59.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gloster zagwizdał z podziwem, patrząc na Zethara, jak dopina ostatnie guziki eleganckiego, białego fraku.
- No, no aleś się wystroił - zaśmiał się - Nie wiem czy Keira cię pozna.
- Bez przesady - odetchnął głęboko.
- Czyżbyś się stresował?
- Trochę... - podrapał się po karku - A co jeśli... zawiodę?
- Co?
- Jestem zabójcą... Nigdy nie miałem rodziny... Nie nadaję się na męża i ojca.
- Kochasz Keirę?
- Oczywiście, że tak.
- I to powinno rozwiać wszystkie twoje wątpliwości.
- Ale...
- Sza! Żadnego "ale". A teraz chodź, bo spóźnisz się na własny ślub.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zethar starał się nie okazywać, że jest zestresowany. By odgonić ponure myśli choć na chwilę, rozejrzał się po małym kościele, ozdobionym białymi kwiatami i wstążkami.
Po chwili jego spojrzenie padło na Keirę. Miała na sobie śnieżną, długą suknię, która dobrze maskowała już lekko nabrzmiały brzuch.
Jej delikatny uśmiech, przegonił wszystkie złe myśli i wątpliwości Zethara.
Szła powoli, trzymając ojca pod rękę.
Po chwili była już przy ołtarzu. Lord Lagun coś powiedział, ale oboje byli zbyt zajęci patrzeniem na siebie, by go zrozumieć.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Czy ty, Zetharze Morven, bierzesz sobie Keirę Lagun za żonę? - spytał ksiądz - Przysięgasz jej miłość, wierność i że jej nie opuścisz, póki śmierć was nie rozłączy?
Zethar niecierpliwie czekał na ten moment przez całą ceremonię.
- Tak - uśmiechnął się.
- Czy ty, Keiro Lagun, bierzesz sobie Zethara Morvena za męża? Przysięgasz mu miłość, wierność i że go nie opuścisz, póki śmierć was nie rozłączy?
- Tak - odparła.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Możecie się pocałować.
Zbliżyli się do siebie, po czym złączyli swoje wargi.
Wyszli przed kościół.
Pierwszy podszedł do nich lord Lagun. Zethar z trudem powstrzymał się przed ukazaniem zdumienia. Rogan... płakał?
Lord mocno przytulił Keirę.
- Tatku, nie płacz, bo zaraz sama się rozkleję - zaśmiała się.
- Przepraszam. Po prostu wciąż nie wierzę, że dorosłaś.
W końcu Rogan puścił córkę i spojrzał na Zethara.
- Masz o nią dbać. Jasne?
- Jak słońce - Morven pozwolił sobie na uśmieszek.
Lagun uśmiechnął się, po czym poklepał Zethara po ramieniu.
- Uważajcie na siebie - rzucił, po czym cmoknął Keirę w czoło i odszedł.
- A więc jednak - usłyszeli znajomy głos.
- Edan! - ucieszyli się.
Lekarz przytulił ich przyjaźnie.
- Jak się miewa Tara? - zagadnął Zethar.
- Wyrosła. Nawet nie wiecie jak trudno upilnować nastolatkę, uganiającą się za chłopakami. Muszę mieć oczy dookoła głowy! - zaśmiał się.
- Pozdrów ją od nas - rzuciła Keira.
- Oczywiście. Wybaczcie, ale muszę zmykać. Coraz trudniej wymyślić jakąś dobrą wymówkę - uścisnął ich - Szczęścia życzę.
Podeszło do nich jeszcze kilku Likwidatorów.
Już mieli opuścić plac przed kościołem, gdy Keira stanęła jak wryta. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Omal nie wrzasnęła z zachwytu.
- Rian! - podbiegła do jakiegoś młodzieńca i uścisnęła go mocno - Dotarłeś!
- Nie przegapiłbym ślubu kuzynki - odwzajemnił uścisk.
Keira odsunęła się od niego. Spojrzała na jego niewidzące oko, przeciętne przez głęboką ranę.
- Coś ty znowu zrobił?
- Ależ nic - uśmiechnął się niewinnie - Tylko pojawiłem się na horyzoncie.
Keira pokręciła głową, po czym chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę Zethara.
- Poznaj mojego męża...
- Znamy się - Rian uśmiechnął się do Morvena.
Uścisnęli sobie dłonie.
- Kope lat - Zethar uśmiechnął się szeroko.
- Skąd się znacie? - spytała zaskoczona.
- Kiedy miałem dziewiętnaście lat odwiedziłem Gilchrist, by na chwilę zmienić środowisko i odsapnąć od Derowen.
- Los chciał, że byliśmy w tym samym barze - dodał Rian.
- Byłeś tak nachlany, że ledwo trzymałeś się na nogach - Zethar parsknął śmiechem.
- Do dziś pamiętam jak oblałem piwem najgroźniejszego kolesia w lokalu...
- Miałeś wyczucie.
- Dobrze, że ty jako tako trzymałeś się na nogach. Z pewnością stracił bym wtedy zęby.
- Tak swoją drogą, to gdzie zgubiłeś włosy? - zarechotał Morven - Miałeś wtedy długie, ciągle spinałeś je w luźną kitkę.
- Stwierdziłem, że je zetne. Ciągle się śmiałeś, że z tyłu wyglądam jak kobieta.
- Sam przyznałeś mi rację.
- Szczegół - machnął ręką.
- Rian! - wrzasnęła jakaś kobieta.
- Kto to? - zdziwiła się Keira.
- Moja żona.
- Żona? I nic się nie chwalisz?
- Powiedzmy, że nie przypadłaby ci do gustu. Jeszcze byście się pobiły.
- Rian! - znów wrzasnęła.
- Wszystkiego najlepszego - przyjaźnie ucałował policzek Keiry, po czym uścisnął dłoń Zethara i odszedł.
- To co, jedziemy? - spytał Morven.
Keira skinęła głową.
Podeszli do swojego konia, posłusznie czekającego przy pobliskiej stajni.
Zethar pomógł Keirze wskoczyć na wierzchowca. Już miał wsiąść przed nią, gdy niespodziewanie dostrzegł Mawgana.
- Za chwilę wrócę.
Podszedł do ojca.
- Daruj to mocne spóźnienie - uśmiechnął się.
- Nie sądziłem, że przyjedziesz - wyznał Zethar.
- Już dosyć przegapiłem. Dokąd ruszacie?
Morven wzruszył ramionami.
- Przed siebie.
Stali przez chwilę w milczeniu, aż w końcu uścisnęli się.
- Szerokiej drogi - powiedział Maksym.
Zethar uśmiechnął się nieco.
Podszedł z powrotem do Keiry.
- Ja prowadzę - uśmiechnęła się, chwytając wodze.
- Nie ma mowy, złotko.
- To idziesz na piechotę - wzruszyła ramionami, po czym ścisnęła łydkami konia.
Rumak zrobił kilka kroków.
- Ej! Poczekaj na mnie! - Zethar w ostatniej chwili wskoczył za nią.
- No patrz, czyli jednak ja prowadzę - zaśmiała się.
- Masz wyjątkowy dar przekonywania.
Keira zachichotała. Popędziła konia, który wyrwał do przodu, omal nie gubiąc drugiego pasażera.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zethar rozkoszował się długim snem. Dawno tak dobrze nie wypoczął. Teraz był prawdziwym Likwidatorem i do tego szczęśliwym mężem. Cieszył się wyjazdem z ukochaną do małej wioski, daleko od stolicy. Daleko od codzienności.
Przekręcił się na bok, by przyjrzeć się śpiącej przy nim Keirze.
Przysunął się bliżej, by móc się napawać bijącym od niej ciepłem. Odgarnął jej gęste włosy. Wsunął rękę pod pościel i wymacał jej biodro. Wyczuł pod palcami głęboką bliznę. Delikatnie przesunął dłoń na jej brzuch, by później przemknęła na żebra, a na koniec spoczęła na piersi.
Keira zachichotała cicho.
- Przestań, to łaskocze - powiedziała odwracając się do niego.
Powitał ją lekkim uśmiechem i czułym pocałunkiem.
Keira wtuliła się w niego i westchnęła cicho, zadowolona.
- Jak się czujesz? - spytał po chwili.
- Cudownie - uśmiechnęła się lekko.
Zethar zaczął kreślić kciukiem małe kółka na jej ramieniu.
- Rozważasz pozostanie w Derowen? - rzucił nagle.
- Czemu pytasz?
- Pomyślałem, że moglibyśmy się wyprowadzić z Naughton. Jak najdalej od Likwidatorów. Spisków. Mordów. Po prostu odciąć się od tego wszystkiego - odetchnął głęboko - Zacząć wszystko od nowa.
- Gdzie mielibyśmy się wyprowadzić?
- Na przykład do Elesaid. Znaleźliśmy jakieś spokojne miasteczko.
- A co dalej?
- Zastanawiałem się nad otwarciem kuźni.
- Kuźni? Znasz się na tym?
- Sporo podróżowałem z Jowanem i nauczyłem się tego i owego - przerwał na chwilę - Oczywiście na początku może być ciężko, ale...
- Zgadzam się.
- Naprawdę? - zdziwił się - Przecież to spore ryzyko...
- Nie takie rzeczy się przetrwało - zachichotała.
- Serio chcesz wywrócić swoje życie do góry nogami?
- A bo to pierwszy raz? - spojrzała mu w oczy - Ale przeprowadzimy się dopiero kiedy nasze dziecko przyjdzie na świat. Dobrze?
- Oczywiście - przesunął rękę na jej brzuch - Powiemy maleństwu jakie z nas gagatki?
Keira zamyśliła się.
- Nie wiem czy to dobry pomysł... A co jeśli pójdzie w nasze ślady?
- Wcześniej, czy później wszystkie sekrety wychodzą na jaw.
- Nie chcę, żeby nasze dziecko widziało w nas morderców...
- Więc mu nie powiemy.
- Albo jej.
Zethar westchnął. Mógłby tak leżeć w nieskończoność.
- Zethar.
- Hm?
- Nie masz ochoty pójść na targ? - uśmiechnęła się uroczo.
- Jakaś ciążowa zachcianka? - zaśmiał się.
- Tak.
- Dobra. Więc czego sobie życzysz, księżniczko?
- Zachciało mi się owoców.
Zethar wstał i zaczął się ubierać.
- Jesteś kochany.
- Wiem.
- Tylko się pośpiesz - rzuciła żartobliwie.
Morven zaśmiał się. Kondycja mordercy na coś się przyda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro