124.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wioska Calamitas tętniła życiem.

Gromadka dzieci biegała między chatami i gęstymi krzakami, chichocząc radośnie.

Większość dorosłych, korzystając z chwili wypoczynku, po popołudniowym posiłku, spoczęli w cieniu, otaczających ich drzew, albo przeznaczyli ten czas na rozmowy ze swymi sąsiadami oraz Likwidatorami, którzy znaleźli schronienie wśród tubylców. Byli też tacy, którzy postanowili opuścić wioskę i popływać w dość głębokim jeziorku, znajdującym się w samym sercu Kanionu Zguby. Były z nim połączone liczne korytarze tego morderczego labiryntu, dzięki czemu mogły tam cumować statki piratów.

Jednak nie wszyscy pozwolili siebie na chwilę lenistwa.
Część tubylców zajęła się swymi codziennymi obowiązkami, a goszczeni w osadzie zabójcy wykorzystywali każdą chwilę na intensywny trening.

Randy cudem uskoczył przed mieczem, który omal nie rozpłatał mu piersi. Nim się obejrzał w jego stronę poleciało kolejne ostrze.
Kiedy dostrzegł błysk stali odruchowo obrócił głowę, by ochronić twarz. Skrzywił się nieco, gdy sztych oręża skaleczył jego policzek. Jednak szybko to zignorował. Znów skupił się na swoich rywalach.
Tym razem pięść jednego z jego przeciwników uderzyła go w nos, gdyż był bardziej skupiony na smukłym mieczu, ściskanym przez silną dłoń jego dawnego mentora oraz szpadzie Sheridana.
Ammarowi zrobiło się ciemno przed oczami, gdy jego twarz przeszył okropny ból. Zatoczył się, omal przy tym nie upuszczając swoich sztyletów. Jednak szybko odzyskał równowagę. Potrząsnął głową, przeganiając zamroczenie.
Zacisnął chwyt na rękojeściach swych narzędzi, wlepiając czujne spojrzenie błękitnych ślepi w Ernana, Sheridana oraz Garema - Likwidatora, który przybył na wezwanie Morvena z mokradeł Ursu.

Randal sapiąc ciężko ze zmęczenia, zaczął się cofać. Kątem oka co rusz zerkał to na rywali, to na otaczający ich płot dawnej zagrody, która teraz robiła im za małą arenę.
Zatrzymał się tuż przy ogrodzeniu. Zaklął w myślach. Musiał uciec w głąb zagrody. Nie mógł pozwolić, aby rywale go unieruchomili.

Ernan uśmiechnął się łobuzersko i swobodnie obrócił miecz. Chciał sprowokować swojego dawnego ucznia do ataku tymi gestami. Pokazywały one bowiem jego pewność siebie i rozluźnienie.

Jednak Randy nie dał się podpuścić. Za dobrze znał Morvena i jego zagrywki.

Kiedy Łotr ponownie obrócił ostrze. Ammar lekko przymrużył ślepia, gdyż słońce odbiło się od wypolerowanej stali i błysnęło mu prosto w oczy.
To była doskonała okazja na atak i Sheridan ją wykorzystał.
Skoczył w stronę bruneta. Ten nie miał szans zblokować sztyletami silnego uderzenia z góry. Uskoczył więc w bok, ratując się przed zranieniem.
Oręż Sheridana minął czarnowłosego o centymetr i z hukiem zatopił się w drewnianej belce płotu.

Randy kopnął Likwidatora w kolano, zmuszając go tym do klęknięcia. Już miał zadać cios, gdy przyjął uderzenie drzewca, dzierżonego przez Garema, na brzuch. Jęknął, zginając się w pół.
Nie zdążył zareagować, kiedy Ernan przyłożył mu pięścią w skroń.
Obolały zrobił unik przed ostrzem Morvena i umknął za niego, uciekając przy tym od ogrodzenia.
Łotr jednak nie dał mu się nacieszyć tym zwinnym uskokiem.

Randy nie zdołał odskoczyć od Likwidatora, gdy ten wziął zamach i łokciem uderzył go w przeponę. Brunetowi zaparło dech.

Zabrzmiał śmiech Tristana, który siedział wygodnie na płocie i podziwiał, jak Randal przegrywa starcie z trzema starszymi od niego mordercami.

Ammar rzucił białowłosemu ostrzegawcze spojrzenie.

- Skup się! - ryknął Ernan, wymierzając cios w brzuch dawnego ucznia.

Randy uskoczył od Morvena i w odwecie machnął sztyletami na wysokość jego piersi. Uśmiechnął się słabo, gdy dostrzegł na nagiej klatce Łotra lekką rysę.

Ernan spokojnie przyłożył wolną dłoń do rany. Następnie spojrzał na odrobinę krwi na jego palcach. Na jego usta wkradł się upiorny uśmiech.

Ammar widząc ten chytry uśmieszek, z trudem przełknął ślinę.

Obok Morvena stanął Garem i Sheridan. Likwidator z Ursu zacisnął chwyt na swej włóczni, po czym skoczył w stronę czarnowłosego, a za nim Sheridan.

Randy odbił cios Garema, następnie zaatakował Sheridana, nim ten zdążył pierwszy zadać cios.
Z trudem odpierał szybkie ataki zabójców, a irytujący rechot Tristana wcale nie pomagał mu się skupić.
Randy mimowolnie krzyknął z boleści, gdy Likwidator z Naughtońskich mokradeł bezlitośnie kopnął go w brzuch. Nim dotarło do niego co się stało przyjął cios w twarz od dawnego mentora.
Upadł na kolana wymęczony i poobijany.
Przeciwnicy odsunęli się nieco, dając mu chwilę wytchnienia.

- Oj, cieniutko, szwagier - zarechotał Tris - Cieniutko.

Randy uniósł głowę. Wlepił mordercze spojrzenie w białowłosego.

- Ciekawe jak ty byś sobie poradził w starciu trzech na jednego - wtrąciła Sivara, siedząca na płocie obok Vivian i Ligii.

- Dostałby łomot, nim zdążyłby dobyć oręża - odparła Vi, nie odrywając wzroku od kartki spoczywającej na jej kolanie.

- Dziękuję za wiarę, siostrzyczko - prychnął białowłosy.

- Nie mówię, że przegrałbyś, bo marny z ciebie wojownik. Po prostu nie umiesz zamknąć jadaczki i się skupić.

- Bez przesady. Nie jestem aż takim gadułą.

- Owszem jesteś - rzekł Ernan, po czym spojrzał na Ammara - No, koniec odpoczynku - Ustawił się w lekkim rozkroku i uniósł oręż. - Ty zaczynasz, Randy.

Brunet powoli podniósł się z kolan. Westchnął głęboko kilka razy, aby uspokoić oddech. Następnie poprawił chwyt na rękojeściach sztyletów i powoli uniósł zmęczone ręce.
Zmierzył wzrokiem swoich rywali. Zastanawiał się kogo powinien wpierw zaatakować.

Sheridana? Miał on teraz obolałe kolano, przez co stał się znacznie wolniejszy.

Ernana? Łotr znał Ammara, jak własną kieszeń. Wiedział czego się po nim spodziewać. Doskonale znał jego styl walki.

A Garem? Likwidator z Naughton był Randalowi zupełnie obcy. Czarnowłosy nie miał pojęcia jakie odruchy miał zabójca z Ursu. Czy wykorzysta przewagę, jaką dawała mu włócznia? Może postawi nie na atak, a na obronę, czekając aż Morven, bądź Sheridan wykorzystają okazję i uderzą? A może postanowi jeszcze bardziej zmęczyć Ammara i dopiero wtedy zwycięsko zakończyć pojedynek?

- Czas ucieka, szwagier - zarechotał Tris, kołysząc się przy tym na boki - Tik-tak, tik-tak.

- Tristan! - ryknął Randy, powoli tracąc cierpliwość - Stul dziób!

Brunet jeszcze raz zmierzył wzrokiem Likwidatorów, którzy wciąż cierpliwie czekali, gotowi do walki. Podjął decyzję. Skoczył w stronę Ernana. Jak się spodziewał, Morven machnął mieczem, mierząc w jego szyję. Odchylił głowę, po czym zrewanżował się równie wysokim ciosem, omal nie kalecząc Łotra w policzek, jednym ze sztyletów.
Ammar uśmiechnął się, dostrzegając w ślepiach Ernana, że zdołał go zaskoczyć. Zapewne założył, że zaatakuje Sheridana.
Na usta Łotra wkradł się uśmiech. Rozpierała go duma ze swego ucznia.

Jednak radość Randala nie trwała długo. Do starcia dołączyli pozostali Likwidatorzy.
Ammar jęknął, gdy Garem, nie szczędząc siły, uderzył drzewcem w jego żebra, podczas gdy odpierał atak Sheridana.

- U! To mu siało boleć! - zarechotał Tris, gdy Randy zaraz po ciosie w żebra, dostał porządnego kopa w brzuch.

Ammar nie wytrzymał. Wziął zamach i rzucił jednym z noży w stronę białowłosego. Ostrze śmignęło przed nosem Ernana, bo czym z hukiem wbiło się tuż przy kroczu Tristana. Chłopak zbladł, patrząc na sztylet, który utkwił miedzy jego nogami.

- O kurde... - Głośno przełknął ślinę. - Centymetr wyżej...

- Co za celność - Łotr zagwizdał z podziwem.

- Że co? - Randy uniósł brew. - Nie trafiłem - Obrócił w dłoni drugi sztylet. - Ale zaraz się poprawię.

- Nie! - Tristan gwałtownie uniósł ręce, przez co stracił równowagę i runął w tył.

Białowłosy poderwał się z ziemi, słysząc śmiechy.

- To było zamierzone - Otrzepał spodnie z kurzu, uśmiechając się przy tym do chichoczącej Sivary.

Nagle zabrzmiał dziecięcy śmiech. Wszyscy spojrzeli na małego chłopca, biegającego radośnie wokół mężczyzny o jasnych włosach.
Ernan schował miecz do pochwy na jego boku, po czym przeskoczył przez płot. Od razu rozpoznał przybysza.

- No, już myślałem, że się nie zjawisz - rzekł.

- Stęskniłeś się? - Heres uśmiechnął się.

Uścisnęli się przyjaźnie.

- Rośniesz, jak na drożdżach, urwisie - Morven zerknął na Tendera, który skrył się za ojcem i tylko co rusz zza niego wyglądał.

Chłopiec zmierzył go swoimi ciekawskimi, błękitnymi oczami.

- Przywitaj się - rzekł Muzzir.

Tender łypnął na ojca. Powoli wyszedł zza pirata, by stanąć z Likwidatorem twarzą, w twarz.

- Dzień dobry - w końcu rzekł nieśmiało.

- Za każdym razem jak go widzę jest coraz bardziej do ciebie podobny - Ernan znów skupił się na Heresie. - Normalnie mały sobowtór. Ale oczy odziedziczył po Zayi.

- Wierz mi, charakterek też - Pirat zaśmiał się, po czym chwycił syna i posadził go na swoich ramionach.

- Skoro o niej mowa - Morven rozejrzał się. - Gdzie zgubiłeś swoją małżonkę?

- Ustawia do pionu załogę. Mamy paru nowych, którzy póki co mają problemy z trzymaniem łap przy sobie.

- Przystawiają się do Zayi?

- Co? Nie. Dawno bym ich wykopał za burtę. Leją się po mordach za byle... - Ugryzł się w język, przypominając sobie o Tenderze.

- Widzę, że się pilnujesz - Ernan parsknął śmiechem.

- Ta... Zaya ciągle zwraca mi uwagę, żebym się nie wyrażał przy małym, bo skubany wszystko powtarza - Przewrócił oczami. - Nawet nie wiesz, jak czasem trudno jest powstrzymać przekleństwa... - Pokręcił głową. - Spodziewasz się może kogoś jeszcze?

- Mają jeszcze przybyć przedstawiciele Likwidatorów z Fearghas i z pustyni Tibilisi. A co?

- Bruno widział przez lunetę parę statków, które płynęły w stronę Kanionu Zguby. Spokojnie, wszystkie z naszą banderą. Po prostu zdziwiłem się, że było ich aż tyle naraz.

- Ile?

- Wliczając nas? Cztery. Dobrze, że Zdobywcy trzymają się z dala od tych stron, bo mogłoby ich to zainteresować.

- Hm... Może na pokładzie jednego z nich jest mój ojciec?

- Przypłynął z nami. Niedługo tu dotrze - Heres uciekł spojrzeniem w bok.

- Coś nie tak?

- Nie chcę cię martwić, ale...

- Co z nim? - Łotr napiął się, jak struna.

- Coś jest z nim nie w porządku. Nie zamartwiaj się na zapas, ale ostatnimi czasy nie wygląda najlepiej.

- To znaczy?

Muzzir obrócił się. Spojrzał na wyjście z tunelu, którym dostał się do wioski.

- Sam zobacz - rzekł po chwili, gdy jego wzrok napotkał Zethara.

Cień mocno utykał, podpierając się przy tym na lasce. U jego boku szedł nieznany Ernanowi młodzieniec. Chłopak uważnie obserwował starego Morvena.

- Co to za dzieciak? - Łotr uniósł brew.

- Uczeń Zethara - odparł Heres.

Ernan starał się ukryć narastający niepokój. Nie odrywał wzroku od ojca, który powoli zmierzał w stronę zabudowań.
Szybko się domyślił, że dokuczała mu poważna rana na udzie. Jednak coś jeszcze go niepokoiło. Zethar patrzył w ziemię i stawiał niepewne kroki.

Łotr oderwał spojrzenie od ojca, dopiero kiedy Muzzir chwycił go za ramię.
Pirat posłał mu słaby, dodający otuchy uśmiech, po czym ruszył w stronę zagrody, aby powitać przyjaciół.

Ernan zaś podszedł do Zethara.
Wymusił z siebie uśmieszek, by ukryć fakt, że zmartwił go stan ojca.

- Już się bałem, że przepadłeś na dobre - Rozłożył ręce, po czym uścisnął Cienia.

- Jak widzisz mam się dobrze - Zethar odwzajemnił gest.

Łotr odsunął się nieco od rodzica. Z trudem powstrzymał się od zmarszczenia brwi. Zdawało mu się, że dostrzegł coś na jego lewym oku.
Postanowił to przemilczeć.
Zmierzył wzrokiem chłopaka, który cały czas trzymał się blisko Zethara.

- Zwą mnie Ernan - rzekł, wyciągając rękę do nastolatka - A ty jesteś...?

Chłopak w odpowiedzi jedynie uścisnął dłoń Łotra i skinął głową.

- To Merther - powiedział Zethar.

- Zawsze taki rozmowny? - Młody Morven uniósł brew.

- Zdobywcy ucięli mu język.

- Ah... To wiele wyjaśnia.

- Idź, chłopcze - powiedział Cień, wskazując głową na wioskę - Dogonię cię.

Merther skinął głową, po czym odszedł.

- Ciekawi mnie, czym ci zaimponował, że postanowiłeś go uczyć - zagadnął Ernan, powoli idąc z ojcem w stronę domów.

- Potrzebujemy ludzi, więc musimy szkolić każdego, kto chce stanąć do boju. Miałem do wyboru Merthera, albo gnojka, któremu ukręciłbym łeb po pięciu minutach - Zethar wskazał na Naznaczonego, który już znacznie się od nich oddalił. - Chłopak nie mówi, więc przynajmniej mnie nie wkurwia.

- Twoja szczerość jest powalająca - Łotr uśmiechnął się, rozbawiony słowami ojca. - A jak się z nim dogadujesz?

- Czytam z ruchu warg - Cień wzruszył ramionami. - Po za tym nauczyłem go pisać, więc jakoś sobie radzimy.

Zamilkli na chwilę.
Ernan kątem oka zerkał na ojca. Patrzył zmartwiony ile wysiłku kosztują go kolejne kroki. I niepokoił go fakt, że Zethar wciąż łypał na ziemię, a zdrową nogą jakby sprawdzał, czy może bezpiecznie postawić stopę.
W końcu Łotr nie wytrzymał. Zagroził ojcu drogę.

- Nie będę się bawić w zbędne podchody - rzekł, gdy Cień spojrzał na niego, nie kryjąc zdziwienia - Spytam wprost. Tracisz wzrok?

Zethar wytrzeszczył oczy zaskoczony słowami syna. Po chwili parsknął śmiechem.

- Nie mam problemów ze wzrokiem - Zaklął w duchu, czując, że jego kącik ust lekko się uniósł. - Skąd ci to przyszło do głowy? - spytał, licząc, że Ernan uzna ten gest za zwykły uśmieszek.

- Kłamiesz - mruknął Łotr, przymrużając ślepia.

- Wcale...

- Nie kręć. Dobrze wiem, kiedy nie mówisz prawdy - Ernan nie pozwolił mu dokończyć. - Niepewnie stawiasz kroki. Patrzysz w dół i sprawdzasz czy nie ma przed tobą żadnej przeszkody. Powiedz szczerze. Jak słabo widzisz?

Zethar westchnął ciężko.

- Liczyłem, że tego nie zauważysz... Przynajmniej nie tak szybko... Nic ci nie umknie, co?

- Owszem - Zmarszczył brwi. - Ale nie zmieniaj tematu. Od kiedy nie widzisz?

- Nie oślepłem. Prawe oko jest w porządku.

- Jakiś uraz?

- Nie.

- Więc co?

- Nie mam pojęcia.

- Nie rozmawiałeś z medykiem?

- A po cholerę? Już raz straciłem wzrok i gówno zrobili - prychnął - Serio myślisz, że teraz by mi pomogli?

Ernan zbliżył się do ojca. Uważnie zmierzył wzrokiem jego błękitne ślepia.
Zmarszczył brwi, widząc bladą plamkę na lewej źrenicy Zethara. Tym razem był pewien, że mu się nie przewidziało.

- Zaćma... - warknął, uciekając spojrzeniem w bok.

- Co? - Zethar uniósł brew.

- Masz zaćmę na lewym oku. To dlatego tracisz wzrok.

- Skąd wiesz?

- W Naughton napotkałem człowieka z tą samą przypadłością. Tylko, że on już zupełnie oślepł. Powiedział, że to przyszło z wiekiem.

- Cóż... - Cień wzruszył ramionami. - Bywa.

- Bywa? - Ernan uniósł brew. - Tylko na tyle cię stać? Na zwykłe "bywa"?

- A co innego mogę zrobić? Mam płakać? Co to zmieni? Niestety. Choć bardzo bym tego chciał, to nie młodnieję. Muszę się pogodzić z faktem, że lada chwila będę ślepy.

- Coś wymyślę. Lekarze ci pomogą.

- To nie ma sensu...

- Czyli co? Po prostu wzruszysz ramionami i będziesz czekać, aż zupełnie stracisz wzrok?

- Eh... Kiedy będziesz w moim wieku, inaczej spojrzysz na pewne sprawy. Jak na przykład starość. Nie mamy na nią wpływu, więc trzeba dumnie unieść głowę i z godnością przyjąć to, co ze sobą przynosi - Uśmiechnął się słabo, po czym położył rękę na ramieniu syna - Nie zamartwiaj się. Masz wystarczająco wiele innych problemów.

- Jak mam się nie martwić? Ty ślepniesz!

- Starość nie radość - Zethar rzucił beztrosko, ruszając dalej.

- Zadziwia mnie twoje podejście - mruknął Ernan, podążając za nim.

- Dziadku! - zabrzmiał wrzask Vivian.

W ciągu sekundy Vi znalazła się przy Zetharze i ściskała go mocno.

- Uważaj, bo mnie przewrócisz - Cień zaśmiał się, zamykając wnuczkę w lekkim uścisku.

- Ej, ej! - nagle ktoś krzyknął -Spokojnie!

Vivian zaskoczona obróciła się, rozpoznając głos.

- Daisho? - Wlepiła zdumione spojrzenie w znajomą sylwetkę.

Tuż za nim szedł Nergal. Likwidatorzy mieli związane ręce i byli otoczeni przez uzbrojonych wojowników, w tym Bellatrix. Tubylcy wyglądali na rozwścieczonych.

- Znajomi? - spytał Ernan.

- To Likwidatorzy z Fearghas - odparła.

Łotr skinął głową.

- Wiesz gdzie się spotykamy, Vi. Idźcie. Za chwilę do was dołączę, ale wpierw zobaczę o co im poszło - rzekł, po czym podszedł do gromady wojowników, przekrzykujących siebie nawzajem.

- Jakiś problem? - zwrócił się do Bellatrix.

Kobieta oburzona zaczęła wrzeszczeć i rzucać wulgaryzmami we wszelkich znanych jej dialektach.

- Wolniej, wolniej. Nic nie rozumiem.

- Te intruz mnie obraził - warknęła, wskazując włócznią na Daisho - Za zniewagę będzie surowa kara.

- Co ona mamrocze? - Seneru szepnął do kuzyna.

- Zamknij się, nim pogorszysz naszą sytuację.

- Co zrobił, jeśli mogę wiedzieć? - spytał Ernan, ignorując Likwidatorów.

- Ośmielił się mnie dotknąć! - wojowniczka ryknęła wściekła.

- Daruj mu ten głupi wybryk, proszę.

Bellatrix skrzywiła się upiornie, dając Morvenowi do zrozumienia, że nie spodobała jej się jego prośba. Przez chwilę patrzyła nieruchomym wzrokiem w jego proszące ślepia.

- Niech będzie - Machnęła ręką. - Przymknę oko, lecz tylko ten jeden raz. Następnym razem nie będę miała litości.

Łotr ukłonił się nisko, dziękując za okazaną łaskę.

Tubylcy rozwiązali zabójców, po czym oddalili się.

- Jacy oni nerwowi - prychnął Daisho, masując obolały nadgarstek.

- Mówiłem, żebyś się nie odzywał - mruknął Nergal.

- Tylko stwierdziłem, że ta wymalowana dziunia ma ładny tyłek - Daisho przewrócił oczami. - Wielkie rzeczy.

- Gdybyś tylko użył słów, to może jeszcze by się tak nie wściekła. Ale nie! Ty musiałeś klepnąć ją w pośladek! - Warknął, opierając palce na nasadzie nosa. - Załamujesz mnie, Daisho... Czasem mam wątpliwości, czy aby na pewno jesteśmy spokrewnieni.

- Jak to mówią, rodziny się nie wybiera, sztywniaku.

- Może i jestem sztywny, ale ty wciąż zachowujesz się, jak gówniarz.

- Wiesz co? Dobrze mi z tym.

- Ręce opadają - Nergal pokręcił głową.

W końcu odchrząknął, skupiając się na Ernanie.

- Dziękujemy za pomoc - Wyciągnął rękę do Łotra. - Panie...?

- Morven - Uścisnął dłoń Nergala.

- Nathair? - Daisho wytrzeszczył oczy. - To znaczy Ernan?

- Zgadza się - przytaknął - Ale chyba się nie znamy.

- Jestem Daisho, a ten sztywniak to Nergal - rzekł, nie pozwalając kuzynowi dojść do słowa.

- Ah, to o was Vivian mi opowiadała - Morven spojrzał na Nergala. - Ty jesteś przywódcą Likwidatorów, którzy skryli się wśród górskich szczytów Fearghas - Zerknął na jego towarzysza. - A ty uratowałeś moją córkę, przed tasakiem Berno - Skinął głową. - Dziękuję. Jestem twoim dłużnikiem.

- To nic takiego - Daisho podrapał się po karku, pozwalając sobie przy tym na niepewny uśmieszek.

- Chodźcie - Łotr ruszył w stronę domów. - Jeszcze tylko Likwidatorzy z Oliverto i możemy zaczynać.

- Co zaczynać? - spytał Daisho, posłusznie podążając za Morvenem.

- A jak myślisz, bystrzaku, po co tu przybyliśmy? - prychnął Nergal - Mówiłem ci, że dostałem wezwanie.

- Spokojnie - rzekł Morven - Nie długo wszystko wam wyjaśnię.

Minęli pustą już zagrodę i drepcząc wąską, piaszczystą ścieżką szli coraz dalej w głąb wioski.
Po chwili zabudowania zniknęły, następnie gęste zarośla przeistoczyły się w łąkę. Na jej środku spoczywał duży stos gałęzi i pni, czekających na podpalenie. Otaczały go liczne, potężne kamienie, na których siedzieli Likwidatorzy.
Na jednym z głazów spoczęła też Bellatrix.
Wszyscy cierpliwie czekali.

- Spocznijcie - rzekł Ernan, wskazując w stronę głazów.

Morven splótł ręce za sobą. Mierzył wzrokiem swych bliskich i pobratymców, którzy oddali się rozmowom.

- Tata? - Niespodziewanie Sivara podniosła się z miejsca.

Wlepiła zdumione spojrzenie gdzieś przed siebie.

Łotr nie kryjąc zdziwienia, obrócił się. Jego wzrok napotkał trzech Likwidatorów. Dwóch młodzieńców i jednego w sędziwym wieku. Jeden z młodszych miał głęboką rysę na policzku. Ten starszy był już niemal zupełnie siwy. Szedł dumnie wyprostowany.

Zethar nagle poderwał się na nogi. Wlepił pełne zdumienia oczy w starszego przybysza. Złość szybko ustąpiła miejsca gniewowi. Zagotowało się w nim. Napiął się, jak struna i mimowolnie zacisnął zęby tak mocno, że jego szczękę ogarnął ból.

- Audrey...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro