121.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas mijał nieubłaganie.
Sekundy błyskawicznie zmieniały się w minuty, a te niewiedzieć kiedy stawały się godzinami.

Randy spojrzał załamany w niebo. Z każdą chwilą noc była coraz bliżej, a wytrwałe poszukiwania wciąż nie przynosiły żadnego efektu...
Nawet nie znalazł najmniejszego śladu, który mógłby mu choć trochę pomóc.

W końcu oderwał wzrok od nieba i spojrzał na Nero, który wypytywał o Vivian grupkę zatrzymanych przechodniów.
Żaden z nich jednak nie widział Vi, co zdradził fakt, że kręcili przecząco głowami, bądź bezradnie rozkładali ręce.

Randal spuścił głowę, wzdychając przy tym ciężko. Powoli tracił nadzieję, że zdoła odnaleźć Vivian, nim dojdzie do najgorszego.
Powoli opadł na ziemię. Bez chwili wytchnienia sprawdził trzy duże dzielnice Calibar. Dokuczał mu głód i pragnienie, a do tego wszystkiego dołączył jeszcze stres. Był u kresu sił.

Nagle poderwał głowę i wlepił ledwo przytomne ślepia w Joshuę, który przykucnął przy nim i chwycił go za ramię.

- Odpuśćmy - rzekł ostrożnie - Biegamy po mieście cały dzień. Jesteśmy głodni, spragnieni i wymęczeni. Przykro mi, ale już nic nie zdziałamy.

- Wracajcie do kryjówki, jeśli chcecie - wychrypiał Randy - Ja idę dalej.

- Ledwo żyjesz. Nie pomożesz jej, jeśli padniesz z wycięczenia. Wracajmy do kaplicy. Odsapniemy i wznowimy poszukiwania. Po za tym szukają jej też Przeklęci i inni Likwidatorzy.

- Co jeśli już nie żyje? - Ammar załamany skrył twarz w dłoniach. - Jak mogłem na to pozwolić?

- Nie ma w tym twojej winy.

- Gdybym nie pozwolił jej wyjść... - Randal spojrzał na blondyna.

- Levander wszystko widział. Powiedział mi, że to była sekunda, gdy wypadła za drzwi. Nie obwiniaj się - Wyprostował się i wyciągnął do niego rękę. - Wracajmy.

Randy westchnął ciężko, przyjmując pomoc. Joshua podparł go, widząc, że ledwo trzyma się na nogach.

- Znajdziemy ją - rzekł Naznaczony, chcąc go choć trochę uspokoić. - Nie łam się.

Randal napiął się, gdy kątem oka dostrzegł, jak ktoś przemyka po dachu.

- Co jest? - spytał Joshua, zerkając w górę.

- Ktoś tam był - Ammar puścił go.

- Pewnie masz zwidy ze zmęczenia.

- Nie rób ze mnie wariata. Naprawdę widziałem, jak ktoś biegnie po dachu. Zmierzał w stronę centrum.

- To pewnie jeden z naszych.

- Sprawdźmy to. Mamy po drodze.

- Randalu... - Joshua zrezygnowany pokręcił głową. - Serio sądzisz, że porywacz skryje się tuż pod naszymi nosami?

- Najciemniej jest pod latarnią - Randy zebrał w sobie resztki sił i zaczął się wspinać.

- Ręce opadają - mruknął Joshua, ruszając za nim.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Vi otworzyła oczy, wyrywając się ze snu. Przetarła piekące ślepia, po czym przeciągnęła się, prostując odrętwiałe ciało.
Zdziwiła się, gdy zdała sobie sprawę, że leży w łóżku. Przecież zasnęła przy drzwiach. Warknęła cicho, domyślając się, że Nazar zajrzał do pomieszczenia, gdy ona pozwoliła sobie na drzemkę. Była zła na siebie.
Nie wiedziała kiedy Vis wkradł się do pokoju.
Tylko jak zdołał się dostać do środka, nie budząc jej przy tym? Czyżby tak mocno zasnęła? A może...? Odblokował okno?

Vi z nadzieją podeszła do szyby. Jednak okno wciąż nie dało się otworzyć. Czyli Nazar wszedł do niej normalnie. Drzwiami.
Dziewczyna pokręciła głową, zażenowana. Będzie musiała popracować nad zbyt głębokim snem.

Westchnęła ciężko, mierząc wzrokiem pokoik.
Po chwili podeszła do komody. Tam również były ślady obecności Nazara. Zamiast miski dostrzegła talerz, na którym leżał kawałek suchego chleba i kubek z wodą. Tuż obok stała świeca, która nie wypaliła się nawet do połowy, co oznaczało, że Vis był w pokoju stosunkowo niedawno.

Vivian skrzywiła się nieco, mierząc wzrokiem skromny posiłek. Choć była głodna i zaschło jej w gardle, nie miała zamiaru się poddać.
Wzięła naczynia i podeszła do wiadra, które przyniósł Nazar. Bez zawahania wrzuciła do kubła talerz i kubek, po czym znów zbliżyła się do okna.
Usiadła na dość wąskim parapecie i wlepiła wzrok w opustoszałe ulice, które znów okrył mrok nocy.

Długo wpatrywała się gdzieś przed siebie. Zignorowała kroki, które zabrzmiały tuż przy drzwiach.

Nagle dostrzegła jak ktoś przebiegł po dachu naprzeciwko. Zaklęła pod nosem. Postać przemknęła tak szybko, że nawet nie zdążyła dać znaku o swojej obecności. Wściekła uderzyła w okno.
Po chwili dostrzegła kolejną sylwetkę, nieco dalej pojawiła się druga, a daleko w tyle trzecia.

Vivian zerwała się z miejsca.
Złapała fragment klingi, który ukryła pod poduszką i świecę.
Wróciła do okna, by wykorzystując światło i stal, zwrócić na siebie uwagę postaci.

Ostatni z cieni zatrzymał się, gdy dostrzegł błysk. Zaskoczony spojrzał na światełko, które przemknęło po jego ciele.
Zaczął się rozglądać. Po chwili ruszył w stronę Vi.
Na chwilę zniknął jej z oczu, gdy zeskoczył z dachu.
Vi rzuciła ostrze na podłogę i zaczęła wypatrywać kogo udało jej się zwabić.
W końcu zakapturzony mężczyzna wspiął się na jej wysokość.

- Randy! - Uradowana oparła ręce o szybę i uśmiechnęła się szeroko.

- Jesteś cała? - spytał, kładąc dłoń na szkle, jakby chciał dotknąć jej ręki.

Pokiwała głową.

- Zaraz cię uwolnię, skarbie. Odsuń się.

- Nie - Pokręciła głową, słysząc znacznie głośniejsze kroki. - Nazar jest w domu.

- Nazar?!

- Idzie tu - Nerwowo zerknęła w stronę drzwi. - Schowaj się.

Nim się obejrzała Randal już zniknął jej z pola widzenia.
Poderwała się z miejsca. Kopnęła złamany nóż pod łoże, po czym wskoczyła na nie. Położyła się i zamknęła oczy, udając, że śpi.
Nawet nie drgnęła, gdy zamek cicho trzasnął i drzwi się otworzyły.

- Wiem, że nie śpisz - usłyszała głos Visa.

Vi zaklęła w duchu, siadając.

- Czego chcesz? - prychnęła.

Blondyn nie odpowiedział. Podszedł do niej, po czym chwycił ją za nadgarstek i siłą podniósł z miejsca.
Przyciągnął ją do siebie i przysunął do jej żeber nóż.
Wyprowadził ją z pokoju.

- Dokąd mnie zabierasz? - spytała Vi.

Nazar milczał. Zaciągnął ją do schodów i zszedł z nią piętro niżej.
Nagle z jednego z pomieszczeń wyłonił się Randy.
Likwidator trzymał za włosy małego chłopca. Dzieciak był przerażony, bo do jego szyi przylgnął zimny nóż.
Vis zamarł w bezruchu. Starał się nie pokazać, że zaskoczyła go obecność Ammara w jego domu.

- Wypuść Vivian - warknął brunet.

- Bo co? - prychnął blondyn.

- Będziesz miał dzieciaka na sumieniu.

- Zabijesz bezbronne dziecko? Tylko udowodnisz, że nie jesteś wart Vi.

- Nie prowokuj mnie - Randy chwycił chłopca za kark i mocniej docisnął ostrze do jego szyi. - Wystarczy jeden ruch.

- Randy... - Vivian z trudem przełknęła ślinę. - Wypuść go.

Ammar odruchowo mocniej zacisnął chwyt na rękojeści oręża, gdy spojrzał Nazarowi w oczy.
Nagle chłopiec zapiszczał, gdy poczuł coś ciepłego spływającego mu po szyi.

- Randy! - wrzasnęła Vivian, widząc szkarłatną stróżkę - Przestań!

- Więcej nie powtórzę - syknął Likwidator, nie zwracając uwagi na krzyk ukochanej - Puść Vivian, albo zobaczysz, jak podrzynam dzieciakowi gardło.

Nazar zmarszczył brwi. W końcu odsunął nóż od żeber Vi i odepchnął ją od siebie.
Randal zaś puścił chłopca, który przerażony podbiegł do Zdobywcy i wtulił się w niego.

- W porządku? - Ammar zbliżył się do Vivian.

- Nie dotykaj mnie - Cofnęła się, kiedy sięgnął do jej dłoni. - Nie poznaję cię. Jak mogłeś?!

- Przecież nic nie zrobiłem.

- Nic?! Skaleczyłeś... - Wytrzeszczyła oczy, gdy uniósł rękę, którą trzymał chłopca za kark. 

Miał na dłoni małe zacięcie.
Policzki dziewczyny stały się czerwone ze wstydu.

- Myślałam, że... - Spuściła wzrok.

- Oto chodziło, maleńka - Uśmiechnął się łagodnie.

- Spokojnie. Już nic ci nie grozi.  - Nazar kucnął i zmierzył wzrokiem szyję chłopca.

W końcu łypnął na Randala, który chwycił Vivian za rękę i ruszył z nią w stronę wyjścia.
Zdobywca wyprostował się i złapał pistolet wsunięty za spodnie.
Vi i Randy zamarli, słysząc zgrzyt. Obrócili się powoli.
Ammar zmarszczył brwi, widząc broń. Nim zdążył cokolwiek zrobić, Vivian zasłoniła go swoim ciałem.

- On chce ciebie, nie mnie - rzekła, gdy chwycił ją za ramię, chcąc ją od siebie odsunąć - Jeśli chcesz dopaść jego, to wpierw musisz się pozbyć mnie - Spojrzała Nazarowi w oczy.

- Serio sądzisz, że nie pociągnę za spust? - mruknął Vis.

- Jeśli naprawdę ci na mnie zależy, to nie strzelisz - Spojrzała na chłopca, który krył się za nim. - I naprawdę chcesz zabić, na oczach dziecka?

- Odsuń się, Vi - Blondyn mocniej oparł palec na spuście.

- Nie - Poczuła, że Ammar lekko zacisnął chwyt na jej ramieniu.

- W takim razie nie dajesz mi wyboru...

- Nazar... Proszę. Nie musisz tego robić.

- Muszę. Życie Likwidatorów w zamian za bezpieczeństwo mojego brata. Wybór jest prosty.

Vivian mimowolnie krzyknęła, gdy Randal nią szarpnął.
Upadła na podłogę.
Serce jej zamarło, gdy usłyszała huk wystrzału i łomot upadającego ciała.

Natychmiast poderwała się do siadu i spojrzała przerażona na Ammara, który trzymał się za żebra. Kula na szczęście tylko lekko go drasnęła.
Następnie jej wzrok skupił się na Nazarze, który upadł na podłogę i jęczał z bólu. W jego ramieniu tkwił drobny nóż.

- Nic ci nie jest? - Vi zerwała się z miejsca i podeszła do Randala.

Spojrzała przerażona na jego dłoń, ubabraną krwią.

- Spokojnie - Skrzywił się nieco z bólu. - Przeżyję. To tylko niegroźne draśnięcie - Wlepił żądny mroku wzrok w Visa, który wyrwał ostrze z ręki.

Podszedł do niego i ignorując boleść, chwycił blondyna za koszulę i siłą go podniósł z podłogi.

- Zostaw go, Randy - rzekła Vivian.

- Nie. Musi zapłacić za to, co zrobił. Zabił wielu naszych. Ciebie porwał. Mógł ci coś zrobić!

- Przyznaj, że po prostu chcesz się pozbyć rywala - Nazar uśmiechnął się bezczelnie.

- Nie jesteś dla mnie żadnym przeciwnikiem. Ale wierz mi, że z przyjemnością cię wykończę.

- Przestań, Randy - Vi podeszła do niego i chwyciła jego wolną rękę. - Chodźmy stąd.

- Nie - Randal zmarszczył brwi, skupiając się na blondynie. - Jeśli go oszczędzę, to sukinsyn dalej będzie zabijać Likwidatorów.

- Ale... - Urwała, gdy nagle ktoś zaczął się dobijać do drzwi.

- Otwieraj, Vis! - ryknął jakiś mężczyzna.

Nazar pobladł. Nie zważając na Randala, spojrzał przez ramię. Odnalazł wzrokiem chłopca, który skulił się pod ścianą.

- Wiesz co robić, Shay - szepnął, po czym spojrzał na Ammara - Idźcie z nim. Szybko. Ukryjcie się, bo wszyscy skończymy z nożami między oczami.

Randy nieco zmrużył ślepia, patrząc nieufnie w oczy Visa.
Shay podszedł do Vivian. Chwycił jej rękę i pociągnął ją za sobą.
Dziewczyna choć nie była przekonana, ruszyła z chłopcem w stronę jednego z pokoi.
Zatrzymała się jeszcze przed samymi drzwiami, by rzucić Randalowi oczekujące spojrzenie.

- Jeśli to zasadzka, to marnie z tobą - Likwidator zasyczał do blondyna, odpychając go.

Ruszył za Vi i Shayem.
Chłopiec zaprowadził ich do sporego pokoju, robiącego za salon.
Z pomocą Ammara, odsunął ciężki fotel, po czym nieco przesunął skórę z dzika, robiącą za dywan, ukazując klapę. Randy bezszelestnie podniósł odkryty właz.
Shay pierwszy wskoczył do dość płytkiego dołu. Następnie do wyrwy weszła Vi.

- No nareszcie! - zabrzmiał męski głos - Ile można na ciebie czekać?!

Randy w popłochu zamknął wejście i zakrył je. W ostatniej chwili wskoczył w mrok, między długimi firanami, osłaniającymi okno, gdy do pomieszczenia wszedł jakiś jegomość, a za nim Nazar. Vis wyglądał na zlęknionego, choć był niewiele niższy od swojego gościa.

Mężczyzna miał na sobie nieco za luźne, czarne spodnie. Utrzymywał je szeroki na bokach pasek, do którego były przyczepione krótkie ostrza. Dodatkowo na udzie miał też pochwę na sztylet.
Jego jasna koszula była w opłakanym stanie. Brudna i cała połatana, odsłaniała część piersi właściciela, na której miał wytatuowany znak Zdobywców.
Jegomość wykrzywił twarz w upiornym, pełnym dumy i pogardy grymasie.
Zaczął wolno krążyć po pokoju, uderzając głośno ciężkimi butami o podłogę.
Jego srogie, brązowe ślepia zmierzyły wpierw pomieszczenie, a następnie skupiły się na Nazarze.

- Co ci się stało? - mruknął w końcu, patrząc na palmę krwi na ręce Visa - Polowanie się nie powiodło?

- Uczyłem Shaya rzucać nożami. Trochę marnie z jego celnością.

- Zamiast tracić czas na tego gówniarza, zająłbyś się robotą.

- Czego chcesz? - spytał blondyn, ignorując uwagę Zdobywcy.

- Przyszedłem po pieniądze, które twój ojciec był winien mojemu szefowi.

- Nie wystarcza wam, że tępię Likwidatorów za darmo? Jeszcze każecie mi spłacać długi Hashara?! I tak nie mam za co żyć!

- To oddaj nam ten dom.

- Nie. To ostatnie co mam po matce. Nie zrobicie z niego swojej nory.

- W takim razie przyprowadź braciszka.

- Po co?

- Mówisz, że krucho u ciebie z pieniędzmi. Zabiorę od ciebie Shaya. Będzie ci lżej, bo nie będziesz się martwić o jego wyżywienie, a Areed puści w niepamięć dług Hashara, w zamian za kolejnego wojownika, którego będzie miał na swoje rozkazy.

- Nie ma mowy, Desalle - warknął Nazar - Nie pozwolę wam go zniszczyć.

- Nie zrozumieliśmy się, Vis - mruknął Zdobywca, sięgając po jedno z ostrzy do miotania - Nie spłacasz długów, więc Areed w zamian zażądał twego brata. Przyprowadzę mu go czy ci się to podoba, czy nie.

- Po moim trupie.

- Wedle życzenia - Desalle wziął zamach.

Nazar cudem uchylił się przed ostrzem, które poleciało w jego stronę.
Szybko uniósł rękę, gdy kolejny nóż wyleciał w jego kierunku, by się wbić mu się w gardło.
Ryknął z bólu, kiedy ostrze wbiło mu się w przedramię.

- Widzę, że nie ułatwisz mi roboty, co?  - warknął Zdobywca, chwytając sztylet.

Vis wyrwał nóż z ciała i rzucił nim w napastnika, po czym wypadł z pokoju i ruszył na schody. Wiedział, że jego atak nie dał mu żadnej przewagi. Desalle nie tylko był szybki i doskonale miotał ostrzami. Został wytrenowany przez jednego z najniebezpieczniejszych Zdobywców w Cardain i swojego szefa - Areeda.
Mentor nauczył go jak skutecznie ignorować ból, przez co był jeszcze groźniejszy.

Kolejny nożyk ze świstem minął głowę Nazara i wbił się w ścianę, gdy był już na piętrze.
Blondyn wpadł do swojej sypialni. Przeskoczył przez biurko, ratując się przed kolejnym ostrzem.
Szybko chwycił skryty w jednej z szuflad sztylet. Kiedy się wychylił, wrzasnął z bólu, upuszczając przy tym oręż. Desalle bezbłędnie trafił go w obojczyk, a nim się obejrzał, przyparł go do ściany.

- Długo czekałem na ten dzień, Vis - Zdobywca uśmiechnął się upiornie, chwytając Nazara za gardło.

Już miał wbić nóż w oczodół blondyna, gdy napiął się jak struna, czując potworny ból.
Oręż wypadł mu z ręki. Desperacko chwycił zakrwawioną klingę, która przebiła jego pierś.
Z trudem nabierał powietrza do płuc, które błyskawicznie zalewała posoka.
Po chwili opluł się krwią, a wrzask uwięzł mu w gardle, gdy ostrze powoli się obróciło, a następnie wolno wsunęła się z ciała ofiary, kończąc tym swe dzieło.
Zdobywca opadł na kolana, odsłaniając Randala. Zdołał jeszcze nabrać odrobinę powietrza, nim Ammar chwycił go za włosy odchylając mu tym głowę w tył, po czym szybkim ruchem rozpłatał mu gardło.
Desalle runął na podłogę, bez życia.

- Ty... - Nazar spojrzał na Randy'ego, nie kryjąc zdziwienia. - Uratowałeś mi życie?

- Sam się sobie dziwię - prychnął Randy, wspierając się na zakrwawionym mieczu - Ale miałem do wyboru albo z przyjemnością podziwiać, jak ten typ pakuje ci sztylet w mózg i robi z twojego brata kolejnego, bezwzględnego Zdobywcę, albo zacisnąć zęby i ocalić ci dupsko.

- Ale... Mogłeś zabić nas obu..

- A co wtedy z Shayem, bystrzaku?  Gbym cię zabił, to chłopak zaczął by się mścić. Ale uważaj. Trzymaj się z dala od Vi, bo nie ręczę za siebie.

- Zazdrosny? - Vis uśmiechnął się, nie mogąc sobie darować takiej okazji, by drażnić Randala.

Ammar mocno chwycił rękojeść oręża i uniósł go.
Nazar odruchowo wstrzymał oddech, bojąc się, że jednak zmienił zdanie i postanowił go zabić.
Randy kucnął przy zwłokach i spokojnie wytarł klingę o koszulę ofiary.

- To... Co teraz? - Vis niepewnie przerwał milczenie.

- Ja i Vi opuścimy twój dom i to cholerne miasto. A ty... - Wzruszył ramionami. - Gówno mnie obchodzi co teraz zrobisz - Wyprostował się.

Spokojnie obejrzał ostrze, po czym wsunął je do pochwy na jego boku.

- Zapamiętaj sobie jedno - rzekł srogim głosem, katując go przy tym wrogim, przenikliwym spojrzeniem - Jeszcze raz dojdą mnie słuchy o zabójcy eliminującym Likwidatorów i będziesz mieć z tym coś wspólnego, to przysięgam, że cię dopadnę i obedrę ze skóry. Lepiej dla ciebie byś nie wchodził w drogę moim pobratymcom.

Randal opuścił pokój. Spokojnie ruszył do schodów i zszedł po nich.
Podszedł do Vivian, która wraz z Shayem stała przy drzwiach.
Zerknął jeszcze przez ramię na Nazara, który zatrzymał się przed samymi stopniami i uważnie obserwował jego poczynania.

Ammar zignorował blondyna.
Zbliżył się do Vivian, po czym przytulił ją, jakby chciał się upewnić, że to nie sen. Mimowolnie się uśmiechnął, gdy poczuł, jak go uścisnęła. Był już spokojniejszy, bo ukochana znów była przy nim. Zdrowa i bezpieczna.
Po chwili odsunął się nieco. Spojrzał w jej brązowe ślepia, które działały na niego tak kojąco.
W końcu skradł jej całusa, po czym splótł ich dłonie.

- Chodź, kochanie - Ruszył z nią do drzwi. - Wracajmy do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro