49.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zethar siedział jak na szpilkach.
Przy ogromnym stole zebrali się Likwidatorzy.
Organizacja była w rozsypce. Pozostało ledwie pięćdziesięciu morderców, nie licząc pojedynczych jednostek, tułających się gdzieś po świecie.
- Gdzie zgubiłeś swoją dziewczynę? - szepnął Gloster.
Zethar spojrzał na niego wyrwany z rozmyślań.
- Hm? Co mówiłeś?
- Pytam gdzie się podziała Keira.
- Nie mam pojęcia - rozejrzał się po sali.
Wszyscy oddali się rozmowom. Dziesiątki głosów przeplatały się ze sobą. Nie sposób było rozpoznać kto przemawiał, ani co było tematem dyskusji. Choć nie trudno było się domyślić o czym Likwidatorzy gawędzili.
Niespodziewanie Kentigern wziął do ręki kieliszek i uderzył w niego kilka razy łyżeczką, zwracając na siebie uwagę gości.
- Cieszę się, że mam zaszczyt gościć bohaterów - zaczął król - Wiedzcie, że ubolewam nad stratą każdego z was. Wiele zawdzięczam waszej organizacji...
Zethar zerknął na Glostera. Prychnął w duchu.

Ciekawe kto mu napisał tą przemowę.

- Chciałbym wznieść toast! - Kentigern wstał.
Wszyscy zebrani chwycili kieliszki i poderwali się z miejsc.
- Za poległych i za was, moi drodzy Likwidatorzy!
- Mam nadzieję, że nie będziemy tu siedzieć do nocy - mruknął Zethar opadając na swoje krzesło.
- Oby - przytaknął Ibor.
Morven syknął cicho. Rana na piersi dała o sobie znać. Miał dość tego przyjęcia. Marzył o zrzuceniu z siebie ciasnych szat i swoim wygodnym łóżku.
- O, znalazła się nasza zguba - zaśmiał się Gloster.
Zethar uniósł wzrok. Dostrzegł Keirę, szepczącą coś do ucha władcy.
- Mógłbym prosić jeszcze o chwilę uwagi? - rzucił po chwili Kentigern.
Wszyscy wlepili zaciekawione spojrzenia w króla. W sali zrobiło się zupełnie cicho. Mordercy cierpliwie oczekiwali, aż monarcha wygłosi kolejną mowę.
- Wielu z was ciągle wspomina jedno nazwisko - zaczął Kentigern - Jego właściciel siedzi w tej sali. Dzięki niemu mamy okazję się dziś spotkać. Niektórzy mogliby uznać go za szaleńca, ale większość uważa go za bohatera i godnego przywódcę - zmierzył wzrokiem zebranych - Zethar Morven!
Naznaczony zamarł. Wszyscy Likwidatorzy wlepili w niego swoje przenikliwe spojrzenia. Zaczęli klaskać.
Gloster lekko uderzył go łokciem, by ten oprzytomniał.
Zethar powoli wstał.
- Chodź, chodź - zachęcał Kentigern.
Morven niepewnie podszedł do króla, który poderwał się ze swojego miejsca i obdarzył go szerokim uśmiechem.
- Mam zaszczyt nadać ci tytuł Likwidatora - rzekł król - Od dziś jesteś Cieniem.
Zethar stał przez chwilę niczym słup soli. Nie wiedział co powiedzieć. Kątem oka zerknął na Keirę, która uśmiechała się lekko.
Była ubrana w gładką, czarną sukienkę. Z przodu ledwie sięgała kolan, za to tył opadał aż do podłogi.
- Czas zmienić barwy - rzucił Kentigern, odwracając się do Lagun - Czyń honory.
Niszczycielka podeszła do Zethara.
- Gratuluję - szepnęła wręczając mu czerwoną szarfę.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zethar odetchnął głęboko, gdy opuścił posiadłość Kentigerna. Wciąż był w szoku. W końcu został prawdziwym Likwidatorem.
Spojrzał na skąpane w ciemnościach ulice. Było już dobrze po północy. Powrót do Południowej o tej porze to samobójstwo, ale Zethar doskonale wiedział którędy przemknąć, by nie trafić na jakiegoś podrzynacza gardeł.
Z rozmyślań wyrwał go jakiś Likwidator. Jeden z ocalałych z bitwy.
- Gratuluję - uścisnął dłoń Morvena.
- Dziękuję.
- To ja dziękuję - skinął głową, po czym odszedł.
Zethar ruszył pustym chodnikiem.
Miał do pokonania prawie całe miasto, ale tak długi spacer go nie przerażał. Lubił ten dreszczyk towarzyszący pałętaniu się po mrocznych uliczkach.
Daleko przed sobą dostrzegł jakąś sylwetkę. Przyspieszył. Szedł bezszelestnie, ciągle zmniejszając dystans. Uśmiechnął się pod nosem rozpoznając Keirę.
Nagle obróciła się i przycisnęła do gardła Zethara mały nóż. Odetchnęła z ulgą, orientując się kto za nią podążał i szybko opuściła ostrze.
- Ile razy będziesz mi grozić nożem? - zaśmiał się.
- Trzeba było się nie skradać.
- Czemu na mnie nie poczekałaś? - spytał łapiąc ją za rękę.
- Byłeś zajęty - wzruszyła ramionami.
- Dla ciebie zawsze znajdę chwilę - przyciągnął ją do siebie - Co powiesz na długi spacer?
- Kusząca propozycja - uśmiechnęła się.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Szli cały czas przed siebie. Niczym się nie przejmowali. Nie straszne im były ciemności i niepokojąca cisza, przerywana jedynie przez ich śmiechy i powoli zbliżającą się burzę. Nawet nie zauważyli, gdy przedostali się do Południowej.
Niespodziewanie Keira zatrzymała się i sięgnęła do stóp, zmęczonych długim marszem i uciskiem eleganckich butów.
Ściągnęła pantofle, po czym wyprostowała się, gotowa by iść dalej.
Zethar bez ostrzeżenia wziął ją na ręce.
- Obcasy to nie to samo co oficerki, księżniczko - zaśmiał się Zethar - Stópki ci nie wytrzymały?
- Wygląda na to, że będziesz musiał mnie zanieść do domu.
Nagle zalał ich lodowaty deszcz.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko jeśli przeczekamy ulewę u mnie? Mamy zdecydowanie bliżej.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Ale się rozpadało - mruknęła Keira. Opierała się o framugę drzwi domu Zethara i patrzyła na potężne krople, uderzające o chodnik.
- Eh, to nasze kochane Naughton - odparł Morven - Zimy mroźne jak cholera, a reszta roku to albo susze, albo powodzie.
- Lepsze upały, niż brodzenie w kałużach.
Keira zadrżała, gdy porywisty wiatr musnął jej mokre ramiona.
- Jeszcze mi się przeziębisz - szepnął Zethar, przytulając ją.
- Ten wiaterek jest niczym w porównaniu do nocy w Goraidh - zaśmiała się.
- Nawet mi o tym nie przypominaj.
Zapatrzył się w piwne oczy Lagun. Na jej policzki wkradły się lekkie rumieńce. Uśmiechnęła się delikatnie, kładąc ręce na ramionach Zethara. Po chwili stanęła na palcach i pocałowała go.
Odwzajemnił pocałunek i przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej.
Oparł ręce na jej krzyżu. Po chwili jego dłonie opadły niebezpiecznie nisko.
Keira mruknęła zadowolona, nie przerywając czułości.
Po chwili Zethar uniósł ją i cofnął się nieco w głąb mieszkania. Jeszcze zamknął drzwi lekkim kopnięciem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro