57.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ktoś nam wyjaśni po cholerę tu jesteśmy? - padło pytanie.
- Oby mieli dobry powód, by nas tu ściągać.
- Kolejna wojna?
- Liczę iż nie na darmo tu przyszedłem.
- Ktokolwiek wie co się dzieje?
Zabrzmiał głośny gwizd, uciszający zebranych. Wszyscy Likwidatorzy wlepili zaciekawione spojrzenia w dwoje swoich pobratymców.
- Morven? - ktoś przemówił - Mam nadzieję, że wyjaśnisz nam po co nas tu ściągnęliście.
- Drzwi zamknięte? - szepnął Zethar do Keiry.
Skinęła głową.
- Bret pilnuje wyjścia.
Zethar zmierzył wzrokiem zebranych. Przybyli wszyscy, którzy mieli wraz z nim zginąć w starciu z armią Larkina.
- Wśród nas są zdrajcy - zaczął w końcu.
Wszyscy poruszyli się niespokojnie. Zabrzmiały szepty.
- Doskonale wiemy, że gdzieś tu czają się Zdobywcy - kontynuował - Ujawnijcie się po dobroci. Teraz.
Likwidatorzy patrzyli na siebie nieufnie. Każdy z nich mógł być zdrajcą. Nikt się nie przyznał.
- Gloster! - zawołał Zethar.
Z sąsiedniej sali wyłonił się Ibor, trzymając spętanego Bevana.
- To jeden ze zdrajców - wyjaśnił Morven - Wiemy, że jeszcze czterech Zdobywców kryje się teraz wśród nas - rozejrzał się - Pokażcie się.
Zapadła grobowa cisza.
- Zostaliście zdradzeni przez własnych ludzi - wtrąciła Keira - Mieliście zginąć podczas bitwy ze znacznie liczniejszą armią, bo przestaliście być potrzebni. Warto dalej nastawiać karku?
Jakaś kobieta wstała. Ze spuszczoną głową podeszła do Zethara i Keiry. Niepewnie spojrzała im w oczy. W jej ślepiach czaiły się łzy. Drżącą dłonią odgarnęła kruczoczarne włosy, odsłaniając tatuaż na karku.
Gloster podszedł do niej i związał jej ręce, po czym zaprowadził ją i Bevana do pomieszczenia obok.
- Nikt więcej? - mruknął Zethar.
Żadnej odpowiedzi.
- Dobra. Sprawdzimy wszystkich.
Nagle któryś z mężczyzn poderwał się zmiejsca i rzucił w stronę drzwi. Spanikował. Jedyne co przyszło mu do głowy, to ucieczka.
Serce omal mu nie stanęło, gdy się zorientował, że wyjście zostało zablokowane.
Zdesperowany wyciągnął nóż, gdy Keira zrobiła krok w jego stronę. Ręce mu drżały.
Nawet nie zauważył, gdy inny Likwidator stanął mu za plecami. Tuż przy jego uchu zabrzmiał cichutki trzask. Zamarł w bezruchu. To był dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Ostrożnie zerknął przez ramię.
- Kearney? - zdziwił się.
- Jeśli się ujawniać, to z honorem - warknął, po czym wbił wzrok w Keirę.
Nie opuszczając broni, złapał zębami rękawiczkę i ściągnął ją, by odsłonić tatuaż na dłoni. Rzucił pistolet do rąk Lagun, po czym chwycił niedoszłego uciekiniera za koszulę i pociągnął go za sobą do sali, gdzie czekał Gloster.
Zethar rozejrzał się za ostatnim ze zdrajców.
Wszyscy niespokojnie oglądali się dookoła. Tylko jeden wlepił swoje zielone ślepia prosto w Morvena. Uśmiechnął się lekko, widząc, że Zethar go wypatrzył. W końcu wstał i od tak ruszył w stronę ciemnej sali. Nic nie powiedział. Nie tracąc uśmieszku z twarzy, jedynie skinął głową do Zethara, po czym minął go i dobrowolnie dał się związać.
- Coś łatwo poszło - mruknęła Keira.
- Nie są głupi - odparł Morven - Wiedzą, że nie warto chronić ludzi, którzy omal ich nie zabili - spojrzał na pozostałych Likwidatorów. Mamrotali między sobą, wyklinając zdrajców.
- To nie koniec złych wieści - rzucił po chwili - Wszyscy w Radzie też są Zdobywcami.
- To na co czekamy? - ktoś poderwał się z miejsca - Trzeba ich zabić, nim znowu naślą na nas armię Larkina!
Likwidatorzy chwycili swoje miecze i poderwali się ze swoich miejsc.
- Wybijemy ich! Tak jak oni chcieli załatwić nas!

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Mężczyzna w białym habicie, wyglądał przez okno Pałacu Śmierci. Pod murami mrocznego zamczyska zgromadzili się Likwidatorzy. Byli wściekli i żądni krwi.
- Mówiłem by ich zabić! - usłyszał za sobą jednego z Wybrańców - Trzeba było ich wszystkich otruć razem z Kentigernem!
- Milcz - warknął nawet nie zerkając przez ramię.
- Zbyt długo trzymałem język za zębami!
- Blane! - ryknął i obrócił się gwałtownie - Zamknij się!
- Nie wystraszysz mnie tymi swoimi wrzaskami. I tak już jesteśmy martwi.
- On ma rację - syknął drugi jegomość w bieli - Mieliśmy ich wszystkich w garści, ale nie pozwoliłeś nam wykorzystać okazji!
- Byłoby przez to więcej kłopotów niż pożytku.
- A co z Lagun i tym całym Morvenem? - prychnął Blane - Udało nam się ich tu ściągnąć. Mogliśmy ich zabić, ale nie! Ty wolałeś sprowadzić Ibora! Przez ciebie nie mogliśmy ich w końcu zgładzić!
- Zapomieliście, że w zamku są nie tylko Zdobywcy? Gdybyśmy ich zabili, nasi "ochroniarze" zaalarmowali by resztę.
- Spójrz jeszcze raz przez okno, Muar - mruknął Blane - Wszystkie nasze plany szlag trafił!
- Powiesz coś, Tesso? - mruknął Muar do jedynej kobiety w bieli.
- Zamiast oskarżać siebie nawzajem, przyjmijcie karę z godnością. Jak przystało na prawdziwego Zdobywcę - prychnęła, po czym dumnie uniosła głowę i wyszła z sali, pozostawiając swoich wspólników.
Muar znów wyjrzał przez okno. Likwidatorzy już wdarli się do zamku. To tylko kwestia czasu, gdy ich dopadną.
- Walczymy? - rzekł któryś z Wybrańców.
- Nie - mruknął Muar - To nie ma sensu.
- To koniec? - spytał Blane.
- Ależ skąd - Muar uśmiechnął się nieco - To dopiero początek.
Drzwi komnaty otworzyły się z hukiem. Stanęli w nich rozwścieczeni Likwidatorzy.
Zdobywcy zamarli. Wszyscy oprócz Muara unieśli ręce.
Likwidatorzy chwycili zdrajców i zaprowadzili ich na wielki balkon. Część morderców pozostała przed zamczyskiem, skąd doskonale było widać taras.
Nałożono Zdobywcom sznury na szyje i ustawiono ich na barierce.
Tessa bez zawahania skoczyła. Podwójny węzeł natychmiast zmiażdżył jej kręgi. Pozostali nie byli tak chętni, by oddać się śmierci.
- Cieszcie się swoim chwilowym sukcesem, głupcy! - zawołał Muar - Wojna dopiero się zaczęła!
Likwidatorzy zepchnęli zdrajców. Liny napięły się pod ciężarami skazanców.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Likwidatorzy zaczęli się rozchodzić. Część zawróciła do Derowen, a pozostali weszli do zamku.
Niektórzy nadal patrzyli na bezwladne ciała, dyndające na sznurach. Nareszcie prawdziwi zdrajcy ponieśli karę.
W końcu Zethar oderwał wzrok od wisielców.
- Chodźmy - mruknął, obejmując Keirę ramieniem.
Likwidatorka nagle pobladła i zachwiała się nieco.
- W porządku? - spytał zaniepokojony Zethar.
- Słabo mi... - westchnęła ciężko, po czym zwymiotowała.
- Wezwę medyka.
- Żadnego lekarza - mruknęła - Pewnie się czymś strułam...
- Tym razem ci nie odpuszczę. Zobaczy cię lekarz. Nie chcę słyszeć sprzeciwu.
- Ale...
- Daj się zbadać - spojrzał jej w oczy - Proszę.
- Eh... No dobrze...
- Poproszę Glostera, by z tobą wrócił do Derowen. Niedługo do ciebie dojadę.
- Mogę sama wrócić - mruknęła.
- Co rusz słabnąc?
- Nie traktuj mnie jak jajko, które w każdej chwili może się stłuc.
- Po prostu się martwię - odparł.
- Niepotrzebnie.
- Tak? A ukrywanie ran? Ciągłe pakowanie się w kłopoty? Unikanie lekarzy?
- I kto to mówi?
- Ale ja nie mdleje i nie rzygam.
- Nie zemdlałam ani razu!
- Ale zasłabłaś. I to dwa razy - w tej chwili dostrzegł Ibora - Gloster! Chodź  na chwilę.
- Coś się stało?
- Wracasz do Derowen?
- Tak. Devira by mnie udusiła, gdybym nie wrócił.
- Będziesz tak dobry i dotrzymasz Keirze towarzystwa, podczas powrotu?
- Zethar... - mruknęła - Nie przesadzaj.
- Jesteś strasznie blada - stwierdził Ibor.
- Widzisz? Gloster też widzi, że coś jest nie w porządku.
- Jakaś zmowa przeciw mnie?
- To się, kochanie, nazywa troska - odparł Zethar, po czym cmoknął ją w policzek - Zobaczymy się w Derowen.
Wszedł do zamku i udał się do sali, w której niegdyś Rada próbowała wrobić Keirę w zabójstwo Dexera. Likwidatorzy czekali już tylko na niego.
Jak większość zebranych, przysiadł przy dużym stole.
- To... Co robimy? - ktoś zaczął nieśmiało.
- Jesteśmy w rozsypce... - padła odpowiedź.
- Zdobywcy nieźle nas załatwili... Prawie nas wybili. Sterowali nami, jak sami chcieli.
- Sami jesteśmy sobie winni - wtrącił Zethar - Ślepo wykonywaliśmy rozkazy ludzi, których nigdy nie widzieliśmy i nawet nie znaliśmy ich nazwisk.
- Trzeba wszystko naprawić. Jakieś pomysły?
- Przede wszystkim nie popełnijmy tych samych błędów - mruknął Morven.
- Najpierw wybierzmy nową Radę, ale tym razem będziemy wszystko o niej wiedzieli.
- Proponuję wybrać po jednym przedstawicielu z każdej rangi.
- Potrzebujemy ludzi.
- To nie problem. Arystokraci wiele dadzą, by ich dzieci stały się Likwidatorami.
- Nie - odparł Zethar - Nie skupiajmy się na szlachcie - zamyślił się - Zacznijmy od nowa.
- Co sugerujesz?
- Po pierwsze: dyskrecja. Nikt niepożądany nie ma prawa się o nas dowiedzieć. Jakbyśmy nigdy nie istnieli. Zupełnie jak...
- Duchy?
- Dokładnie - pokiwał głową - Po drugie: nasze "szeregi" powinny być... Jak by to ująć? Zróżnicowane? Należałoby rekrutować ludzi z rozmaitych środowisk. Po trzecie: nie ograniczajmy się tylko do jednego kraju. Rozproszmy się po świecie. Skryjmy wśród ludzi, zarówno w wielkich miastach, jak i małych wioskach.
Likwidatorzy zaczęli rozważać propozycje Zethara. On sam, myślami był przy Keirze.
- Co ty na to, Morven? - ktoś chwycił go za ramię.
- Hm? - otrząsnął się - Co mówiliście?
- Chcemy, żebyś był reprezentantem Cieni w Radzie.
- Ja?
- Tak.
- Muszę odmówić. Nie nadaję się na przywódcę.
- Pokazałeś coś innego - ktoś się zaśmiał.
Zethar spojrzał na pobratymców. Nie chciał być w Radzie. To wielki zaszczyt, ale też i odpowiedzialność. Musiałby całkowicie się poświęcić sprawom Likwidatorów. Nie miałby czasu dla Keiry, ani Glostera.
- Jesteś pewny swojej decyzji?
- Tak.
- Dobrze. Nie mamy prawa cię do niczego zmusić.
- A co ze zdrajcami, których uwięziliśmy w Białym Dworze?
- Zabijemy ich.
- Oddali się dobrowolnie - odparł Zethar - Zasługują na łaskę.
- Mamy ich uwolnić? - ktoś prychnął.
- Nie. Zamknąć w lochu. Myślę, że siedzenie w ciasnej celi, to dobra kara.
- Sprzeciwiamy się własnemu prawu! Za zdradę karą jest śmierć. Proste.
- Morven ma rację. Może i są zdrajcami, ale dobrowolnie oddali się w nasze ręce.
- Powinni zostać zgładzeni.
Mordercy zaczęli się kłócić o karę dla jeńców, a Zethar odpłynął myślami w siną dal.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro