louis przygryzł dolną wargę, postanawiając do niego podejść. Sercu mu się łamało z tego wszystkiego.

  — Powinniśmy iść za Lou? — spytał Zayn, patrząc na pozostałych.

  — Sam nie wiem — mruknął Niall.

  — Hej, Justin — odezwał się szatyn, stając obok niego.

  — Hej — mruknął cicho, spoglądając na niego kątem oka.

  — Wiem, że pewnie jest ci smutno — nie pytając o zgodę, przytulił mężczyznę. Potrzebował tego.

  — Bardzo — szepnął, przymykając oczy.

  — Nie obwiniaj się jedynie — mimo iż to prawdopodobnie przez niego Alex wziął te tabletki. Nie chciał, aby ten czuł się winny i coś sobie zrobił. Mimo wszystko był dobrym człowiekiem. — Każdy z nas czuje smutek i pustkę, ale to z czasem się zmniejszy, tak?

  — Łatwo ci mówić — parsknął — Dobrze wiem, że to przeze mnie. Kochałem go. Jestem taki głupi, że dałem się w to wciągnąć — schował twarz w dłoniach.

  — Przykro mi, nie potrafię cię pocieszyć — przytulił go mocniej, pocierając dłonią jego plecy.

  — To przeze mnie nie żyje — szepnął — Gdybym potrafił się hamować wciąż miałbym go przy sobie, rozumiesz? On musiał tak bardzo cierpieć... Nie mogę w to uwierzyć, że już go nie ma — zapłakał.

  — Shh, Justin, nie myśl o tym w ten sposób — poprosił, zamykając oczy, aby nie płakać.

  — Nie potrafię inaczej. Nie dociera to do mnie wciąż, rozumiesz? — pokręcił głową — Przecież jeszcze tak nie dawno przytulałem go do siebie, całowałem go, spotykałem się z nim potajemnie, a później... wszystko runęło jak domek z kart tylko i wyłącznie z mojej winy. Dlaczego ten idiota musiał wybrać akurat takie rozwiązanie? Dlaczego nie mógł pokazać mi, że jestem pieprzonym kretynem i straciłem największy skarb? Dlaczego się poddał? Louis, ja nie rozumiem...

  — Nie wiem, przepraszam, ale nie wiem, okay? — odparł, przytulając go nawet mocniej. — Nie wiem, co myślał, gdy to robił. Nikt nie wie, ale przestań. Był impulsywny, miał załamanie.

  — Wiem, że był załamany, przecież go widziałem. Widziałem, jak przede mną płakał — wyznał.

  — Spodziewam się — kiwnął głową. — Ale nie mogłeś nic zrobić.

  — Gdybym go nie zdradził to dzisiaj nie siedzielibyśmy tutaj.

  — Justin, przestań — poprosił, ocierając jego policzki z łez. — Czasu nie cofniesz, stało się.

  — Idź już Louis — mruknął — Przyjaciele czekają na ciebie.

  — Dasz sobie radę? — spytał.

  — Mam jakieś wyjście? — parsknął.

  — Jak coś możesz do mnie pisać — oznajmił, przytulając ostatni raz Justina, po czym posłał mu uśmiech i odszedł. — Oh, kurwa — westchnął, dopiero teraz pozwalając sobie na łzy. — Zayn — podszedł do niego i przytulił się.

  — Cichutko, kochanie — mruknął brunet, obejmując go mocno ramionami.

  — Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? — spytał Niall.

  — Czuje się winny i... i jeszcze jest mu w chuj smutno — odparł. — Obwinia się, a ja nie chcę, żeby to robił. To nie przywróci Alexa.

  — Obwinia się, bo to jego wina — mruknął Niall.

  — Daj spokój. Czasami... czasami tak musi być — westchnął Zayn, głaszcząc nastolatka.

  — Musi tak być? — uniósł brwi blondyn — Zdradzasz świadomie, to nie był żaden wypadek. Jak dla mnie to jego wina i dobrze, że ma tego świadomość. Doskonale wiedział, że Alex jest w niego wpatrzony jak w obrazek, było to do cholery widać. Kochał go jak pojebany i... przecież widzieliście jak się zmienił pod jego wpływem. Pamiętacie jak dostaliśmy w ryj tylko, dlatego, że Justin z nim nie zatańczył? Jaka afera z tego była?

  — Wszyscy to wiemy, ale czy teraz poczujesz się lepiej, gdy zaczniesz wyzywać Justina? — spytała Bebe. — Mógł tego nie robić, a-ale to zrobił. Uspokój się.

  — Jak mam się uspokoić, kiedy to z jego winy nasz przyjaciel leży kilka metrów pod ziemią? — prychnął.

  — Niall — mruknął Lou. Wiedział, że to przez Justina i Liama, ale to był cholerny pogrzeb, nie powinni się teraz wykłócać czy obrażać, zwłaszcza tylko jednego z nich, bo wina była ich obu.

  — Gdzie jest Harry? Dajcie mi moje słoneczko, bo zaraz podejdę i rozniosę tego idiotę — burknął.

  — Odwróć się — polecił Jack, składając pocałunek na załzawionym policzku blondynki.

  Niall odwrócił się i zaraz znalazł się przy Harrym, którego mocno do siebie przytulił. Jego obecność od razu go uspokoiła. Musiał być opanowany, żeby nie przestraszyć swojego ukochanego.

  — Chcę do domu — wymamrotał H.

  — Nie możesz być teraz sam, kochanie — powiedział, głaszcząc go — Może pójdziemy gdzieś na herbatę, co? Uspokoisz się trochę.

  — Okay — kiwnął głową, przytulając się mocniej do blondyna. — Chodźmy wszyscy.

  — Co z twoimi rodzicami? — spytał.

  — Oni nie idą z nami.

  — Nie powiesz im, gdzie idziesz? — uniósł brwi.

  — Ah, tak, zapomniałem, kim jestem — mruknął, kiwając głową, po czym do nich podszedł. — Będę z przyjaciółmi, aby wypić herbatę. Nie chcę ochroniarzy, w porządku?

  — Harry, to niebezpieczne — powiedział Des — Musisz mieć ochronę. Pamiętasz, co zdarzyło się, kiedy wyszedłeś z Niallem poza zamek?

  — Będzie z nami Jack — wtrącił blondyn, podchodząc bliżej — Nie dam zrobić mu krzywdy, obiecuję — przytulił się do jego ramienia — Będę go pilnował jak oka w głowie.

  — Uhh... — westchnął król. — Nie wracaj zbyt późno, dobrze?

  — Dobrze — skinął głową — Do zobaczenia wieczorem.

  — Do widzenia, proszę nie martwić, zajmę się nim — pocałował Harry'ego w skroń i ruszył z nim do reszty.

  Już pół godziny później byli w kawiarni i oczywiście, narobili nieco szumu wokół siebie, ale właściciel okazał się być ogarniętym gościem, dlatego wyprosił głośnych ludzi, którzy dodatkowo robili zdjęcia. Wybrali stolik najdalej od okna, aby nikt nie przeszkadzał im i bezczelnie nie wgapiał się w ich twarze. Spędzili tam kilka dobrych godzin, starając się nie myśleć o śmierci nastolatka. To bolało, oczywiście, ale nie chcieli wylewać potoku łez w miejscu publicznym.

  Justin czekał aż wszyscy opuszczą cmentarz. Najdłużej przy grobie chłopaka stali jego rodzice, których naprawdę było mężczyźnie szkoda. Chciał nawet podejść i powiedzieć "to ja jestem powodem, przez który pański syn odebrał sobie życie", aby otrzymać solidną karę od małżeństwa. Nawet jeśli miałoby być jedynie uderzenie w policzek.

  Kiedy mąż zabrał roztrzęsioną żonę, Foley niepewnie podszedł do miejsca, w którym było pełno kwiatów. Na samym środku stało zdjęcie chłopaka, na którym wyglądał tak, jak w chwili, kiedy pojawił się na zamku - makijaż, kolczyki, czarny ubiór i kwaśna mina. To sprawiło, że w oczach starszego pojawiły się na nowo łzy. Już nigdy nie zobaczy go w takiej stylizacji, nigdy nie zobaczy jego cudownego uśmiechu i błyszczących oczu.

  Klęknął i ułożył kwiaty, które przez cały czas miał przy sobie, a następnie zaczął po prostu wpatrywać się w zdjęcie, pozwalając łzom, spłynąć po jego policzkach.

  — Przepraszam — szepnął, biorąc drżący wdech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro