45.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Porywisty wiatr szarpał wysoką trawą i koronami drzew. Z gęstego lasu wyłonił się Zethar, dosiadający swojego wiernego, czarnego rumaka. Spojrzał na polanę mającą wkrótce być polem bitwy. Było tam teraz tak cicho i spokojnie. Rumak cicho parskał. Czarny płaszcz Zethara łopotał wściekle na wietrze. Młodzieniec zerknął na wielkiego orła, szybującego nad łąką.
Za chwilę to wszystko zostanie zastąpione przez brzdęk stali i agoniczne krzyki, a żółta, przypalona słońcem trawa splami się krwią.
Na horyzoncie pojawiły się rozmyte kształty. Wroga armia zbliżała się powoli i niewzruszenie.
Zethar obrócił się, słysząc szelest. Z zarośli wyłonił się kasztanowy wierzchowiec, niosący na swym grzbiecie jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych Likwidatorów - Madoxa.
- Już są, generale - powiedział Zethar.
Mężczyzna wyciągnął lunetę i spojrzał w stronę niewyraźnych punktów.
- W istocie - mruknął - Mają przewagę zarówno liczebną, jak i w uzbrojeniu.
- Rozważasz odwrót, panie?
- Nie - odparł składając lunetę - Będziemy walczyć do upadłego. Za króla Kentigerna!
- Musimy to mądrze rozegrać. Wykorzystać nasze tereny.
- Nie pouczaj mnie, chłopcze. Doskonale wiem co mamy robić. Przekaż reszcie, by szykowali się na bezpośrednie starcie.
- Co? Ależ generale, oni nas rozniosą! Powinniśmy wykorzystać element zaskoczenia!
- Milcz i rób co mówię. Jeśli dane nam będzie zwycięstwo, to wrócimy z tarczą. Jeśli Bóg stwierdzi, że pisana jest nam porażka, polegniemy w honorowej bitwie.

W imię honoru chcesz nas wszystkich pozabijać?!

Zethar przełknął przekleństwo, które cisnęło mu się na usta, po czym zawrócił konia i pognał do obozu.

Ten kretyn skazuje nas na niechybną śmierć.

Gdy dotarł do obozowiska, niemalże natychmiast zeskoczył z siodła, nawet nie dając wierzchowcowi w pełni się zatrzymać. Był wściekły. Stary Likwidator nie powinien przewodzić tej bitwie. Tacy jak on nie pochwalają sprytu na froncie. Uważają, że ten kto nie walczy twarzą w twarz, a wykorzystuje nieczyste zagrywki jest tchórzem.
Wpadł do swojego namiotu. Gloster właśnie szykował broń do potyczki. Drgnął niespokojnie, widząc rozwścieczonego Zethara.
- Coś się stało? - spytał wracając do ostrzenia miecza.
- Nasz drogi generał Madox zwariował! Chce byśmy bezpośrednio walczyli z armią Larkina!
- A widzisz jakieś inne rozwiązanie? - mruknął znużony Ibor.
- Trzeba ich zaskoczyć! My znamy te lasy, oni nie. Możemy to wykorzystać przeciwko nim.
- Za długo przebywałeś z Keirą - prychnął - Wszędzie widzicie jakieś lepsze rozwiązanie.
- Chce przeżyć! - wrzasnął Zethar - Chyba jak każdy w tym cholernym obozie.
- Lepiej się pogódź się z myślą, że możesz nie wrócić, przyjacielu - westchnął Gloster.
- Doradzasz mi, bym grzecznie poszedł i dał się skrócić o głowę?
- Wojsko Larkina jest od nas silniejsze, liczniejsze i lepiej uzbrojone... Po prostu pójdźmy na pole, pozbawmy ich paru żołnierzy i polegnijmy z dumą.
Zethar nie wytrzymał, chwycił go za ramiona i porządnie nim wstrząsnął.
- Weź się w garść! - ryknął - Nie masz do kogo wracać?
Gloster spojrzał w oczy Zetharowi. Po chwili jego ślepia stały się szkliste.
- Mam ciężarną narzeczoną.
- I chcesz ją zostawić samą z małym dzieckiem?
- Nie... Ale co możemy zrobić? Jeśli się sprzeciwimy zostaniemy uznani za zdrajców.
- Coś wymyślę, zobaczysz. Chce tylko wiedzieć, czy jesteś ze mną, czy przeciwko mnie.
- Zawsze będę po twojej stronie.
Zethar odetchnął głęboko.

Dobrze wiedzieć, że chociaż jeden mnie popiera...

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zbliżał się czas potyczki. Wojownicy Naughton zebrali się na polanie, gdzie oczekiwała ich armia małoletniego króla Larkina. Zethar drżał ze strachu. To było takie niesprawiedliwe. Gdy nareszcie miał dla kogo żyć, śmierć wyciągała po niego swoje wstrętne łapska.
Poprawił się w siodle i mocniej chwycił lancę. Spojrzał na Glostera, który był równie przerażony.
Likwidator szeptał coś pod nosem, co i rusz zerkając w niebo.
- Nie wiedziałem, że jesteś taki pobożny - rzucił Zethar starając się jakoś zagadać przyjaciela.
Ibor machnął ręką.
- Żaden ze mnie gorliwy katolik, ale liczę, że jednak ktoś tam mnie wysłucha.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Jeszcze dziś będziemy oblewać zwycięstwo.
- Prędzej spotkamy się w piekle...
- I gdzie się podziała ta twoja wiara?
- Szlag ją trafił, tak jak za chwilę trafi mój nędzny żywot.
Nagle ktoś zadął w róg, dając znak, że bitwa zaraz się zacznie.
Gloster prędko się przeżegnał.
- Jeśli mam zginąć, to błagam niech będzie szybko i bezboleśnie.
Gdyby to była inna sytuacja pewnie Zethar zacząłby się śmiać, jednak tym razem poczucie humoru go opuściło. Sam spojrzał w niebo.

Ktokolwiek nad nami czuwa, niech będzie łaskawy i nam pomoże...

Róg ponownie zabrzmiał i bitwa się rozpoczęła.
Koń Zethara padł niemalże natychmiast. Młodzieniec był zmuszony do walki na ziemi. Nie wiedział ile wojował. Przestał liczyć zgładzonych wrogów i poległych towarzyszy.
Nim się obejrzał potyczka została przerwana, by zebrać poległych, a ocalali żołnierze mogli odpocząć. Zetharowi udało się powrócić do obozu z lekkim draśnięciem w ramię. Gloster również uszedł cało.
Pozostałość wojska była w rozsypce. Generał Madox został zabity. Bez przywódcy pozostali Likwidatorzy byli skazani na porażkę.
Ocalali zasiedli wspólnie przy dużym ognisku. Ich polegli przyjaciele zostali już pochowani, a oni sami byli wyczerpani. Wśród wojowników było kilka Likwidatorek. Starały się być silne, jednak niektóre pozwoliły emocjom wziąć górę. Pobratymcy pocieszali się nawzajem. Zethar sam był bliski rozpaczy. Została ich garstka.
- Powinniśmy się wycofać - powiedział któryś z Likwidatorów.
- Naszym obowiązkiem jest powstrzymywanie ludzi Larkina tak długo, jak się tylko da - padła odpowiedź.
- Wszyscy zginiemy - zaszlochała jedna z kobiet - Wszyscy.
- Przetrwamy - pocieszała ją inna Likwidatorka.
- Nie mamy dowódcy - mruknął jakiś mężczyzna - Nie mamy żadnej strategii.
- Jesteśmy martwi - wtrącił inny.
- Źle się za to zabraliśmy - westchnął Zethar - Trzeba było się sprzeciwić Madoxowi...
- Uznałby cię za zdrajcę - odparł Gloster - Zabiłby cię za sprzeciw.
- Macie pomysł jak z tego wybrnąć? - spytała któraś kobieta.
- Trzeba ich jakoś zaskoczyć - mruknął Zethar - Wykorzystać okolicę.
- Musimy pozbyć się ich generała - rzucił jeden z mężczyzn - Zgłupieją.
- Jest nas za mało... - jęknął Gloster - Nie mamy szans.
- Damy radę - zapewnił Zethar.
Nikt nie podzielał jego zdania. Wszyscy siedzieli zmarnowani. Zdawali się być pustymi powłokami, pozbawionymi energii i nadziei.
- Do jasnej cholery! Jesteście Likwidatorami! - wrzasnął Zethar.
- I co z tego? - ktoś mruknął.
- Na co dzień robicie niesamowite rzeczy. Skaczecie po dachach niczym koty! Walczycie tak szybko, że niejeden rywal nawet nie zauważa, kiedy został śmiertelnie zraniony! Potraficie po kryjomu otruć każdego! Umiecie zniknąć z pola widzenia niczym duchy!
Likwidatorzy spojrzeli na niego niczym zbite psy.
- Ale teraz jesteśmy w lesie - zaszlochała jakaś Likwidatorka - Nasze umiejętności są tutaj bezużyteczne.
- Nonsens - prychnął Zethar - Możecie skryć się w zaroślach równie łatwo jak wśród ludzi, otruć swoje ostrza i strzały, a drzewa potraktować jak ściany budynków, po których tak zręcznie skaczecie.
- Co próbujesz nam udowodnić? - spytał któryś mężczyzna.
- Że jesteście w stanie pokonać ludzi Larkina, bez względu na ich liczebność i uzbrojenie. Zaufajcie mi, jeśli chcecie wróć do domu.
- Jaką dasz nam gwarancję, że przeżyjemy? - prychnęła jedna z kobiet.
- Nie mogę obiecać, że wszyscy ocalejemy.
- Po co więc ryzykować? - wtrącił jakiś jegomość - Lepiej uciekać, albo samemu poderżnąć sobie gardła.
- Jeśli chcecie się poddać, proszę bardzo. Ja zamierzam walczyć.
- Zginiesz - mruknął Gloster.
- Lepiej polegnąć próbując, niż się poddać. Jesteście ze mną?
Likwidatorzy spojrzeli na siebie.
- Masz jakiś plan? - spytali.
Zethar uśmiechnął się nieco. Miał szalony pomysł, ale mógł się udać. Zwłaszcza, że Likwidatorzy zaczęli go słuchać i w tej beznadziejnej sytuacji znaleźli płomyk nadziei.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro