110.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vivian zdziwiła się, gdy chwyciła klamkę domu Omara. Drzwi były zamknięte.
Randy dostrzegł coś wystającego spod drzwi. Był to kawałek kartki.

- Co to?
- Poczekaj - Cofnął się nieco, by wziąć rozbieg.

Zwinnie odskoczył do okna, znajdującego się piętro wyżej. Bez trudu, opierając się o framugę i wykorzystując drobne zagłębienia w murze, wspiął się na dach.
Vivian zadarła głowę. Przez chwilę widziała sylwetkę Randala, aż w końcu zniknął jej z oczu.
Cierpliwie czekała. Nagle zamek cicho trzasnął i drzwi się otworzyły.

- Zapraszam - Ammar ukłonił się, po czym machnął zachęcająco ręką.

Vi uśmiechnęła się nieco, przekraczając próg chaty.
Randy jednak nie zamknął za nią drzwi. Wlepił spojrzenie w sylwetkę czającą się na dachu sąsiedniego budynku.

- Coś nie tak? - spytała Vivian widząc, że zmarszczył brwi.

Obróciła się i podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, aż udało jej się wypatrzeć postać, która niemal zupełnie zlała się z ciemnymi dachówkami.

- Idź do niego - rzekła w końcu.

Randy spojrzał na nią.

- Jestem dorosła, skarbie - Uśmiechnęła się nieco. - Mogę zostać sama w domu.
- Na pewno?
- Spokojnie. Przecież nie narozrabiam - Przewróciła oczami.
- Moim większym zmartwieniem jest to, że ktoś tu wpadnie.
- To oberwie wazonem w łeb - Zachichotała. - No, idź. Dam sobie radę.

Ammar ruszył w stronę sypialni, którą użyczył im Omar.
Po kilku minutach był już uzbrojony i odziany w Likwidatorski płaszcz.

- Uważaj na siebie - powiedziała Vi, gdy zatrzymał się przy niej.

Randal uśmiechnął się łagodnie.

- Wrócę najszybciej, jak się da - Cmoknął ją w policzek, po czym narzucił kaptur na głowę i wyszedł z domu.

Vivian patrzyła, jak Ammar wspina się na dach, gdzie ktoś się czaił.
W końcu zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.
Wiedziała, że Randy i tak bez problemu dostanie się do środka.
Przeszła do salonu i zmierzyła wzrokiem niemal zupełnie pusty regał.
Po namyśle złapała jedną z książek, następnie udała się do sypialni. Zaległa na łóżku i zabrała się za wybraną lekturę.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Randy wrócił dopiero wieczorem.

- Jesteś w końcu - rzekła Vi, gdy Ammar wpadł do sypialni - Już się bałam, że przepadłeś na dobre.
- Wybacz, że tak długo - odparł.
- No i? - zagadnęła, znów skupiając się na lekturze - Czego od ciebie chciał?
- To był posłaniec. Przyszedł po Omara, a w związku z jego nieobecnością, goniec zaprowadził mnie na drugi koniec miasta, do kryjącego się tam Likwidatora. Haris przekazał mi jakieś dokumenty - odparł, podchodząc do biurka.

Wyciągnął spod szaty plik kopert i rzucił je na stół. Zdjął płaszcz, następnie rozpiął pas na broń. Odłożył oręż i zabrał się za rozwiązywanie szarfy, którą nosił na biodrach.

- Jadłaś coś? - spytał.
- Zrobiłam sobie owsiankę - odparła.
- To dobrze. Cieszę się, że wraca ci apetyt.
- A ty nie jesteś głodny?
- Nie. Jadłem u Harisa.

Zdjął obuwie, po czym podszedł do łóżka i położył się na plecach.
Odetchnął głęboko, wpychając ręce pod głowę. Zaczął wpatrywać się w sufit. Po namyśle przekręcił się na bok i wygodnie oparł na łokciu. Patrzył przez chwilę na Vivian, jak spokojnie czyta jakąś książkę, pożyczoną od Omara.

- Coś ciekawego? - spytał, kładąc rękę na jej udzie.
- Niezbyt - mruknęła znudzona.

Spojrzała na niego kątem oka, gdy zaczął kreślić kciukiem drobne kółka.
W końcu zamknęła książkę i odłożyła ją na szafkę, stojącą przy łóżku.
Ammar przysunął się do niej. Z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy,
przesunął dłoń nieco wyżej.
Gdy Vi nie zareagowała na jego zaczepkę, zaczął całować jej szyję.

- Przestań - Złapała jego rękę, gdy nieco zsunął jej bluzkę z ramienia.
- No co? - zamruczał, muskając wargami jej obojczyk - Dawno tego nie robiliśmy.
- Chłopaki usłyszą.
- Przecież ich nie ma.
- Jeszcze nie wrócili?
- Wyjechali - powiedział między pocałunkami - Wrócą dopiero za kilka dni. Omar mówił przy śniadaniu, że jeszcze dziś pojadą do Solidu.
- Jakoś mi to umknęło.
- Przecież nie jadłaś z nami - zaśmiał się.
- Rzeczywiście - Złapała się za głowę. - Chyba muszę porządnie wypocząć...
- Powinnaś. Ale póki co... - Usiadł na niej okrakiem, po czym schylił się i spojrzał jej głęboko w oczy. - Nie wywiniesz mi się.

Vi ujęła dłońmi jego twarz i czule przesunęła kciukami po jego policzkach.
Powoli się do niej przysuwał, aż ich twarze lekko się o siebie otarły. Subtelnie musnął wargami jej miękkie usta.
Po chwili Vi poczuła, że Ammar wsuwa dłoń pod jej koszulkę. Zamruczała zadowololona, gdy jego ciepła ręka, przesunęła się po jej brzuchu. Randy uśmiechnął się, po czym złożył na jej ustach namiętny pocałunek, który Vivian chętnie odwzajemniła.
Nagle przerwała czułości, kiedy lekko podciągnął jej koszulę.

- Nie - szepnęła - Nie chcę, żebyś patrzył na te rany...
- Nie przeszkadzają mi blizny - Cofnął rękę. - Sam ich wiele mam.
- To co innego - Odwróciła głowę. - Mężczyznom dodają grozy. A kobietom? Nie... Są tylko skazą...
- Dla mnie i tak jesteś piękna - szepnął jej do ucha - Parę rys nigdy tego nie zmieni.

Vi dopiero po chwili spojrzała mu w oczy.

- Mogę? - spytał, chwytając jej koszulkę.

Zawahała się. Nie chciała, aby patrzył na szramy, które kryła pod odzieniem.
W końcu westchnęła cicho i skinęła głową, pozwalając by ściągnął z niej ubranie.
Przygryzła wargę, gdy Ammar mógł w całej okazałości podziwiać rażące czerwienią rany.
Czule przesunął dłonią po szramie na jej brzuchu, po czym zaczął całować żuchwę, powoli przesuwając się coraz niżej.
Sapnęła cicho, gdy skupił się na jej piersiach i musnął wargami rany.
Przerwał na chwilę i zdjął ciemną koszulę, odsłaniając wyćwiczony tors, noszący ślady po wielu walkach.
Następnie ściągnął z nich resztę ubrań.
Subtelnie musnął dłonią udo Vi i znów zaczął całować jej szyję.
Jednak po chwili przerwał pieszczoty.
Dostrzegł, że dziewczyna jest spięta i znowu uciekła wzrokiem w bok.

- Nie chcesz się kochać? - spytał.
- Chcę, ale... - Westchnęła ciężko, zasłaniając rękami szramy na piersiach.

Randy pogłaskał ją po policzku, po czym cmoknął ją w czoło.

- Co robisz? - Vivian rzuciła mu pytające spojrzenie, gdy wstał z łóżka.

Ammar zbliżył się do biurka, na którym stała świeca. Uśmiechnął się łagodnie do Vivian i zdmuchnął płomień, by otuliła ich ciemność.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Vi westchnęła cicho, przekręcając się na drugi bok. Wyciągnęła rękę przed siebie, chcąc dosięgnąć Ammara. Otworzyła oczy zdziwiona faktem, że jej dłoń napotkała puste miejsce.

- Randy? - Uniosła się na łokciu i zmierzyła wzrokiem sypialnię, szukając ukochanego.

Usiadła, po czym spojrzała na zapaloną świecę i leżące na biurku kartki.
Pokręciła głową. Randal nawet w środku nocy zajmował się Likwidatorskimi sprawami.
Nagle jej spojrzenie padło na duże lustro, stojące naprzeciwko łóżka. Spojrzała na swoje odbicie. Przygryzła wargę, widząc rażące czerwienią rany, szpecące jej piersi i brzuch. Westchnęła ciężko, odwracając wzrok. Przysunęła się do krawędzi łoża. Sięgnęła w stronę podłogi, po czym chwyciła ciemną koszulę i podniosła ją. Narzuciła na siebie ubranie Ammara, zasłaniając nagie ciało. W końcu ułożyła się wygodnie na brzuchu i wtuliła głowę w miękką poduszkę.
Chwilę później drzwi cicho skrzypnęły.
Vi łypnęła na Randala, który wszedł do pokoju. Cichutko zbliżył się do biurka i postawił na nim kubek.
Zamyślony patrzył na papiery, powoli rozszyfrowując niewyraźne symbole.

- Obudziłem cię? - spytał, dostrzegając, że Vi mu się przygląda.
- Nie - Przetarła oczy. - Sama się ocknęłam.
- Chcesz się napić? - Wskazał na naczynie, które przyniósł.
- Nie, dziękuję. Spać nie możesz?
- Niezbyt - Przeciągnął się.
- Co to za papiery?
- Listy od Przeklętych, które zabrałem od Harisa. Przyszły z Naughton i mają zostać dostarczone do Talwyn.
- I co piszą?
- Przysłali listę nowych Naznaczonych - uniósł jedną z kartek.
- Ilu?
- Dwudziestu.
- Tylko?
- To jest lista z tego miesiąca, dotycząca tylko Altum, a to małe miasto.
- Mhm... - zamruczała, pozwalając powiekom opaść - Idź spać.

Randy odłożył kartkę na stół, po czym zdmuchnął świecę.
Ułożył się za Vi. Jedną rękę wsunął pod jej głowę, zaś drugą ją objął.
Wtulił głowę w jej łopatkę.
Vivian ziewnęła, szczelniej otulając się kołdrą. Chwilę później uległa senności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro