10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ernan powoli przemierzał ulice tak dobrze znanego mu miasteczka. Budynki wolno trawiły płomienie, a ścieżki zalał potok krwi. Gdzieś w oddali słychać było agonalne wrzaski.
Morven dotarł do swojego dawnego domu. Ściskając w dłoni Śmierć, otworzył furtkę i wszedł na posesję. Chwycił klamkę i stwierdził, że drzwi były zamknięte. Bez zawahania wywarzył je potężnym kopnięciem. Wpadł do chaty. W salonie było pusto. Przeczucie kazało mu zajrzeć do ogródka.

- Nie! - wrzasnął, padając na kolana.

W uszach zadudnił mu czyjś okrutny śmiech i wrzaski. Błagania o litość.  Okrzyki bólu i rozpaczy.
Ze łzami w oczach, spojrzał na głowy jego bliskich zatknięte na pale. Zethar. Donowan. Gloster i Devira. Wszyscy nie żyli.

- Tato! - zabrzmiał wrzaski Vivian.

Morven natychmiast zerwał się z miejsca i rozejrzał się za córką, lecz jej nie dostrzegł.

- Ernan! - do jego uszu dotarł głos Nory.

Zawrócił do domu. Tym razem w salonie dostrzegł swoich synów. Obaj byli martwi. Leżeli w kałuży krwi.

- Tato! Ratuj!

Pobiegł do swojego dawnego pokoju. Tam zastał dwóch zamaskowanych Zdobywców. Jeden trzymał jego córeczkę, zaś drugi przytrzymywał jego małżonkę.

- Wybieraj, Morven - znów usłyszał ten okrutny śmiech - Albo córka, albo żona.

Nie zdążył nic zrobić, gdy Zdobywcy przesunęli nożami po gardłach jego ukochanych kobiet.

Ernan poderwał głowę z nagich pleców Nory. Dysząc ciężko, szybko rozejrzał się po ciemnym pokoiku. Odetchnął z ulgą, orientując się, że był w domu. W Talwyn. Uspokoił oddech. On i jego rodzina byli bezpieczni.
Spojrzał na ukochaną. Na szczęście nie obudził jej swoim nagłym zrywem. Delikatnie pocałował ramię żony, po czym ostrożnie wstał z łóżka. Bezszelestnie nałożył spodnie i opuścił sypialnię. Zerknął do pokoju dzieci. Wszyscy spali. Wyszedł z chaty i westchnął ciężko, opadając na schodki. Podparł głowę i wbił wzrok w ziemię. Znów śniło mu się Brae. Kolejny raz dręczył go ten sam, potworny koszmar.

- Znowu nie możesz spać? - usłyszał cichy głos Nory.

Zerknął przez ramię. Wymusił z siebie lekki uśmieszek, gdy skrzyżował spojrzenie z żoną, ubraną tylko w jego koszulę.

- Obudziłem cię?
- To nic - powiedziała łagodnie, siadając obok niego - Co się dzieje, skarbie? - wtuliła głowę w jego ramię.
- Nic. Po prostu... Miałem koszmar.
- Znowu? - zdziwiła się - Co tym razem?
- To co zawsze... Ale nie ważne, to tylko głupi sen. Przepraszam, że znów nie możesz w spokoju się wyspać.
- Moim zmartwieniem nie są nieprzespane noce, tylko fakt, że coś cię dręczy. Martwię się o ciebie.
- Nie ma powodu do niepokoju - przytulił ją.

Po chwili Nora wyplątała się z jego objęć. Wstała i ruszyła z powrotem do domu.

- Idziesz? - spytała, zatrzymując się przy drzwiach.
- Za chwilę.
- Mhm... Nie siedź do rana, dobrze? - rzuciła, znikając w chacie.

Ernan przetarł piekące oczy. Odkąd miał świadomość, że Zdobywcy są w Talwyn, ciągle dręczyła go myśl, że jego rodzina jest w niebezpieczeństwie. Nie mieli dokąd uciekać. Nawet na morzu nie było bezpiecznie. Pozostało tylko się modlić, by Zdobywcy nie napadli ich, jak plemienia Zugarro.
W końcu Morven podniósł się z miejsca i wrócił do domu. Lecz zamiast do sypialni, udał się na poddasze. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie. Rozpalił świece i zmierzył wzrokiem duże skrzynie. Zajrzał do jednego z pudeł i wyciągnął z niego swój czarny płaszcz. Miał nadzieję, że nie prędko przyjdzie mu znów odziać się w Likwidatorskie szaty. Odłożył płaszcz, po czym zajrzał do kolejnego kufra. Zmierzył wzrokiem miecze, przez które tak wiele razy omal nie stracił życia. Po chwili jego spojrzenie padło na stół, usłany jego notatkami. Podszedł do niego i wziął do ręki jedną z wielu kartek. Po chwili w oczy rzuciła mu się oprawiona w czarną skórę, dosyć cienka księga. Dziennik z Oliverto. Usiadł przy stole i wziął do ręki notatnik. Przesunął dłonią po okładce, po czym otworzył książkę i skupił się na rozszyfrowanych literach. Przynajmniej ma zajęcie. Choć na chwilę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro