10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Morven pałętał się po swoim mieszkanku. Co i rusz wpakowywał do wora jakiś drobiazg. Po wielu tygodniach treningów z Keirą, w końcu pojedzie na pierwszą misję. Ręce mu drżały. Nie wiedział czego się spodziewać. Zabójstw? Porwań? A może tym razem to będzie czysta robota? "Bez krwi", jak to gadali najemnicy. Rzucił okiem na puste szafki. Spakował całą broń, jaką zgromadził przez tyle lat morderczej pracy. Podszedł jeszcze do skrzyni, stojącej pod ścianą i otworzył ją. Przerzucił ubrania, by sięgnąć po długie, wąskie pudełko. Zawahał się, ale w końcu zdjął pokrywkę i wyciągnął wypolerowany sztylet. Nie był jakiś wyjątkowy. Przynajmniej z wyglądu. Miał tylko prostą klingę bez zdobień i krótką rękojeść ciasno owiniętą kawałkiem ciemnej skóry.
Musnął palcem zaostrzony nóż. Właśnie tym kawałkiem metalu pierwszy raz zabił. Pamiętał ten dzień, jakby to było kilka chwil temu. Był ledwie dwunastolatkiem. Wychowywał się na ulicy, gdzie trzeba było być albo silnym, albo sprytnym by przeżyć. Często nocował w miejscowym sierocińcu.

Sierociniec? Chyba raczej rzeźnia.

Najsłabsze dzieciaki były wiązane, by umierały i robiły miejsce dla innych. Dostawali łyżkę wody dziennie, a co trzy dni kawałek chleba wielkości monety. Ci starsi sobie radzili. Wykorzystywali rozmiar i siłę, by zabierać innym jedzenie. Zethar często wymykał się z sierocińca, by błagać na targu o jakieś resztki. Nawet wkradał się do zagród dla świń, by zabrać kawałki warzyw i starego chleba. Czasem kradł. Ucieczki przed strażnikami wyuczyły go zwinności. Skakanie po dachach i pokonywanie przeszkód na ziemi przestawało być problemem z każdym dniem. Jednak radość z jakiegokolwiek łupu nigdy nie trwała długo. Część znalezionych resztek zjadał wracając do sierocińca. Starsi zabierali mu wszystko co przy nim znaleźli. Oddawał łupy po dobroci, bo za sprzeciw spuściliby mu łomot, albo nawet zabili. Gdyby chodziło tylko o niego wzruszałby ramionami, ale w tym bagnie którym zwali domem była pewna dziewczynka, która przypominała Zetharowi, że drzemie w nim coś takiego jak dobroć. Mówił na nią Lilly. "Litość, Zethar, jest czymś bezcennym i znajdziesz ją wszędzie, choć czasem trudno ją dostrzec" powtarzała mu.

Znajdę ją wszędzie? 

Sama została oślepiona przez strażników, którzy szukali rozrywki.

Gdzie ta twoja litość, Lilly?

Gdyby nie on, to niechybnie umarłaby z głodu. Starał się ukrywać coś do jedzenia w swoich podartych ubraniach, a gdy starsi znikali z pola widzenia oddawał jej to. Często zabierał ją na spacer po mieście, by odetchnęła świeżym powietrzem. To była jedyna osoba, której nie zależało, by obskubać Zethara do zera. Często zastanawiał się nad ucieczką, a nawet samobójstwem. Ale gdy patrzył na Lilly, zdawał sobie sprawę, że bez niego sobie nie poradzi, a na inne dzieciaki na pewno by jej nie pomogły. To go trzymało przy życiu i w tym piekle zwanym sierocińcem.
Zethar z trudem powstrzymywał łzy, gapiąc się na spoczywający w jego dłoni sztylet.
Stał się mordercą. Za Lilly. Starsi w końcu przyłapali go jak karmi niewidomą. Zemścili się, za ciągle robienie ich w konia. Zbili go prawie że do nieprzytomności, a Lilly na jego oczach zgwałcili, a później stracili. To przelało czarę goryczy. Resztki sił, ukryte gdzieś w wychudzonym ciele dwunastolatka, zebrały się by dokonać zemsty. Pomimo licznych obrażeń, wyrwał się z uścisku jednego z gnębicieli i chwycił jego sztylet. Prowadzony przez furię rzucił się na najstarszego chłopaka i jednym ruchem rozpłatał mu gardło. Reszta uciekła, zostawiając roztrzęsionego Zethara i dwa trupy.
Morven pochował Lilly na cmentarzu, a prześladowcę zostawił na ulicy na pastwę wygłodniałych psów. Kiedy wrócił do sierocińca, wszyscy patrzyli na niego jak na upiora. Ubabrany krwią, z nożem wsuniętym za spodnie, doprowadził inne dzieci do płaczu. Starsi drżeli na widok jego pustego wzroku. Zethar miał dość tej nory. Już nic go tam nie trzymało. Rozwiązał dzieci i wyprowadził. Jednak nie pozwolił starszym opuścić budynku. Żaden nie odważył się sprzeciwić. Stracili lidera, więc byli potulni jak baranki. Zethar zatrzasnął drzwi sierocińca i zablokował je, po czym sięgnął po pochodnię i wrzucił ją przez okno. Dzieci pouciekały zostawiając Zethara rozkoszującego się rosnącymi płomieniami i agonicznymi wrzaskami docierającymi z budynku. Kiedy błagania o litość ustały, odszedł …
Zethar odłożył sztylet i przykrył go stertą ubrań. Przysięgał sobie, że nigdy więcej nie użyje tego noża. Przelał nim krew tylko jednego człowieka. Zabójcy Lilly. I tak już zostanie.
Zatrzasnął kufer, po czym narzucił bagaż na plecy i podszedł do drzwi. Rzucił jeszcze okiem na skrzynię nim nacisnął klamkę.

Litość nie istnieje, Lilly… Już nawet we mnie… 

Zatrzasnął za sobą drzwi i udał się do posiadłości rodziny Lagun.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Keira była już na dziedzińcu i rozmawiała z ojcem.
Wszystko było gotowe do podróży. Dwa czarne jak noc wierzchowce cierpliwie czekały na swoich jeźdźców.

- No myślałam, że się nie zjawisz - rzuciła Keira.

- Nie dałbym ci powodu do uznania mnie za tchórza.

Zethar dokładnie się przyjrzał Keirze. Nie wyglądała jak Likwidator. Miała bordową koszulę; czarne, luźne spodnie i wysokie, skórzane buty.

- Dobrze, że nie nałożyłeś płaszcza - powiedziała, wskakując na konia - Jedziemy incognito.

- Tylko uważaj, na Boga - wtrącił Rogan Lagun - Żadnych popisów.

- Ojcze… - mruknęła zażenowana.

- Pilnuj jej - zwrócił się do Zethara - Ma wrócić w jednym kawałku.

Zethar ukłonił się lekko.

- Włos jej z głowy nie spadnie. Obiecuję.

- Trzymam cię za słowo.

Keira przewróciła oczami, po czym ruszyła. Zethar wskoczył na swojego konia i dogonił dziewczynę.

- Przypadłeś mu do gustu - powiedziała po chwili.

- Hm? Twojemu ojcu?
- A komu innemu?

- Za każdym razem, gdy staję z nim twarzą w twarz mam wrażenie, że chce mi uciąć łeb.

Keira zarechotała.

- Wierz mi mój ojciec, to twój najmniejszy problem.

O w to nie wątpię. Znając ciebie zaraz mnie wpakujesz w jakieś kłopoty… I ty sama jesteś jednym, wielkim, chodzącym problemem.

- Dokąd jedziemy? - spytał.

- Nie wiesz?

- Jakoś nie raczyłaś mnie poinformować.

Uśmiechnęła się chytrze.

- A zatem niech to pozostanie niespodzianką - odparła, po czym popędziła konia do galopu.

Ta… Może lord Lagun przymknie oko jeśli kilka włosów jej ubędzie?

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zethar ledwo zszedł z konia. Po całym dniu w siodle był tak odrętwiały, że nie był w stanie zrobić kroku. Zrobił kilka stąpnięć na nogach sztywnych jak kije. Był przyzwyczajony do biegania, a nie ciągłego trząchania przez konia. Podszedł do rzeki i zanurzył ręce, by chlusnąć sobie zimną wodą w twarz.
Keira nie wyglądała na wymęczoną, a wręcz przeciwnie. Bez problemu wdrapała się na drzewo, by się rozejrzeć po okolicy. Po chwili zeskoczyła na ziemię i podeszła do konia, by przyjrzeć się mapie, którą miała starannie schowaną w bagażu.

- Powinniśmy jechać w górę rzeki - powiedziała - Przynajmniej się nie zgubimy.

- Hura… - mruknął Zethar, po czym nabrał wody w ręce i napił się.

- Jedziemy dalej.

- Konie są wycieńczone. Zaraz nam padną.

- Są przyzwyczajone do takich długich i intensywnych biegów.

- Ta? Moja dupa mniej.

Keira parsknęła śmiechem.

- Myślałby kto, że jesteś taki delikatny.

- Spadaj - mruknął - Jak tak chcesz jechać, to droga wolna. Zostaw mi mapę, jakoś się znajdziemy.

- Niestety nie mogę cię zostawić samego.

- A to niby czemu?

- Zapomniałeś, że jesteś moim podopiecznym, Naznaczony? - uśmiechnęła się przebiegle.

- Jakże bym mógł zapomnieć, skoro ciągle mi o tym przypominasz?
Wzruszyła ramionami, po czym podeszła do swojego konia i ściągnęła siodło.

- Znaj moją dobroć.

- Dobroć? A ty w ogóle wiesz co to jest?

Keira zaśmiała się.

- Czasem mi się przypomina.

- Jakiś cud…

- Dopiero byłeś taki wycieńczony. A jednak masz siłę się ze mną przekomarzać?

Zethar przewrócił oczami, po czym wyprostował się. Usłyszał ciche trzaski.

Moje biedne gnaty…

Podszedł do swojego konia i rozsiodłał go. Padł na ziemię i prędko oparł głowę o siodło. Sapnął zadowolony.

Chwila oddechu… 

- Wygodnie? - słyszał głos Keiry.

Niechętnie otworzył jedno oko.

- A żebyś wiedziała.

- Cieszę się, a teraz rusz się i idziemy po chrust.

- Sama idź - Ziewnął. - Mi jest ciepło.

- Sam tego chciałeś.

Zethar zerwał się nagle z miejsca oblany wodą. Keira śmiała się okrutnie. Zadowolona z siebie, podrzucała w ręku butelkę.

- Zwariowałaś?!

- I to dawno - Rzuciła butelkę obok Zethara. - Idziemy. Więcej nie powtórzę.

Nie wiem co gorsze ona, czy zaraza. Hm… Na jedno wychodzi.

Zethar wymęczony podróżą ledwo schylał się po gałązki. Czół się jak starzec, a nie jak dwudziestopięciolatek. Kiedy wrócił nad rzekę, Keira już spała. Spojrzał na rozpalone ognisko. Rzucił drwa na kupkę, którą Lagun zebrała, po czym położył się na swoim siodle. Nim się obejrzał, usnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro