54.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nuda... Nuda... Cholerna nuda!

Zethar omal nie zaczął walić głową w stół. Keira, Gloster i kilku innych Likwidatorów zostali wysłani przez Radę, by zabić króla Maksyma Mawgana. Zethar jak na razie nie otrzymał żadnego zlecenia, więc pozostało mu jedno. Siedzenie w Białym Dworze i... nuda!

Jednak bycie Naznaczonym nie było takie złe... Przynajmniej miałem Keirę cały czas pod ręką. Z nią nigdy nie mogę narzekać na brak wrażeń.

Zerknął na kilku Likwidatorów, zajętych rozmowami. Teoretycznie mógłby do nich podejść i przyłączyć się do dyskusji, jednak doskonale pamiętał jak na niego patrzono nim został Cieniem. Może i zdobył uznanie pobratymców, ale jakoś nie garnął się do nawiązywania przyjaźni z ludźmi, którzy nie tak dawno czuli do niego tylko pogardę.
Nagle zabrzmiał huk i do sali wpadł zdyszany mężczyzna. Rzucił się w stronę jednego ze stołów i bez zawahania opróżnił naczynie, które jako pierwsze wpadło mu w ręce.
Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.
Likwidator wziął głęboki wdech i przeczesał dłonią swoje jasne, niemal białe włosy, zgarniając je przy tym z oczu.
- Banda rozbójników... - wydusił z siebie - Porwali...
- Kogo? - spytał ktoś z sali.
- Naszych... Wysłanych by zamordowali Mawgana...
Zethar poderwał się z miejsca i natychmiast ruszył ku wyjściu. Ukochana i przyjaciel go potrzebowali.
Bez przygotowania do podróży, wsiadł na swojego konia i ruszył na ratunek.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Odnalazł starą twierdzę, zamieszkałą przez rabusiów, wypytujac wędrowców i mieszkańców miast przez które przejeżdżał. Był wyczerpany. Miał za sobą kilka dni szaleńczej jazdy, z krótkimi przerwami na posiłki i najwyżej godzinne drzemki.
Uparcie wpatrywał się w ogromną fortecę. Zaczynało świtać, ale nadal mógł dostrzec światło pochodni dzierżonych przez strażników, powoli snujących się po murze.
Zethar podszedł do gładkiej ściany zamczyska. Nie miał szans wspiąć się nie zauważony i do tego na taką wysokość. Było za mało możliwości na oparcie kończyn, by wdrapać się na sam szczyt. Przynajmniej w tym miejscu. Cicho ruszył wzdłuż muru. Zatrzymał się na chwilę, by ustalić czy wspinaczka będzie możliwa. Zauważył sporo uszkodzeń. Postanowił zaryzykować. Wbił ręce w pęknięcia i jedną z nóg zaczął szukać oparcia. Po chwili już miał się podciągnąć, gdy poczuł coś na plecach.
Powoli zszedł z muru i uniósł ręce.
- Odwróć się - usłyszał stanowczy, męski głos.
Wykonał polecenie. Przed sobą miał muskularnego mężczyznę, grożącego mu mieczem. Jego gołe ramiona i twarz szpeciły liczne blizny. Zethar od razu dostrzegł w nim rozbójnika.
Zbój wprowadził go do zamczyska.
Morven posłusznie szedł przed swoim oprawcą, czując jak miecz wroga wrzyna mu się w kręgosłup.
- Aj - syknął pod nosem, gdy sztych ostrza lekko go ugodził - Przecież idę!
Rozbójnik zaprowadził go do lochów i skuł.
Mijali wiele cel. Większość z nich była zajęta. Więźniowie byli poobijani. Niektórzy wili się i jęczeli z bólu, ale wielu straciło świadomość.
Zethar zdębiał. W jednej z wąskich cel dostrzegł Keirę. Zakuta w łańcuchy, wisiała bezwładnie, wspierając się kolanami o ziemię. Była nieprzytomna. Jej głowa swobodnie opadła na jedno z siłą uniesionych ramion. Miała liczne siniaki na twarzy i rozciętą wargę.
Zethar nie zważając na rozbójnika za plecami, podbiegł do klatki. Z trudem przełożył ręce przez pręty i musnął palcami zimne policzki Keiry. Likwidatorka czując jego dotyk otworzyła oczy.
- Zethar? - wymamrotała.
- Spokojnie, kochana - szepnął dostrzegając nieco dalej Glostera i jeszcze dwóch Likwidatorów -Wyciągnę was stąd.
Na jej spierzchniętych ustach pojawił się słaby uśmiech.
Zethar poczuł jak czyjaś dłoń chwyta jego ramię i odciąga go od krat. Nie walczył. Wiedział, że jeśli chce jakoś ocalić pobratymców, musiał oszczędzać resztki sił.
Na końcu lochów znajdowała się żelazna brama. Rozbójnik otworzył wrota i wepchnął Zethara do środka.
Likwidator wpadł do wielkiej klatki, otoczonej przez przekrzykujących siebie nawzajem zbójów. Nie miał wątpliwości, że znalazł się na arenie.
Skupił się na mężczyźnie siedzącym na dużym tronie.
- Co my tu mamy? - rzucił znużonym głosem.
- To jeden z tych pajaców, których pojmaliśmy kilka dni temu, panie - odparł rozbójnik, stojący za Zetharem.
- O, to może dostarczy nam rozrywki jak tamci - uśmiechnął się upiornie - Zacięcie walczyli o swoją wolność, ale cóż... - beztrosko wzruszył ramionami - Nie udało im się.
- Co mam zrobić żebyście wypuścili mnie i moich przyjaciół? - spytał Zethar.
- Milcz! - ryknął rozbójnik za plecami Morvena, po czym otwartą ręką uderzył go w tył głowy - Nie odzywaj się bez pozwolenia!
- Po co te nerwy, Tremain? - rzucił lider, po czym skupił się na Zetharze - Damy ci szansę tak jak pozostałym. Musisz wywalczyć sobie wolność. Wygraj tyle starć, ile chcesz ocalić istnień. Jednakże wystarczy jedna przegrana, byś skończył tak jak tamci. Przyjmujesz wyzwanie?
Rozbójnicy wlepili w niego żądne wrażeń spojrzenia.
- Walka! - wrzeszczeli chórem.
- Chcecie krwi? - mruknął Zethar - To ją dostaniecie.
- Cudownie - lider zbójów zaklaskał - Przyprowadzić jego ferajnę!
Zethar patrzył jak rozbójnicy wręcz ciągną za sobą poobijanych Likwidatorów. Zethar zmarszczył brwi. Wprowadzono tylko troje.
- Był jeszcze jeden - mruknął przywódca zbójów.
- Zdechł - wzruszył ramionami przestępca, który przyprowadził Likwidatorów.
Zethar poczuł jak wzbiera w nim gniew. Zacisnął pięści. Pomimo zmęczenia, był gotów do bijatyki.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Po trzech walkach Zethar ledwo trzymał się na nogach. Doskwierał mu głód, zmęczenie i otrzymane obrażenia.
Omal nie upadł, gdy dostał w twarz prawym prostym od rywala.
Zatoczył się. Uratował się przed runięciem na podłogę, wspierając się o klatkę. Nie miał sił. Wszystkie mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa. Chciał zrezygnować. Pozwolić swojemu wyczerpanemu ciału osunąć się na ziemię.
Otarł dłonią krwawiący nos. Dokuczały mu poobijane żebra. Opuchnięte dłonie pulsowały bólem. Pomimo wyczerpania dalej trzymał się na nogach. Zebrał się w sobie. Musiał walczyć. Jedno zwycięstwo. Tylko jedno zwycięstwo dzieliło go od wolności.
Uniósł sine pięści. Chwiejąc się na nogach odszedł nieco od kraty. Wbił spojrzenie w swojego rywala. Był równie poobijany, ale miał zdecydowanie więcej sił na walkę.
Morven już miał zmusić się do ataku, gdy zabrzmiał potężny huk.
Wszyscy zamarli.
Do sali wpadł Maksym Mawgan wraz ze swoją strażą. Zethar przetarł oczy ze zdumienia. Widział władcę Elesaid pierwszy raz w życiu, ale jego rysy twarzy były dziwnie znajome.
- Wzywaliście mnie - rzucił Mawgan mierząc wzrokiem lidera rozbójników.
Przestępcy w zamian za oddawanie nielegalnych wędrowców w ręce króla, mogli bezkarnie żyć w starej twierdzy.
- Schwytaliśmy czworo tułaczy z Naughton - zbój wskazał na Likwidatorów.
- Z Naughton, powiadasz? - Mawgan zmarszczył brwi.
Nagle jego spojrzenie spoczęło na Zetharze. Władca zdębiał. Zmierzył go swoimi szarymi ślepiami.
- Zabrać ich do mojego zamku - rozkazał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro