117.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pisk Holly rozniósł się po Likwidatorskiej kryjówce.

Vivian zaskoczona oderwała spojrzenie od dokumentów, które miała na kolanach. Po chwili usłyszała tupot stóp i w zasięgu jej wzroku pojawiła się zdyszana dziewczynka, która szybko ukryła się za regałem, naprzeciwko niej. 

Uśmiechnęła się, gdy Holly chichocząc cichutko, przyłożyła palec do ust. 

Po chwili zabrzmiał stukot butów. 
Vi zerknęła przez półki w stronę Randala, który zatrzymał się w drzwiach i zaczął uważnie się rozglądać.
Po chwili ruszył w głąb pokoju.
Holly cichutko przemknęła za kolejne półki, nim Ammar zbliżył się do jej kryjówki.
Brunet rzucił Vivian pytające spojrzenie, na co ta tylko wzruszyła ramionami, nie tracąc uśmieszku z twarzy.
Cicho wstała z miękkiej poduchy i zbliżyła się do Randala, by popatrzeć na jego poczynania.
Ten uśmiechnął się nieco, gdy dostrzegł skrawek ramienia dziewczynki, wystający zza regału. Bezszelestnie podkradł się do niej. Nagle wyskoczył zza szafki i chwycił Holly, nim ta zdążyła mu umknąć.
Mała zapiszczała radośnie, gdy Ammar ją załapał.

- Mam cię - Poszerzył uśmiech, po czym zaczął ją łaskotać. - I co teraz, łobuzie?

Jej głośny śmiech rozniósł się po sali.
Po chwili Randy przerwał łaskotki, pozwalając jej trochę się uspokoić. Odgarnął jej z oczu włosy, które podczas wygłupów wyplątały się z warkocza. 

Niespodziewanie drzwi kryjówki się otworzyły. Do azylu wszedł nieznany Ranadalowi i Vivian mężczyzna.
Uśmiech spełzł z ust Ammara. Całą swoją uwagę skupił na intruzie. Jegomość nie wyglądał na Likwidatora. Nie był ubrany na czarno, ani nie miał przy sobie broni. Jednak jego zachowanie było dość podejrzane. Czuł się zbyt swobodnie. To pozwoliło Randy'emu na założenie, iż był to jeden z Przeklętych.

Nieznajomy zamarł, gdy jego dotąd smutne, nieobecne spojrzenie padło na Holly.

- Tata! - zachichotała, wyciągając rączki w jego stronę.

Mężczyzna w ciągu sekundy znalazł się przy Randalu. Przejął dziewczynkę z jego rąk  i mocno ją przytulił.

- Moje maleństwo - szepnął, głaszcząc córkę po głowie - Moje kochanie - łypnął na Ammara - Co się stało? Jakim cudem tu trafiła? Gdzie jest Meria?!

- Nie żyje - odparł - Znaleźliśmy Holly przy jej zwłokach.

Po chwili drzwi znów trzasnęły.
Vivian omal nie zemdlała widząc kobietę, która wyglądała identycznie, jak Meria.
Niewiasta natychmiast podbiegła do mężczyzny, który tulił Holly.

- Nic ci nie jest, kwiatuszku? - spytała łagodnie, co rusz całując główkę dziewczynki.

- Nie, mamusiu.

W jednej chwili zamiast ulgi i łagodności w jej oczach zagościł gniew i żądza mordu. Zmarszczyła brwi, a rozwścieczone ślepia wbiła w Vivian.

- Gdzie ona jest?! - ryknęła na całe gardło, zbliżając się do Vi - Gdzie jest ta suka, która porwała moje dziecko?!

- Uspokój się - wtrącił Randy - I wyjaśnij o co chodzi.

- Zostawiłam Holly pod opieką mojej siostry. Miała przyprowadzić małą do starych stajni, ale zdzira się nie zjawiła! Od tygodnia przeszukuję z mężem wszystkie możliwe zakamarki, próbując odzyskać dziecko!

- Twoja siostra się nie stawiła w umówionym miejscu, bo... - Brunet podrapał sie po karku. - Nie żyje.

- C-co?

Złość zastąpiło zdumienie i żal.
W oczach zebrały jej się łzy. 

- Znaleźliśmy Holly przy ciele twojej bliźniaczki - Randy dodał ostrożnie.

Kobieta szybko starła kroplę, która spłynęła jej po policzku. Odchrząknęła, biorąc się w garść.

- Jak to się stało?

- Została otruta. Prawdopodobnie przez tego bydlaka, który grasuje od jakiegoś czasu.

Przeklęta zacisnęła powieki i spuściła głowę. Jednak nie uroniła więcej żadnej łzy. Po chwili wzięła głęboki wdech i już spokojniejsza, otworzyła oczy i skupiła się na swoim maleństwie, otulonym przez ramiona małżonka.
Zbliżyła się do mężczyzny, a ten zamknął ją i ich córeczkę w delikatnym, ale pełnym uczuć uścisku.

- Przykro mi, skarbie - szepnął do żony.

- Ważne, że choć Holly jest cała - zmusiła gardło do posłuszeństwa - Chodźmy stąd.

Vivian odprowadziła wzrokiem Przeklętych, cieszących się z odnalezienia swojego dziecka. Westchnęła ciężko, spuszczając głowę, gdy wyszli z Likwidatorskiego azylu.
Randy skupił się na Vi. Twardo nie okazywał, że było mu przykro.
Zdążył się przywiązać do Holly...

- W porządku? - spytał ostrożnie, przytulając ukochaną.

Ta czując jego dotyk, nieco uniosła głowę i spojrzała na niego.

- Tak - Wymusiła z siebie słaby uśmiech. - Dobrze, że mała jest już z rodzicami - Westchnęła cicho, wyplątując się z jego objęć. - Miałeś rację... Nie powinniśmy byli się angażować...

Ruszyła w stronę wyjścia z kryjówki.

- Gdzie idziesz, kochanie?

- Na spacer.

- Nie powinnaś iść sama - Dogonił ją.

- Chcę pomyśleć - Nie spojrzała mu w oczy. - Potrzebuję chwili samotności.

- Ale... - Chwycił ją za ramię.

- Zostaw mnie - Starła łzy. - Chcę zostać sama!

Ruszyła biegiem w stronę drzwi.

- Vivian! - zawołał Randal.

Wściekły przeczesał dłonią kruczoczarne włosy.

- Kurwa! - Uderzył pięścią w regał, przy którym stał, gdy wrota trzasnęły.

Obrócił się gwałtownie, słysząc kroki.

- W porządku? - Levander spytał ostrożnie, zbliżając się do Ammara.

- Nie - warknął brunet, wpychając ręce do kieszeni - Nic nie jest w porządku.

- Gdzie Vi?

- Poszła na spacer. Musi trochę ochłonąć.

- Biegnij za nią! Zaraz się ściemni i truciciel wyruszy na łowy!

Randal łypnął na zegar, wiszący między regałami. Zrobiło mu się gorąco. Do zachodu słońca pozostała ledwie godzina. Nie zwlekając dłużej, wybiegł z kryjówki.

- Vivian! - wrzasnął, gdy już opuścił tajne przejście do podziemi kaplicy - Vi! Skarbie, gdzie jesteś?!

Odpowiedziała mu głucha cisza.
Ogarnęła go panika. Noc zbliżała się nieubłaganie, a Vivian... Mogła być wszędzie...

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Vi siedziała na dachu jednego z domów, daleko od schronienia Likwidatorów i zalewała się łzami.
Nie zwracała uwagi na fakt, że w każdej chwili mogli ją zauważyć Zdobywcy, patrolujący ulice. Nie przeszkadzał jej też lekki chłód, który przywlokły ze sobą ciemności nocy.

Wzdrygnęła się nagle, gdy ktoś ją przytulił. Była pewna, że to Randal ją odnalazł. Wiedziała, że za nią pobiegnie. Za dobrze go znała, by sądzić, iż pozwoli jej tułać się samotnie po mieście, gdy po zmroku grasował bezwzględny truciciel.
Nie otwierając oczu, wtuliła się w pierś mężczyzny, który otulił ją ramionami.

- Czemu płaczesz, Vi? - szepnął jej do ucha.

Dziewczyna oderwała się od niego zaskoczona, słysząc inny głos, niż się spodziewała.

- N-Nazar? - Zbladła, gdy jej wzrok napotkał zielone ślepia.

Uśmiechnął się upiornie, przez co blizna przecinająca jego policzek i usta dziwnie się zmarszczyła, dodając mu grozy.

- Tęskniłaś?

***

No i w końcu doczekaliście się Nazara 😂 Kto się cieszy?
Tak na dobranoc rzucam wam chamski polsat 😈
Do nexta. Hi hi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro