41.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zethar zbliżył się do topornej bramy. Najemnik strzegący wejścia łypnął na niego, po czym bez słowa otworzył wrota, wpuszczając go na dziedziniec. Zethar minął pokojówkę, która wywieszała pranie i wszedł do domu. Pokonując długi korytarz natknął się na gospodarza. Rogan Lagun nie należał do największych i muskularnych, ale budził respekt.
Zethar grzecznie się ukłonił.
- Dzień dobry, lordzie Lagun.
- Dobrze, że jesteś Zethar - odparł zmartwiony.
- Coś się stało, panie?
- Keira od waszego powrotu z Fearghas nie wyszła z komnaty. Wiesz może, co jest tego powodem?

Niech no pomyślę. Może incydent z Larkinem?

- Nie, lordzie - spojrzał mu w oczy - Nie mam pojęcia.
- Idź do niej, proszę. Może chociaż tobie otworzy drzwi.
Zethar ukłonił się, po czym ruszył w stronę komnaty Keiry.
- Panienko Lagun... - usłyszał głos starej gosposi Maggie - Proszę otworzyć. Od trzech dni panienka tam siedzi. Tak nie można!
- Maggie - rzekł Zethar podchodząc.
- Całe szczęście, że jesteś - odetchnęła z ulgą.
- Co się dzieje?
- Jak tylko wróciliście, Keira zamknęła się w swojej komnacie. Z nikim nie chce rozmawiać. Spróbuj coś zrobić. Naprawdę się martwimy, zwłaszcza lord Lagun.
- Postaram się.
Maggie żwawo odeszła, a Zethar zapukał do drzwi.
- Keiro, otwórz proszę - powiedział spokojnie.
Odpowiedziała mu cisza.
- To ja, Zethar. Wpuść mnie, chcę pogadać.
- Idź sobie - usłyszał - Chce być sama.
- Podobno nie wychodzisz od trzech dni...
- Zostaw mnie w spokoju.
- Otwórz, bo użyję wytrychu.
- Jesteś sam?
- Tak.
Zamek trzasnął cicho i drzwi się uchyliły.
Zethar wszedł do pokoju, a Keira prędko zatrzasnęła za nim wejście.
- Czego chcesz? - rzuciła znużona.
- Przyszedłem sprawdzić co u ciebie. Nie przychodziłaś na treningi. Nie pojawiałaś się na mieście.
- Zrobiłam sobie wolne - wzruszyła ramionami.
- Keiro...
- Idź już.
- Wciąż przeżywasz to, co się stało w Fearghas?
- Zethar... - westchnęła przeczesując dłonią włosy splecione w luźny warkocz - Daj mi spokój.
- Zrozum, martwię się o ciebie.
- O mnie? - prychnęła - Nie masz powodu się o mnie zamartwiać.
- Wręcz przeciwnie - odparł - Znam cię już wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie wiele rzeczy jest w stanie cię poruszyć. A już na pewno doprowadzić do takiego stanu.
- Skończ już i wyjdź.
- Nie. Jeżeli pójdziesz ze mną na miasto i wszystko wróci do normy, dam ci spokój. Ale na razie na to nie licz.
- Coś ty się mnie tak uczepił?
- Bo... - urwał.
- No co? - mruknęła.
- Bo... Zależy mi na tobie.
Keira zdębiała. Nie wiedziała co powiedzieć. Odwróciła wzrok. Bała się spojrzeć mu w oczy.
- Nim wyjdę, chciałbym ci zadać jedno pytanie.
- Jakie?
- Czy jestem ci obojętny?
Likwidatorka dopiero w tedy wlepiła w niego swoje czerwone od łez i zmęczenia oczy.
- Wystarczy zwykłe "tak", a zniknę z twojego życia. Na zawsze.
- Nie - powiedziała cicho - Nie jesteś mi obojętny.
Serce Zethara mocniej zabiło. Niepewnie ujął dłońmi twarz Keiry. Zawahał się, ale w końcu schylił się nieco, łącząc ich wargi w nieśmiałym pocałunku.
- Kocham cię - szepnął - Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. Nigdy.
Keira wtuliła głowę w jego pierś.
Otulił ją ramionami.

Niech no tylko Larkin wpadnie mi w ręce. Rozszarpię go gołymi rękami, nawet jeśli rozpętam tym wojnę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro