1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Derowen - stolica Naughton, w którym panował król Derrick Kentigern. Było to ogromne miasto, podzielone na dwie części - biedną i bogatą.

Bogata, była nazywana Północną. Tam mieszkała cała elita. Ulice były pilnie strzeżone zarówno przez prywatne straże, jak i królewskich żołnierzy. Budynki i chodniki były nienaturalnie czyste i kolorowe. Było nie do pomyślenia by był tam jakikolwiek żebrak. Nawet przestępcy byli inni. Przestępcy? Nazywani byli Likwidatorami. Tamtejsi rzezimieszcy byli traktowani raczej jak najemnicy o nieco "wyższych" standardach. Wiadomo. Dobra płaca, to lepszy sprzęt, ubiór, szkolenie i oczywiście skuteczność. Najdziwniejsze było to, że w większości przypadków było wiadomo kto krył się pod kapturami, które Likwidatorzy tak dumnie nosili. A pomimo, że nieszczególnie starali się ukrywać, nikt ich nie skazywał. Oczywiście, o ile nie zostali przyłapani na gorącym uczynku. Szlachta najmowała ich głównie jako reprezentantów rodzin i prywatnych, zabójczo skutecznych ochroniarzy. Nie każdy mógł zostać Likwidatorem. Kandydat musiał być szlachetnie urodzony i do tego szkolony na mordercę od dziecka.

W Południowej życie wyglądało zupełnie inaczej. To tam wszyscy biedniejsi byli wysyłani. Czasem nawet zaciągani siłą. Powszechnie panujący głód i biedota, robił z nieszczęsnych mieszkańców tej części miasta zwierzęta, wręcz monstra. Niektórzy, nawet wyglądem, w niczym nie przypominali ludzi. Były to raczej wychudzone postacie, często ubrane w jakieś podarte szmaty. Mijając przyczajone w cieniu sylwetki, pojawiały się szczere wątpliwości, czy to co wlepiało wielkie oczy w przechodnia, aby na pewno było istotą ludzką.
Budynki w większości uszkodzone, zaniedbane i porośnięte grzybem, nie nadawały się do życia. Jednak pomimo, że ściany groziły zawaleniem, zdesperowani ludzie tam mieszkali. Straż nie zaglądała do południowej części chyba, że szukała rozrywki, znęcając się nad biedną ludnością. Nikt, kto nie umiał się bronić, po zmroku nie opuszczał kryjówek. Tu przestępcy byli żądni krwi. Jeśli miałeś odrobinę pieniędzy, którą można by przepuścić na alkohol, to mogłeś być pewien, że nie przeżyłbyś dłużej niż pięć minut.

Młody zabójca, powszechnie znany jako Ardal, nie narzekał na biedną dzielnicę, w której pomieszkiwał. Morderczy zawód pozwalał mu na życie na względnym poziomie. Nie głodował. Stać go było na broń i ubrania, dostosowane do kaprysów pogody. Nie bał się ataków po zmroku. Nie miał ku temu powodu. Był niespotykanie wysoki i umięśniony. Nikt o zdrowych zmysłach nie zaatakowałby tak dobrze zbudowanego, zdrowego i silnego dwudziestopięciolatka. Zwłaszcza, że starannie zadbał, by przestępcy z Południowej znali go jako bezwzględnego zabójcę. Nie narzekał też na brak zainteresowania kobiet. Jego ciemne, krótkie włosy, rzadki zarost i przeszywające na wylot, niebieskie oczy doprowadzały niewiasty do obłędu.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Ardal siedział w małej gospodzie. Nie była to jakaś luksusowa spelunka. Bure ściany. Spękana, drewniana podłoga. Rozklekotane stoły i krzesła. Nic specjalnego. Przynajmniej alkohol był tani. Oczywiście z ceną w parze szła też jakość. Knajpka pomimo, że zbliżał się wieczór była dosyć pusta. Nic dziwnego. W Południowej niewielu miało za co zaglądać do lokali nawet o takim standardzie.

Młodzieniec prychnął zażenowany, patrząc na nieudolnych muzyków, próbujących jakoś dodać życia gospodzie. To miała być muzyka? Rozstrojone pianino, które ledwo trzymało się w jednym kawałku i banda podpitych mężczyzn, wyjących jak psy. Porażka...

Spojrzał z niesmakiem na kieliszek z winem. Nie był wybredny, ale to, co było w jego naczyniu z pewnością nie miało nic wspólnego z winem. To była raczej woda, cuchnąca potwornie mocnym alkoholem, lekko zabarwiona jakąś czerwoną cieczą. Jeden łyk wystarczył, by Ardal zrezygnował z dalszego raczenia się napitkiem.

Wymęczony długim oczekiwaniem na pracodawcę, nerwowo zmierzwił włosy, po czym przetarł przemęczone oczy.
Pomimo srogiej zimy, która nawiedziła Derowen, nie próżnował. Spojrzał wyczekująco na zegar, którego wskazówki przesuwały się powoli, z upierdliwym skrzypieniem. Za samą robotę zgarnie dużo pieniędzy, ale za to czekanie zażąda dopłaty, w ramach rekompensaty za stracony czas.

W końcu na rozklekotanym krześle, naprzeciwko Ardala, zasiadł dość tęgi mężczyzna. Wyróżniał się. Oczywiście przez swoją tuszę, ale też i jedwabne, zielonkawe szaty. Był to hrabia Glewas Payton. Może nie należał do najbogatszych w mieście, ale poświęcał naprawdę dużo środków na usługi zabójcy z Południowej.
Młodzieniec mimowolnie przygryzł mocniej wykałaczkę, którą od godziny trzymał w ustach.

- Spóźniłeś się - mruknął, odsuwając kieliszek z napitkiem - I to sporo.

- Wybacz, ale wiesz, że ta część miasta zimą jest wręcz nie do pokonania.

- Nie tłumacz się - Ardal odchylił się na krześle i wyrzucił wykałaczkę. - Zmarnowałeś już dość mojego cennego czasu.

Payton odchrząknął.

- Wykonałeś zlecenie? - spytał ostrożnie.

- Oczywiście. W przeciwnym razie, bym tu nie siedział, jak kretyn i nie oczekiwał na zapłatę.

- Muszę się upewnić.

Ardal bez zawahania sięgnął pod swoje czarne, wierzchnie szaty. Glewas natychmiast zaczął się pocić.
Ku uldze hrabiego, spod ubrania wyłoniła się szara ścierka, a nie nóż.

- Zajrzyj - Zabójca uśmiechnął się nieco, widząc, że hrabia omal nie zemdlał nim dostrzegł kawałek szmaty.

Payton niepewnie rozłożył materiał. Z trudem powstrzymał odetchnięcie pełne ulgi, kiedy zobaczył pierścień. Co prawda trochę zakrwawiony, ale grunt, że nie z palcem.

- A teraz moja zapłata - zażądał najemnik.

Hrabia posłusznie położył sakiewkę z umówioną kwotą na stole. Wystarczająco blisko Ardala, ale nie na tyle by go tknąć.
Chłopak chwycił mieszek i zważył go w ręce.

- Interesy z tobą, to czysta przyjemność - Uśmiechnął się upiornie.

Lubił się znęcać nad Glewasem. Kiedy hrabia zjawiał się w Południowej, był taki przerażony. Wystarczył jeden gwałtowny ruch Ardala, by już drżał ze strachu.

- Masz coś jeszcze dla mnie, czy mam wolne? - spytał młodzieniec.

- Tym razem to powinna być czysta robota.

- Powinna?

- Potrzebuję kogoś takiego jak ty, żeby odebrał dość... ważne dokumenty.

- Dobrze rozumiem? Mam po prostu iść, spotkać się z gońcem i przynieść ci jakieś papiery?

- Tak.

- Gdzie i kiedy?

Payton położył na stole jakąś karteczkę, po czym wstał i zwrócił się do wyjścia.

- Jeszcze jedno - Zerknął przez ramię. - Uważaj na czerwień.

Ardal odprowadził wzrokiem swojego zleceniodawcę.

Uważaj na czerwień?

Uniósł brew.

Co to ma do cholery znaczyć?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro