126.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Randy poderwał się z miejsca, gdy dotarło do niego kto właśnie przerwał spotkanie.
Zacisnął zęby i pięści. Zagotowało się w nim. Wszystkie mięśnie mu zesztywniały.

- Vis - warknął, omal nie chwytając przy tym za nóż.

Chciał zaatakować intruza, lecz powstrzymała go ręka Vivian, która chwyciła go za łokieć i pociągnęła go z powrotem na kamień.

- Uspokój się - szepnęła, gdy Randal rzucił jej pytające spojrzenie.

Ernan przez chwilę stał skołowany. Nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Nie wiele było w stanie go zaskoczyć, ale obecności Nazara w obozowisku Likwidatorów się nie spodziewał. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że Vis dowie się o istnieniu tego azylu i ośmieli się do niego przybyć.
W końcu pokręcił głową, wyrywając się z zamyślenia.

- Ja się tu dostałeś, do cholery? - spytał, nie kryjąc powoli narastającego zdenerwowania.

- Zasługa znajomego - opadł blondyn, powoli unosząc ręce - Jestem nieuzbrojony - Niepewnie zrobił parę kroków w stronę Morvena. - Chcę tylko z panem porozmawiać. Na osobności.

Ernan łypnął na swoich pobratymców, którzy siedzieli napięci, jak struny.

Mordercy nie bardzo wiedzieli co mają zrobić. Przerażała ich obecność obcego. A jeszcze bardziej lękali się faktu, że ich kryjówka została odkryta.

- Idź - mruknął Zethar, widząc, że Łotr waha się, czy powinien rozmawiać z intruzem.

Ernan choć nie był pewien, czy robi słusznie, ruszył w stronę Nazara.
Z chłopakiem oddalił się nieco od pobratymców.
Nagle chwycił Visa za ramię.

- Masz minutę, by wyjaśnić co tu robisz - warknął.

- Ja... - Głos Nazara zadrżał.

Chłopak odetchnął głęboko, zbierając w sobie odwagę.

- Zapewne... - Z trudem przełknął ślinę. - Zapewne pan wie co się działo w Calibar...

- Nie - Łotr uniósł brew.

- Vi panu nie powiedziała? Ani Randal?

- Nie - Zmarszczył brwi. - Co powinienem wiedzieć?

- Ja... Zabiłem kilku z was... - Spuścił wzrok. - Ale nim pan sięgnie po miecz, proszę mnie wysłuchać! - dodał szybko czując, że Ernan zacisnął chwyt na jego ramieniu.

- Czas ci ucieka - Likwidator wycedził przez zęby, z trudem powstrzymując się przed zrobieniem krzywdy Visowi - Gadaj.

Na wszelki wypadek odsunął się nieco od Nazara i skrzyżował ręce na piersi.

- Zdobywcy mnie szantażowali. Musiałem zabijać Likwidatorów, inaczej te dranie dopadłyby mojego młodszego brata. Późnej chcieli mi zabrać Shaya, bo nie spłacałem długów Hashara. Ten kretyn zadłużył się u wyjątkowo niebezpiecznego bydlaka - Areeda. Jeden z jego przydupasów przyszedł po mojego brata - Odchrząknął. - Randal... On... Uratował mi życie i tym samym ocalił Shaya przed łapami Desalle'a - Podrapał się po karku. - Randal okazał mi łaskę, choć mógł i powinien mnie zabić, więc... Chcę wam pomóc. Czy...? Pozwoli mi pan wykorzystać szansę, którą dał mi Randal?

Ernan nieco zmrużył oczy. Z jego lica zniknęły wszelkie emocje. Pozostała zupełna pustka.
Ten obojętny wyraz twarzy i upiorne spojrzenie sprawiły, że Visa przeszły ciarki.

Blondyn wiedział, że jego życie zależy teraz tylko od łaski Morvena.
Obawiał się, że Łotr chwyci za nóż i poderżnie mu gardło.

- Nie ufam ci, chłopcze - Łotr mruknął po namyśle - Nie będę udawać, że tak jest.

Nazar spuścił głowę. Zdawał sobie sprawę, że jego szanse drastycznie malały.

- Jednakże - Ernan podrapał się po brodzie. - Skoro Randy cię oszczędził, to musiał mieć ku temu dobry powód. Uszanuję jego decyzję. I dam ci szansę, o którą tak prosisz. Ale miej się na baczności. Jeden podejrzany ruch, a stracisz łeb. Wyrażam się jasno?

- Oczywiście.

- Dobrze. A teraz poczekaj tu chwilę.

Nazar odetchnął z ulgą, gdy Ernan zniknął mu z oczu.
Jednak stres szybko powrócił, gdy Morven znów pojawił się w zasięgu jego wzroku, a wraz z nim... Ammar.

Młodzieńcy wlepili w siebie pełne nieufności i wrogości spojrzenia. Choć Nazar miał wobec Randala dług, to jego niechęć do czarnowłosego była silniejsza.

- No - Ernan klepnął Ammara w ramię. - Oto twój uczeń, Randy.

- Że co?! - młodzieńcy ryknęli chórem.

- Prosiłeś, abym dał ci szansę - Morven rzekł do Nazara - Mam zbyt wiele spraw na głowie, by niańczyć też ciebie - Spojrzał na Randala. - Ponieważ Randy cieszy się moim zaufaniem i w Calibar okazał ci łaskę, to on będzie cię pilnować.

Łotr uśmiechnął się dumny ze swego pomysłu, po czym splótł ręce za sobą i zawrócił w stronę Likwidatorów.

- Czekaj, czekaj - Ammar dogonił Ernana i zagrodził mu drogę. - Wiesz, że to zły pomysł. Jego obecność sprawia, że mam ochotę go udusić gołymi rękami. Albo urwę mu łeb!

Morven uśmiechnął się słabo i obdarzył Randala pełnym politowania spojrzeniem.

- Dasz radę, Randy - rzucił beztrosko, mijając Ammara.

Czarnowłosy łypnął na Nazara, nie kryjąc niezadowolenia z zaistniałej sytuacji.

- Oszczędziłem cię, abyś zniknął - syknął - A ty przylazłeś tu i po tym wszystkim co zrobiłeś, prosisz o przyjęcie w nasze szeregi?!

- Chcę naprawić swoje błędy.

- Jakoś nie wierzę, że chcesz się zmienić - prychnął Ammar - I powiem ci jedno. Nigdy nie będziesz jednym z nas!

Randal obrócił się gwałtownie i oddalił się od Nazara, by nie dać się ponieść gniewowi.

- Nieźle się zapowiada... - westchnął Vis.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Odkąd Vis przybył do azylu Likwidatorów, Randy nie mógł się uspokoić.
Wszystko w nim drżało ze złości.
Obecność Nazara wyprowadziła go z równowagi, a fakt, że to on musiał czuwać nad swoim rywalem, doprowadziła go do szału.

Teraz siedział na płocie jednej z zagród i patrzył w niebo. Liczył, że przyjemny, wieczorny chłód i mrok, powoli otulający okolicę, pomoże mu się choć trochę uspokoić.

Niespodziewanie usłyszał skrzynięcie ogrodzenia. Oderwał wzrok od nieba i spojrzał na Vivian, która przysiadła obok niego.
Dziewczyna sięgnęła do jego dłoni i uraczyła go słabym, łagodnym uśmiechem.

- Nie bądź dla niego zbyt surowy, dobrze? - zagadnęła po chwili.

- Zastanowię się - prychnął, odwracając wzrok.

- Skarbie, daj mu szansę. Wygląda na to, że naprawdę się zmienił.

- Ludzie się nie zmieniają, Vi - Pokręcił głową. - A Vis jest i zawsze będzie Zdobywcą. Urodził się wśród nich. Oni go wyhowywali. Nauczyli go mordować i oszukiwać. Skąd możemy mieć pewność, że nie próbuje wzbudzić w nas litości, by się do nas zbliżyć, a gdy przestaniemy być czujni, wbić nam nóż w plecy?

- Pamiętaj, że nie tylko życie Nazara wisi na włosku. Jeśli nas oszuka, to i on i Shay...

- Zginą. Shay jako niewygodny świadek, zostanie szybko wyeliminowany. Ale Nazar za zdradę będzie umierał bardzo długo i w męczarniach.

- Cieszyłoby cię to, co?

Randy nie odpowiedział. Nie spojrzał Vi w oczy.

- Mówisz, że ludzie się nie zmieniają... A ty? Nie dostrzegasz, że zaczynasz się zachowywać, jak pozbawiony skrupułów morderca? Tak obojętnie stwierdziłeś, że Shay jest niewygodnym świadkiem i po prostu zostanie zlikwidowany, gdy zajdzie taka potrzeba... A to tylko dziecko...

- Po prostu stwierdziłem fakt - Wzruszył ramionami. - Jestem Likwidatorem, Vi. Muszę dbać o bezpieczeństwo bractwa. A wizja mordu nie robi na mnie wrażenia, bo jestem zabójcą.

- Niestety...

- Jakoś dotąd ci to nie przeszkadzało - mruknął.

- Ale nigdy nie chodziło o dziecko... Które do tego nie ma nic wspólnego z tą całą wojną.

- Wierz mi, nie chcę, by dzieciak stracił łeb przez głupotę swego brata. Ale jeśli nie będę miał innego wyjścia, to nie zawaham się. Już raz okazałem Nazarowi łaskę ze względu na Shaya...

- I jestem ci za to bardzo wdzięczny - wtrącił Vis, nie pozwalając Randalowi dokończyć.

Opuścił cień, po czym stanął przed Ammarem i Vivian.

- Nie ładnie podsłuchiwać - rzekła Vi.

- Przepraszam. Po prostu tędy przechodziłem i przypadkiem usłyszałem o czym rozmawiacie.

- Jasne - fuknął Ammar.

- Randy... - Vi rzuciła karcącym tonem.

W odpowiedzi czarnowłosy jedynie przewrócił oczami.
Zapadła niezręczna cisza.

Nazar walczył ze sobą. Chciał coś rzec, lecz nie mógł zmusić głosu do posłuszeństwa.

- Chciałbym ci podziękować - w końcu zaczął niepewnie - Za darowanie mi życia.

- Uważaj, bo naprawię swój błąd - warknął Randy, wlepiając w Visa srogie, błękitne ślepia.

Vivian słysząc słowa ukochanego, przygryzła wargę. Nie mogła obojętnie patrzeć, jak Randy wyżywał się na Nazarze.
Nie kryjąc niezadowolenia z jego zachowania, uderzyła go łokciem.

Randy spojrzał na nią znużony. Zupełnie nie poruszył go dość lekki cios Vi i nie miał zamiaru odpuścić. Drażniła go obecność Nazara i bez zawahania to okazywał.

Blondyn spuścił wzrok. Nie mówiąc już nic więcej, ruszył w stronę tunelu, który był przejściem do zatoki, gdzie cumowały pirackie łajby.
Nagle zatrzymał się. Wlepił spojrzenie w dwóch mężczyzn, którzy rozmawiali, kryjąc się w cieniu korytarza.
Ich pogawędka szybko zmieniła się w ostrą wymianę zdań i lekką szarpaninę.

- Kto to jest? - spytał Vis, wskazując na starszego z nich.

- Nie interesuj się - Randal syknął w odpowiedzi.

Miał dość obecności Visa. Zeskoczył z płotu, po czym łypnął na Vi.

- Idziesz? - spytał, starając się brzmieć spokojnie.

- Jeszcze chwilę tu posiedzę - odparła.

Ammar łypnął na Nazara, po czym znów spojrzał na Vivian. Zacisnął zęby. Jedynie skinął głową w odpowiedzi, obawiając się, że tym razem nie opanuje tonu swego głosu. A nie chciał warknąć na Vi.

- To ojciec Sivary - powiedziała, gdy Ammar znacznie się oddalił - Podopiecznej mojego taty. Takiej rudej panienki.

Wraz z Nazarem łypnęła na mężczyzn, którzy omal nie wymienili się ciosami. W końcu awanturnicy rozdzielili się. Starszy z nich zniknął w przejściu, zaś drugi oddalił się w stronę chat.

- Hm... Mam wrażenie, że już go kiedyś spotkałem, ale... Jakoś nie mogę skojarzyć gdzie...

Blondyn spojrzał na Vivian. Milczał. Nie wiedział jak się zachować po tym wszystkim, co się stało w Calibar.

- Przepraszam cię za Randy'ego - Vi w końcu przerwała niezręczną ciszę - Nie wiem co go napadło. Normalnie tak się nie zachowuje.

- Nie przejmuj się. Wiem, że działam na niego gorzej, niż płachta na byka - Machnął ręką. - Po prostu jest zazdrosny - Uśmiechnął się, mierząc Vi wzrokiem. - I w cale mu się nie dziwię.

Dziewczyna pokręciła głową, śmiejąc się cicho.

- Vi... Przepraszam za wszystko. No wiesz... Za to porwanie w Calibar i polowanie na waszych. Ja... Po prostu nie miałem wyboru... - Spuścił wzrok. - A kiedy zobaczyłem was na ulicy...

- Było, minęło. Nie ma co tego rozpamiętywać.

- Wybaczysz mi tą akcję?

- Dawno ci przebaczyłam. Jednakże... Przyznam, że nie sądziłam, iż jesteś zdolny do zaatakowania kobiety z dzieckiem.

- Dzieckiem? - Nazar zdębiał.

- Nim mnie porwałeś, zabiłeś jedną z Naznaczonych. Było przy niej dziecko. Mała dziewczynka.

- Nie widziałem żadnej dziewczynki. Znaczy... Zauważyłem, że ta Naznaczona...

- Meria - wtrąciła Vi - Tak miała na imię.

Głos uwięzł Visowi w gardle. Przeszedł go dreszcz. Nie chciał pamiętać swoich ofiar, a tym bardziej nie chciał znać ich imion.

- Zauważyłem, że coś niesie - w końcu z trudem zmusił głos do posłuszeństwa - Ale było tłoczno, nie mogłem się przyjrzeć co niesie. Kiedy ją dopadłem, była sama. Myślałem, że miała ze sobą jakąś torbę, którą przede mną ukryła, a to mnie nie interesowało - Oparł palce na nasadzie nosa. - Teraz rozumiem dlaczego się nie broniła...

- Ukryła Holly przed tobą i poświęciła się.

Nazar zrobił się czerwony ze wstydu. Odwrócił wzrok, by nie patrzeć Vivian w oczy.

- Idę po Shaya - rzucił pod nosem, po czym ruszył do tunelu.

Vi patrzyła, jak odchodzi.

Wzdrygnęła się, gdy nagle obok niej przysiadł Heres.

- Powiedz, ale tak szczerze - Wskazał na blondyna. - Mamy się go obawiać? Będą z nim kłopoty?

Vivian zamyśliła się. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z jednej strony wierzyła w przemianę Visa. Liczyła, że naprawdę chce pomóc Likwidatorom i naprawić swe błędy. Jednak po tym co się stało w Calibar nie miała pewności, czy Nazar nie odwróci się od nich, gdy Zdobywcy znów mu zagrożą.

- Nie - powiedziała w końcu - To dobry chłopak, tylko trochę się pogubił. Dajcie mu szansę.

- Odniosłem wrażenie, że Ernan nie był pewien, czy powinien mu zaufać, więc...

- Spokojnie. Jestem pewna, że Nazar nie narozrabia.

- Skoro tak uważasz - Muzzir wzruszył ramionami. - Chodź, Vi. Dzik już prawię się upiekł. No i Randal siedzi przy ognisku. Wygląda, jakby go zaraz miał szlag trafić.

Zeskoczyli z płotu, po czym ruszyli w stronę ogniska.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Tymczasem Ernan stał na szczycie jednej z kamiennej ścian Kanionu Zguby.
Powoli zamknął oczy i odetchnął głęboko, rozkoszując się subtelną wonią morskiej wody.
Lekki wiatr szarpnął ciemnymi włosami Likwidatora. Kolejny powiew musnął jego policzki i odkrytą pierś, przyprawiając o przyjemne ciarki.

W końcu Łotr uniósł powieki i wlepił piwne ślepia w piratów, szykujących się do wypłynięcia.
Na chwilę uniósł wzrok i spojrzał w niebo. Noc była coraz bliżej.

Ernan lekko się skrzywił, gdy znów skupił się na statku, który miał opuścić azyl Likwidatorów. Zrobiło mu się gorąco ze złości i odruchowo zacisnął pięści.
Na pokładzie nie dostrzegł Audreya.

Już miał ruszyć z miejsca i wrócić do wioski, by choćby siłą zaciągnąć Gerensa na piracką łajbę, gdy nagle dostrzegł starego Likwidatora, jak opuścił tunel i żwawym krokiwm wszedł na keję. Tuż za nim biegła Sivara. Próbowała porozmawiać z rozwścieczonym ojcem.

- Tato? - Niespodziewanie zabrzmiał głos Tristana.

Ernan mimowolnie drgnął, gdy ni z tego, ni z owego usłyszał głos syna. Był zbyt skupiony na tym, co się działo przy statkach, by usłyszeć, zbliżającego się chłopaka.

- Myślisz, że z nim popłynie? - dodał białowłosy, stając obok ojca.

- Nie mam pojęcia.

Zamilkli na chwilę i patrzyli, jak ruda panienka wciąż próbuje porozmawiać z rodzicem.

- Nie może z nim odejść - Tris spojrzał na Ernana. - Ten typ to psychol. Jeszcze ją skrzywdzi! Zrób coś, proszę.

- To decyzja Sivary - odparł Łotr, splatając ręce za sobą - Jeśli zdecyduje, że chce popłynąć z ojcem, to musimy uszanować jej zdanie.

- Jesteś jej mentorem. Możesz jej zakazać.

- Owszem mogę, ale nie zrobię tego.

- Ale... Dlaczego?

- Rozumiem, że się do niej przywiązałeś i nie chcesz, aby odeszła, ale postaw się w jej sytuacji. Jesteś sam, wśród obcych ludzi. Ciągle otaczają cię mordercy. I w końcu po raz pierwszy, od wielu miesięcy widzisz swego ojca. Masz szansę z nim odejść, ale twój mentor ci zabrania. Co byś zrobił?

- Słowo mentora jest święte, więc...

Ernan rzucił mu wymowne spojrzenie.

- Nie ściemniaj, Tris. Znając ciebie miałbyś w dupie zakaz i byś zwiał.

Chłopak uśmiechnął się niepewnie.

- Ale wierz mi, że zrobiłbym tak samo - dodał Ernan.

- Serio?

- A jak myślisz po kim masz problemy ze słuchaniem kogokolwiek? Ale to nie zmienia faktu, że nie toleruję nieposłuszeństwa - Znów spojrzał na statek.

Nagle Gerens odepchnął Sivarę tak mocno, że dziewczyna upadła. Stary Likwidator zupełnie nie przejął się córką. Nie zważając na jej łzy, wszedł na łajbę.

Ernan zmarszczył brwi i zacisnął zęby. Jego cierpliwość powoli się wypalała. Był gotów pobiec swojej podopiecznej na ratunek. Wystarczyłby jeszcze jeden agresywny ruch Audreya, a z pewnością by zareagował.

- Sukinsyn - warknął Tristan.

- Nie wyrażaj się.

- A ty jak byś go nazwał?

- Tak samo, jak ty. Ale przypominam ci, że ja jestem dorosły i mnie wolno więcej.

Białowłosy przewrócił oczami.

Sivara z płaczem podniosła się z pomostu i ruszyła biegiem z stronę korytarza, prowadzącego do wioski.

- Idź do niej - rzekł Ernan - Potrzebuje teraz przyjaciela.

Tristan obrócił się. Zrobił ledwie dwa kroki, gdy zatrzymał się dostrzegając coś na niebie.

- Patrz.

Ernan obejrzał się. Wzrokiem odnalazł ciemną plamę na niebie, która się do nich zbliżała. Po chwili w ciemnym kształcie rozpoznał drapieżnego ptaka.

Uniósł rękę, pozwalając sokołowi usiąść na jego przedramieniu. Skrzywił się nieco, czując ostre pazury drapieżcy, które wbiły mu się w skórę. Ignorując strużki krwi, spływające mu po ramieniu, odwiązał liścik przymocowany do szponu sokoła.

- Kto przysłał to ptaszysko? - spytał Tristan.

Chłopak skrzywił się nieco, widząc jak szkarłat zalewa okaleczoną rękę ojca. Przeszły go ciarki, gdy patrzył na ostre szpony, zanurzone w skórze Łotra. W upiornych ślepiach sokoła można było dostrzec rządzę polowań, a silny, zakrzywiony dziób nie dodawał mu uroku.

- Selgal - odparł Ernan.

- Ten z Naughton?

- Tak - Zmierzył wzrokiem liścik.

- Hm... Kurczak pokonał kawał drogi, aby dostarczyć ci ten głupi świstek.

- Straciliśmy obóz...

- Co?

- Mieliśmy zajrzeć jeszcze do jednego obozowiska na mokradłach. Pamiętasz?

- Tak, ale stwierdziłeś, że czas wracać do domu.

- I to uratowało nam życie...

- Myślę, że to nie przypadek - mruknął Tristan po namyśle - Gdybyśmy nie zdecydowali się na powrót do Talwyn, bylibyśmy w tym obozie. Ktoś chciał się nas pozbyć.

- Sugerujesz, że mamy wśród swoich zdrajcę? - Ernan zamyślił się. - Nikt nie wiedział o naszej planowanej wizycie w tym obozowisku. Nikt, oprócz... - Zmarszczył brwi i wściekły obrócił się tak gwałtownie, że sokół siedzący na jego ramieniu poderwał się do lotu. - Sukinsyn!

Łotr niemal biegiem pokonywał kamienną ścieżkę. Miał iskry między zębami. Tylko tego im brakowało...

- Oprócz kogo? - spytał Tris.

Jednak nie otrzymał odpowiedzi.
Z trudem dotrzymywał Łotrowi kroku. Co rusz potykał się o własne nogi, lub kamienie.

- Prócz kogo, tato? - powtórzył pytanie, gdy zeskoczyli już na twardą ziemię i ruszyli do wioski.

Znów Ernan nie raczył odpowiedzieć. Był zbyt wściekły.

W ciągu kilku minut znalazł się przy ognisku, gdzie zgromadzili się tubylcy i Likwidatorzy, by zjeść kolację.

Zebrani spojrzeli zaskoczeni na Ernana. Nie rozumieli co się dzieje. Dotąd była luźna atmosfera. Wszyscy rozmawiali i śmiali się. A teraz zapadła upiorna cisza, przerywana jedynie przez trzaski płomieni.

- Co się dzieje, tato? - spytała Vivian, zaniepokojona jego zaciętą miną.

Jeszcze nigdy nie widziała ojca tak rozwścieczonego.

Morven stał napięty i płonącymi ze złości ślepiami, mierzył obecnych, szukając oszusta. Nagle jego rządne krwi spojrzenie zamarło w bezruchu. Odnalazł tego, kogo szukał.

- Mamy w szeregach zdrajcę - Ernan warknął w końcu, dobywając miecz.

Na te słowa wszyscy poderwali się z miejsc. Zaczęli się nerwowo rozglądać. W jednej chwili zaczęli dostrzegać obłudnika w każdym z obecnych.

Ernan nie dał się zwieść. Ruszył w stronę upatrzonej ofiary.
Vivian zamarła, widząc, jak ojciec idzie w jej kierunku. Jej i...

- Nie! - krzyknęła, stając Morvenowi na drodze - Randy jest niewinny!

- Odsuń się, Vi - warknął, nawet nie nią nie patrząc.

- Jeśli chcesz dopaść Randy'ego, to najpierw musisz zabić mnie!

Tristan choć był zaskoczony tym, co się dzieje, chwycił siostrę i odciągnął ją.

- Nie! - wrzasnęła - Puszczaj!

Chłopak unieruchomił ją. Z kamienną twarzą patrzył, jak Ernan zbliża się do Randala. Brunet nie wyglądał na wystraszonego. Stał spokojnie, ze splecionymi za sobą rękami i patrzył na Morvena idącego w jego kierunku.
Łotr minął chłopaka i podszedł do Garema, który stał tuż za brunetem.
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego, iż to on został uznany za oszusta.

- Ty szujo! - warknął, Łotr, chwytając zdrajcę za gardło - Ile zdradziłeś?! Ile Zdobywcy o nas wiedzą?!

Nie dał się oszukać udawanym zdumieniem i lękiem. Tylko Garem wiedział, że Ernan planował odwiedzić jeszcze jeden obóz, przed powrotem do domu. I właśnie to obozowisko zostało zniszczone.

Nagle zdrajca uśmiechnął się bezczelnie. Wiedział, że gra dobiegła końca. Już nie musiał udawać.

- Wystarczająco wiele - Zakasłał słabo, gdy Morven zacisnął chwyt na jego gardle, przyduszając go tym.

Łotr skarcił się za to w myślach. Musiał jeszcze chwilę wytrzymać. Opanować nerwy i rządzę mordu.

- Mów - warknął, lekko rozluźniając dłoń, dzięki czemu Garem mógł nabrać powietrza.

- Już wiedzą co planujecie - wysapał - Wiedzą gdzie was szukać. To tylko kwestia czasu, gdy tu dotrą - Poszerzył wredny uśmiech. - Zdobywcy was zniszczą.

- Jesteś głupcem, Garem - mruknął Ernan - Uważasz się za takiego cwanego? Zmartwię cię. Zdobyłeś ledwie szczątki informacji. Na nasze szczęście nie nadajesz się na szpiega. Od razu wzbudziłeś moją podejrzliwość, jednak uznałem, że nie jesteś aż tak głupi, by przypłynąć do azylu Likwidatorów, będąc zdrajcą i wiedząc, że spaprało się sprawę. Wpadłeś przez bardzo głupi błąd.

- Może i nie przekazałem swym ludziom zbyt wiele, ale zdążyłem pozbawić was największej przewagi. Zaskoczenia.

- I teraz przez to trafisz do piachu - mruknął Morven, po czym przebił Garema mieczem.

Szybko wyrwał ostrze z ciała zdrajcy i zrobił krok w tył. Garem opadł na kolana, walcząc jeszcze przy tym o oddech. Strużka krwi wypłynęła mu z ust, a koszulę szybko zalał szkarłat.
Ernan wziął zamach i pozbawił oszusta głowy.

Wściekły wbił miecz w ziemię i złapał się za głowę. Miał kolejny problem i to bardzo poważny.

- O kurwa - Heres łapczywie wciągnął powietrze do płuc. - I co teraz? - Spytał, biorąc syna na ręce.

Morven obrócił się. Zmierzył wzrokiem wszystkich obecnych.
Widział, że się boją. Nawet Bellatrix była przerażona.

- Ernan, co teraz? - spytał Sheridan.

- Wynosimy się stąd. Zabierajcie wszystko co się da i uciekajcie. Najlepiej to czego nie da się zabrać, spalcie.

- A co z tubylcami? - spytał Heres.

- Póki co zabierzcie ich do Krwawej Zatoki. Następnie wyślijcie kilka statków. Niech znajdą dla nich jakąś wyspę, na której mogliby się osiedlić. Oczywiście o ile Bellatrix się zgodzi - Spojrzał na wojowniczkę. - Co ty na to?

- Ratujcie mój lud. Reszta nie ma znaczenia.

- Dobrze. A co do naszego działania, to nie zmieniamy planów. Znając Larkina, zlekceważy nas. Sukinsyn się zdziwi, gdy mu pokażemy na co nas stać. A zaczniemy od Pałacu Śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro