122.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Kocham Talwyn! - Vivian westchnęła zachwycona. - Żadnych przyprawiających o ciarki miast. Cisza, spokój. No i marna szansa, że trafimy na Zdobywców. Czego chcieć więcej?

Randy zaśmiał się, widząc, jak Vi uradowana, zachłannie wdycha woń lasu.

- Już się nie mogę doczekać, aż będziemy w domu - Chwyciła go za rękę.

- Przed nami jeszcze dość długa droga, ale przynajmniej już nie musimy się martwić, że zaatakują nas ludzie Larkina.

Po chwili gęste korony drzew zniknęły znad ich głów, przepuszczając ciepłe promienie słońca.
Ich oczom ukazało się spore jeziorko, do którego spływał niezbyt wysoki wodospad. Nadmiar wody umykał gdzieś w las, w postaci drobnego strumyka.

Vivian puściła rękę Randala i zbliżyła się nieco do jeziorka.

- Pamiętam to miejsce - Zmierzyła wzrokiem wodospad. - Na szczycie tej kaskady poprosiłeś mnie o rękę.

- Nic się tu nie zmieniło - Ammar przylgnął do jej pleców. - Wszystko wygląda tak, jak w dniu, kiedy zgodziłaś się spędzić ze mną życie i gdy pierwszy raz się kochaliśmy - Uśmiechnął się łobuzersko, zbliżając usta do jej ucha. - Trzeba przyznać, że to przyjemne miejsce na miłosne igraszki.

- Mówisz? - Vi odwróciła się do niego.

Uśmiechnęła się drapieżnie, chwytając jego koszulę. Zwinnym ruchem, ściągnęła z niego ubranie i  rzuciła je na ziemię. Musnęła dłońmi pierś ukochanego, po czym wspięła się na palce, by złączyć ich wargi.
Po chwili przerwała czułości, pozwalając chłopakowi zdjąć z niej bluzkę.
Próbowała nie myśleć o bliznach znaczących jej ciało.
Cofnęła się nieco, gdy Randy schylił się, by znów ją pocałować. Uśmiechnęła się, widząc jego zdziwienie. Odwróciła się do jeziorka, po czym ruszyła w jego stronę. Stanęła na brzegu. Zerknęła przez ramię, rzucając przy tym Ammarowi oczekujące spojrzenie i rozwiązując troczki swoich spodni. Ściągnęła ubranie, po czym weszła do oczka. Twardo ignorowała chłód wody, co wcale nie było proste. Liczyła tylko, że nie czekają na nią niespodzianki, takie jak gwałtowne spadki, czy duże kamienie i konary, o które mogłaby się potknąć.
Zatrzymała się, gdy woda dosięgła jej pasa, po czym spojrzała w stronę brzegu.

- Na co czekasz? - zawołała do Randala.

Ammar po chwili do niej dołączył. Od razu zanurkował, by szybko przyzwyczaić ciało do chłodnej wody.
Wynurzył się tuż przy Vi. Uśmiechnął się figlarnie, przyciągając ją do siebie.
Vivian łapczywie wciągnęła powietrze do płuc, gdy mokry tors Randala przylgnął do jej ciepłego brzucha.
Zmrużyła oczy, robiąc przy tym gniewną minę, gdy Randy zaczął się śmiać.
Wykorzystując zaskoczenie i całą swoją siłę, odepchnęła go, przez co przewrócił się i na kilka sekund zniknął pod wodą.

- Nie ładnie - zamruczał, gdy się wynurzył.

Otarł dłońmi oczy, następnie odgarnął w tył włosy, które przykleiły mu się do twarzy.

Uśmiechnął się łobuzersko, po czym wziął zamach i ochlapał Vi, czym wywołał pisk.

- Nie chlap! - krzyknęła, odskakując przed kolejnym atakiem.

- Czemu nie? - Zaczął powoli się do niej zbliżać. - Chcę tylko pomóc ci się zanurzyć.

- Sama dam sobie radę.

Randy poszerzył chytry uśmieszek.

- Wiem co knujesz - Vi zaczęła się odsuwać.

- Knuć? Ja? - Udał zdumionego, wciąż do niej podchodząc. - Nigdy w życiu.

- Czemu ci nie wierzę?

W odpowiedzi brunet wzruszył ramionami, nie tracąc uśmieszku z twarzy.
Nagle chwycił Vivian i podniósł ją.

- Ani się waż! - Kurczowo się go chwyciła.

- Ale co?

- Nie udawaj głupka. Doskonale wiesz o co mi chodzi!

Ammar udał zamyślenie, w końcu wykorzystując całą swą siłę, rzucił Vi do wody.

- Randy! - wrzasnęła, szczękając przy tym zębami - To nie jest zabawne!

- Ależ jest - zarechotał, spokojnie kładąc się na wodzie.

W odwecie Vivian chwyciła go za ramiona. Bezlitośnie wepchnęła go pod wodę i czym prędzej odskoczyła, bojąc się zemsty.
Chichocząc, obejrzała się za siebie.
Uśmiech szybko spełzł jej z ust, gdy nie dostrzegła ukochanego.

- Randy? - Zaczęła się rozglądać.

Poczuła, że robi jej się gorąco. Przerażona szukała wzrokiem jakichkolwiek oznak życia.

- Randy! - krzyknęła.

Nagle pisnęła zaskoczona, gdy poczuła uszczypnięcie w pośladek.
Sekundę później Ammar wynurzył się. Śmiejąc się, ogarnął z twarzy mokre włosy.

- Wystraszyłeś mnie - mruknęła.

- Jestem taki przerażający? - Zarechotał, zbliżając się do niej.

Dziewczyna przewróciła oczami, po czym wtuliła się w niego. 

- Nie rób mi tego więcej. Myślałam, że cię utopiłam.

- Przytrzymując mi głowę pod wodą przez ułamek sekundy? - Zaśmiał się, obejmując ją. - Musiałabyś mnie tak trzymać kilka minut, skarbie. 

- Nie będę sprawdzać - Spojrzała mu w oczy.

Zamruczała zadowolona, czując jego dłonie przesuwające się po jej plecach.
Randy musnął wargami jej policzek, a następnie usta.
Chętnie odwzajemniła pocałunek, wplątując przy tym jedną dłoń w jego włosy, a drugą opierając mu na karku.
Poczuła, jak powoli opuszcza ręce na jej biodra, a następnie pośladki. Podniósł ją nieco, pozwalając jej tym, aby oplotła go nogami.
Vi pogłębiła namiętny pocałunek. Po chwili zadrżała, gdy chłodny wiatr musnął jej mokre plecy. Przerwała czułości i mocniej wtuliła się w ciepłe ciało Randala.
Ammar zaśmiał się, czule otulając ją ramionami.

- Czyżby było ci zimno, myszko? - zamruczał jej do ucha, ruszając w stronę brzegu.

- Trochę.

Po chwili poczuła, jak kładzie ją na miękkiej trawie. Puściła go i szybko się skuliła.
Randy założył spodnie, po czym podał jej ubrania. Po chwili otulił ją swoim Likwidatorskim płaszczem. Narwał trochę suchej trawy oraz drobnych gałązek i zabrał się za rozpalanie ogniska. W końcu usiadł obok Vi i objął ją ramieniem.

- Cieplej ci? - spytał troskliwie.

- Tak - odparła.

Po chwili Vi opadła na ziemię i spojrzała w niebo.
Ammar ułożył się wygodnie na plecach, tuż obok niej i wepchnął ręce pod głowę. Odetchnął głęboko, przymykając powieki.
Vivian podziwiała przez chwilę błękitne niebo i leniwie snujące się po nim białe, puchate chmury. Nagle posmutniała, gdy dopadły ją ponure myśli o bliskich i...
Zerknęła na Randala, który zdawał się drzemać. Patrzyła jak jego pierś spokojnie się unosiła i opadała.  

- Randy? - szepnęła po dość długim namyśle.

- Hm? - Otworzył oczy i łypnął na nią.

- Myślisz, że...? - Położyła ręce na swoim brzuchu. - Wierzysz, że kiedyś nam się uda?

Ammar przekręcił się na bok i oparł się wygodnie na łokciu.

- Jestem pewien, że w końcu szczęście się do nas uśmiechnie - odparł, wsuwając dłoń pod jej ręce - Kto wie? Może już nosisz w łonie małego urwisa?

- A co jeśli znów...? - Odwróciła wzrok, po czym westchnęła smutno. - Zasługujesz na kogoś lepszego, Randy... Powinieneś sobie znaleźć kobietę, która będzie w stanie dać ci potomka...

- Co ty wygadujesz? - Uniósł brew zaskoczony jej słowami. - Vi... To ciebie kocham i chcę mieć dziecko z tobą, a nie z jakąś inną panną.

- Ale...  - Znów na niego spojrzała. - Ja nie...

- Jeśli nie dane mi jest być ojcem, to się z tym pogodzę - Sięgnął do jej policzka. - Jesteś dla mnie najważniejsza i nie opuszczę cię tylko dla tego, że nie możesz utrzymać ciąży. To przykre, ale takie rzeczy się zdarzają. Nie mamy na to wpływu, więc musimy to zaakceptować - Starł kciukiem łzę, która umknęła jej z oka. - Więc proszę, nie zadręczaj się.

Vivian spojrzała mu w oczy.
Po chwili brunet uśmiechnął się do niej łagodnie i czule pocałował ją w usta.
Przysunął się do niej i przytulił ją.

Niespodziewanie zabrzmiały trzaski gałęzi.
Randy uniósł się na łokciu i zaczał szukać wzrokiem źródła hałasu.

- Co jest? - Vivian również nieco się podniosła.

Po chwili w zasięgu ich wzroku pojawiły się trzy wierzchowce.
Randy zmarszczył brwi.
Jeźdźcy byli ubrani w czerń i... uzbrojeni. 
Gnali tak szybko, że w ciągu kilku sekund zniknęli w gęstym lesie i pozostała po nich jedynie chmura kurzu.

- Wyraźnie im się spieszy - stwierdził Ammar, opadając z powrotem na ziemię - Ciekawe kto to.

- Nie mam pojęcia - odparła Vi, znów wtulając się w niego - Liczę tylko, że to nie żadna banda zbójów.

- Z pewnością nie. Wtedy nie pędziliby tak na złamanie karku i byłoby ich więcej.

- Może to Likwidatorzy?

- Może. Choć to trochę dziwne, że tak gnają jeszcze przed zachodem słońca - westchnął ciężko, zamykając oczy - Byleby nie byli to Zdobywcy...

***
Witam was po dłuuuugiej nieobecności.
Liczę, że rozdział okazał się godny oczekiwania.
Jeśli nie to... bardzo was przepraszam i liczę, że kolejne będą lepsze i wynagrodzą wam to, że wystawiłam na próbę waszą cierpliwość.
Mam nadzieję, że jednak się podobało ;)
No dobra, już wam nie truję.
Do nexta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro