22.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mroźna noc w Goraidh dawała się Zetharowi we znaki. Odkąd opuścił skromną, ale ciepłą gospodę, bezustannie klął pod nosem. Przeklinał zimno, a jeszcze bardziej Keirę, która zafundowała mu wyziębienie organizmu.
Jego ciężki oddech natychmiast zmieniał się w widoczne obłoczki. Bose stopy zdawały się przymarzać do podłoża nie zależnie od tego, czy były to chodnikowe płyty, czy śliskie dachówki. Zaciekle tarł gołe ramiona, starając się je choć trochę rozgrzać. Na próżno. Zazdrościł ludziom, którzy już dawno słodko spali w swoich ciepłych domach. Zaczął truchtać. Jego serce jeszcze się nie uspokoiło po długim sprincie, ale wolał paść z wycieńczenia, niż zamarznąć na kość.

Zimno... Zimno... Cholera jak mi jest zimno!

Już sobie wyobrażał co zrobi Keirze, która pewnie otulona jakimś futrem, czekała na niego w ustalonym miejscu.
Ze ślizgiem wyhamował, dostrzegając wielkie kałuże.

O nie, nie ma mowy.

Wskoczył na ścianę. Z trudem znajdował oparcie dla zdrętwiałych rąk i przemarzniętych stóp. Wykorzystując parapety i framugi okien, wdrapał się na dach. Pokonywał dachówki podskakując. Zamrożony dach zdawał się wręcz wypalać mu skórę.

Keiro Lagun, niech cię cholero dopadnę!

Nagle noga osunęła mu się z małej dachówki. Desperacko chwycił się jakiegoś balkonu, płacąc za to bolesnym uderzeniem o barierkę. Spojrzał w dół. Kałuży brak, a wysokość na tyle mała, by móc bezpiecznie wylądować. Puścił poręcz i runął w dół. Zrobił szybki przewrót, gdy nogi dotknęły ziemi i natychmiast się wyprostował.
Boląca stopa i pierś nie pozwoliły mu na szybki bieg. Zaczął kląć głośniej, nie zważając na to, czy ktoś go usłyszy. Po chwili obrócił się, by zobaczyć czy Keira gdzieś się nie czai i zażenowana jego upadkiem, kręci głową. Nie dostrzegł Likwidatorki, za to zauważył na chodniku krwawe odbicia stopy.

Cudownie... Tylko tego mi brakowało.

Oparł się o najbliższy budynek i spojrzał na bolącą stopę. Dostrzegł duże rozcięcie i pełno krwi.
Powoli brakowało mu przekleństw, które trafnie określiły by jego beznadziejną sytuację.
Najgorsze było to, że nie miał czym zabezpieczyć stopę. Jedyne, co mógł zrobić, to poświęcić kawałek spodni, które były jego jedynym ubraniem.

Masz szczęście, Keiro. Z ranną stopą cię nie dopadnę. Ale coś wymyślę. Zemsta będzie okrutna.

Miał iskry między zębami, kiedy odrywał kawałek nogawki, by zrobić z niej opatrunek.
Gdy rana była już zasłonięta, kulejąc, ruszył dalej.
Omal nie krzyknął z radości, kiedy w końcu dotarł przed bar, który był jego celem.
Rozejrzał się. Keiry ani widu, ani słychu.

Mogę się założyć, że jędza tam siedzi i popija coś ciepłego.

Zajrzał do środka przez okno. Likwidatorki nie było przy żadnym ze stołów.

Gdzie ona jest do cholery?

Jak na zawołanie dostrzegł Keirę ześlizgującą się z dachu. Z gracją wylądowała w przysiadzie, po czym wyprostowała się.
Zethar wytrzeszczył oczy. Spodziewał się, że przyjdzie otulona ciepłym futrem, a tymczasem była ubrana równie skąpo, co on. Miała jedynie krótkie spodenki i opaskę na piersiach.
Zziębnięta zaczęła podskakiwać w miejscu i trzeć ramiona. Ona również nabawiła się drobnego urazu. Na przedramieniu miała rozcięcie, z którego powoli ściekała krew.

- Brawo - Zaszczękała zębami. - Wykonałeś dzisiejsze zadanie.

- Możemy już wracać? - Chuchnął w ręce. - Wszystko mi zamarzło...

- Nie wolisz się ubrać? - Wskazała na bar.

- Chesz tam tak wejść? - Zmierzył ją wzrokiem.

Lagun wzruszyła ramionami, po czym podeszła do drzwi gospody i zniknęła za nimi.
Zethar nie czekał. Wpadł do środka i westchnął zadowolony, kiedy dostrzegł kominek.
Keira stała przy barze i rozmawiała z mężczyzną, oporządzającym szklanki. Morven dostrzegł lubieżnie spojrzenia klientów skierowane na Likwidatorkę.
Chcąc się odsunąć jak najdalej od drzwi, przez które wkradał się chłód, podszedł do Keiry.

- I kto wygrał zakład? - zagadnął barman.

- Można powiedzieć, że jest remis - Lagun uśmiechnęła się lekko.

- Remis? - wtrącił się Zethar - Pierwszy tu dotarłem.

- Ale ja tu przytargałam nasze ciuchy - odparła - Miałam kilka  chwil w plecy.

- Dobra, dobra. Może być remis.

Barman zaśmiał się, po czym wskazał na drzwi za sobą.

- Tam są wasze rzeczy.

Nie minęło pięć minut, gdy byli już ubrani. Zethar cieszył się wtedy, że Likwidatorzy gustują w butach sięgających do kolan. Przynajmniej miał jak zakryć podartą nogawkę.
Zasiedli przy jednym ze stołów i zamówili gorące herbaty.

- Zaskoczyłaś mnie - wyznał Zethar po dłuższej chwili.

- Czym?

- Że rozebrana do bielizny przebiegłaś pół miasta.

- Ha... Sądziłeś, że kazałam ci się hartować, a sama będę tu siedzieć i na ciebie czekać?

- Przyznam, że przemknęło mi to przez myśl.

- Jak stopa? - Zmieniła temat.

Zethar spojrzał jej w oczy. Zdradzały, że poczuła się urażona.

- Jeśli w drodze powrotnej obejdzie się bez przygód, to istnieje szansa, że nie będziesz musiała mnie nieść - Uśmiechnął się lekko.

Keira odwzajemniła gest, ale czuła się winna. Gdyby nie wymyśliła tego wariackiego zadania, to Morven nie nabawiłby się bolesnego urazu.

- Czyżbyś miała wyrzuty sumienia? - rzucił zaczepnie.

- Ależ skąd. Martwię się, że naprawdę będę musiała cię dotargać do naszego noclegu.

Oboje parsknęli śmiechem, wyobrażając sobie sporo mniejsza Keira nosi na plecach rannego Zethara.
Po chwili przestali rechotać i zajęli się swoimi stygnącymi napojami.
Nagle do baru wpadł zdyszany mężczyzna. Sapał zupełnie jakby miał za chwilę wypluć płuca.

- Psy cię gonią? - Zarechotał któryś z klientów. - A może wściekła żona z wałkiem w ręku?

Przez salę przemknął chór śmiechów, który szybko umilkł.

- Młyn - wysapał przerażony przybysz - Stary młyn... Jest nawiedzony!

Znów zagrzmiała salwa śmiechu.

- Gorzałka ci się na mózg rzuciła - Zaśmiał się ktoś z końca sali.

- Śmiejcie się, głupcy... Śmiejcie! - ryknął zdesperowany mężczyzna - Mój towarzysz został porwany przez jakąś marę z tego piekielnego młyna! Strzeżcie się ludzie tego opętanego miejsca!

- Skąd przypuszczenie, że coś tam straszy? - mruknęła Keira, popijając łyk już chłodnej herbaty.

- Jakaś potępiona dusza jęczy niemiłosiernie, gdy tylko ktoś się zbliży! Porwała mojego przyjaciela! Puf! I zniknął!

W końcu ktoś wziął sprawy w swoje ręce i wyprowadził panikarza.

- Nawiedzony młyn - Keira odchyliła się na krześle. - Coś dla nas.

- Że co? - Zethar zakrztusił się swoim napojem. - O świcie mieliśmy wracać do Derowen.

- I wrócimy, ale wpierw zajrzymy do młyna.

- Czemu pchasz się tam, gdzie nie trzeba?

- Trochę grozy jeszcze nikomu nie zaszkodziło - Wzruszyła ramionami. - Czyżbyś tchórzył?

- Ja? Nigdy.

Keira uśmiechnęła się lekko. W końcu wstała i przeciągnęła się.

- Jeśli chcemy odwiedzić ten "nawiedzony" młyn, musimy porządnie wypocząć.

Zethar z trudem podniósł się z krzesła i ruszył za Keirą do wyjścia.
Jeden z podpitych klientów odważył się klepnąć Likwidatorkę w pośladek. Zethar wstrzymał oddech.

O chłopie... Masz przesrane.

Keira ze stoickim spokojem odwróciła się do śmiałka. Uśmiechnęła się nieco i podeszła do mężczyzny. Zalotnie zatrzepotała rzęsami. Nagle chwyciła szklankę stojącą przed bezczelem i wykorzystując całą swoją siłę rozbiła naczynie na jego głowie.

Uh... To musiało boleć.

Keira dumna z siebie odwróciła się na pięcie i opuściła bar.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zethar nie mógł usnąć. Stopę ogarnął mu piekący ból, a wąskie, twarde łóżko katowało jego odrętwiały bok. Ostrożnie obrócił się w stronę śpiącej tuż obok Keiry. Delikatnie odsunął jej gęste włosy. Postanowił zaryzykować. Powoli wsunął jedną ze zdrętwiałych rąk pod głowę Likwidatorki, a drugą przerzucił przez jej bok. Odetchnął z ulgą, kiedy jego kończyny powoli odzyskiwały czucie.
W końcu usnął, ciesząc się, że Keira nie wpakowała łokcia w jego żebra, każąc mu się odsunąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro