127.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po zmroku Derowen zdawało się porzucone. Ulice zupełnie opustoszały. Nikt się nie pofatygował, by rozpalić pochodnie, bądź lampy, by oświetlić choć część dróg, które jeszcze nadawały się do użytku.

Dla młodego Naznaczonego mrok nie był problemem. A wręcz przeciwnie.
Przyczaił się na wpół zrujnowanym dachu jakiegoś budynku w dawnej dzielnicy biedoty stolicy. Kucał na resztkach gzymsu i mocno przygarbiony, w zupełnym bezruchu obserwował okolicę.
Z dala, otulony mrokiem wyglądał jak gargulec.

Jego czujny wzrok, przyzwyczajony już do wszechobecnej ciemności, bacznie obserwował pusty plac przy gruzach starej bramy. Zignorował fakt, że nogi zupełnie mu zdrętwiały, a kręgosłup już zaczął dokuczać, zmęczony tą samą pozycją od wielu godzin.
W końcu cierpliwość rekruta została nagrodzona. Po wielu godzinach oczekiwania w końcu w zasięgu jego wzroku znalazł się rozklekotany wóz. Na koźle siedział mężczyzna w średnim wieku. Ubrany był w elegancki, ciemny frak, do którego rękawa był doszły herb Larkinów.

Młody zabójca wyprostował się nieco. Lekko się skrzywił, czując jak jego plecy bolą, a kości cicho strzelają. Odrętwiałe nogi ogarnęło nieprzyjemne kłucie.
Ale to teraz było nie istotne. Naznaczony łypnął na towarzyszącego mu Przeklętego, siedzącego na sąsiednim budynku, a raczej na resztkach ściany, w miarę dobrym stanie.
Wydał z siebie ciche pohukiwanie, chcąc jak najwierniej odwzorować dźwięki wydawane przez sowę.
Kiedy zakapturzony cień skupił na nim swą uwagę, Likwidatorski rekrut wskazał głową na mężczyznę, który powoził starym wozem, po czym przesunął palcem po szyi.

Przeklęty skinął głową, po czym wlepił wzrok z powrotem w woźnicę. Czekał teraz tylko na dobry moment, by zaatakować.

Zaś Naznaczony miał teraz inne zadanie. Ostrożnie się wycofał, zważając by nie zwrócić na siebie uwagi furmana. Kiedy miał już pewność, że mogą go dostrzec jedynie skryci w okolicy Przeklęci, ruszył biegiem w stronę kryjówki. Musiał powiadomić towarzyszy, że nadszedł czas wdrożyć plan w życie.

Oczywiście nie wszystko mogło iść po myśli Naznaczonego, gnającego na złamanie karku przez dachy budynków o naruszonej konstrukcji.
Nagle zabrzmiał huk i rekrut wpadł do wnętrza czyjegoś domu. Ryknął z bólu, kiedy jego ręka trzasnęła, niczym gałązka, w wyniku uderzenia o podłogę, a fragmenty cegieł i desek posypały mu się na plecy i głowę.
Ledwo powstrzymał łzy. Brakowało mu tchu. Nie tylko przez zmęczenie biegiem, ale też przez ciężar gruzów, które na nim zaległy. Część dachu i jednej ze ścian, runęła prosto na niego.

- Na pomoc! - ryknął, marnując resztkę powietrza i ryzykując, że usłyszy go ktoś, kto nie powinien.

Kiedy chłopak był już bliski utraty przytomności, nagle ciężar miażdżący mu plecy zniknął i ktoś chwycił go pod pachy i siłą podniósł na nogi.
Ból złamanej ręki był niczym przy obolałych żebrach, które powoli pękały gniecione przez potworny ciężar cegieł.

Naznaczony uśmiechnął się słabo, ukazując zalane krwią zęby. Po czym runął na swojego wybawcę.

- Nie mdlej mi tu, dzieciaku - mruknął Przeklęty, chwytając go.

Widząc, że młokos ledwie jest w stanie pozostać przytomnym, przerzucił go sobie przez ramię i ruszył w stronę azylu. Liczył, że chłopak nie umrze mu na rękach. Obawiał się jego ojca, jak nikogo dotąd. Chłopak był potomkiem jednego z najbardziej znanych i cenionych Likwidatorów. Morvena...

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Tymczasem Vivian przygotowywała się do wizyty w Pałacu Śmierci. Znajdowała się w jednej z zabezpieczonych przed runięciem sypialń, w niemal doszczętnie zniszczonej posiadłości rodu Lagun.

- Nie pójdę tam! - wrzasnęła na całe gardło, widząc swe odbicie w lekko potłuczonym lustrze.

- Nie rób problemów - mruknął stojący pod drzwiami Przeklęty.

- Wal się! Nie pójdę na bal w takim stroju!

- Aż tak źle? - spytał Randal, który również oczekiwał na Vi pod drzwiami pokoju, w którym się zamknęła.

Po chwili zabrzmiał zgrzyt, otwieranego zamka.

- Wejdź i sam zobacz... - mruknęła.

Randy otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Zdębiał, dostrzegając ukochaną. Ubrała czerwoną sukienkę, która więcej odsłaniała, niż kryła. Ubranie miało cieniutkie ramiączka. Z tyłu suknia spływała do kostek, a na plecach było duże wycięcie, sięgające aż do krzyża. Zaś z przodu materiał trzymał się na wąskich sznureczkach. Ledwie krył połowę ud i piersi oraz w całej okazałości prezentował brzuch właścicielki.

- Wyglądasz... - Randal przygryzł wargę, nie wiedząc, czy powinien kończyć zdanie.

- Jak dziwka? - mruknęła Vi, opierając ręce na biodrach.

- Ty to powiedziałaś... - Podrapał się po karku.

- Nie pójdę do Pałacu Śmierci, ubrana w to coś!

Vi zrobiła się czerwona ze złości. Niemal dorównywała barwie swojej kiecki.

- W pełni cię popieram, jednakże... Nie masz wyboru...

- Randy... Błagam, załatw jakieś normalne ubranie... Chyba zaraz spalę się ze wstydu! - Otuliła się rękami, choć wiedziała, że nie wiele to pomoże. - Nie chcę, żebyś ty mnie oglądał w tym czymś, a co dopiero banda, napalonych Zdobywców! I jeszcze te blizny...

Po chwili chwyciła koc, leżący na pryczy i nakryła się nim.
Niespodziewanie zabrzmiało pukanie.

- Vi? - zabrzmiał głos Ernana - Jesteś tam?

- Wejdź, tato.

- Jeszcze nie gotowa? - zdziwił się, patrząc na koc, którym się okryła.

- Nigdzie nie idę - mruknęła, siadając na łóżku.

- Co? Dlaczego?

Policzki dziewczyny stały się jeszcze bardziej czerwone. Tym razem ze wstydu.

- Jest mały problem z jej strojem - wyjaśnił Randal.

- Jaki?

Vi westchnęła ciężko, wstając z pryczy. Po chwili zrzuciła z siebie koc i obróciła się wolno, prezentując ojcu swoją suknię.

- Toru! - Ernan ryknął na całe gardło.

Po chwili Przeklęty wszedł do pokoju.

- Wyjaśnisz mi, co to jest, do cholery? - zasyczał Morven.

- Zgaduję, że sukienka?

- Miała być wyzywająca, ale bez przesady! Moja córka wygląda, jak ladacznica i to pozbawiona wszelkich zahamowań! - Spojrzał na Vivian. - Bez urazy.

- Sama to powiedziałam - prychnęła, krzyżując ręce na piersi.

- Oczekiwałeś, że ubierze kieckę, która wszystko zasłoni? - prychnął Toru - Miała wyglądać, jak kurtyzana, więc wygląda.

- Nie pozwolę, by poszła pół naga do Zdobywców! - wrzasnął Ernan.

- Nie mamy czasu, by zmienić jej odzienie. Musimy jeszcze ją uczesać i umalować. Albo idzie ubrana tak, albo stracimy szansę na dostanie się do Pałacu Śmierci.

Ernan warknął wściekły. Po chwili przeczesał dłońmi włosy i wlepił spojrzenie w córkę.

- Przykro mi... Nie mamy wyboru. Musisz iść tak - Skupił się na Randalu. - Trzymaj się blisko niej i pilnuj, żeby żaden ze Zdobywców się zbytnio nie zbliżył. Jeśli będzie taka potrzeba, nie zawahaj się zabić natręta. Tylko pamiętaj, by nie zostawić śladów.

Chłopak skinął głową.

- Szykujcie ją - mruknął Łotr, po czym ruszył do wyjścia.

- Tato?

Ernan zatrzymał się i zerknął przez ramię.

- A co z...? - Vi westchnęła ciężko. - Co z bliznami?

- Zdobywcy nie będą patrzeć na blizny - mruknął Toru - Skupią się na twojej dupie. Po za tym trochę je zatuszujemy makijażem.

Ernan spojrzał na Przeklętego, jakby chciał go zabić. Nie podobało mu się jak Toru odnosił się do jego córki.
Jednak doskonale przekazał Vi co chciał powiedzieć.

Morven opuścił pokój, a za nim ruszył Randal.

- Musi tam iść? - spytał Ammar.

- Musi. Wierz mi nie jestem zachwycony faktem, że moja córeczka będzie udawać dziwkę na bankiecie Zdobywców, ale nie mam wyboru. I tak mamy zbyt mało kobiet do tego zadania.

- Ale... Wiesz, że może spanikować...

- Da sobie radę. Po za tym będziesz jej strzec. Chyba nie powinna mieć powodu do obaw? Ani ja? - Łypnął na Randy'ego - Prawda?

- Nie pozwolę jej skrzywdzić.

- I dobrze. Liczę na ciebie. I jeszcze raz powiem ci to, co przed laty. Nie spieprz tego, bo ci nogi z dupy powyrywam.

- Prędzej sam bym się powiesił, gdy coś się stało Vi - Randy mruknął pod nosem.

- Słucham? - spytał Ernan.

- Nic. Nic.

- Szykuj się. Lada chwila wróci Tris i...

W tej chwili rozniósł się huk, dopiero naprawionych, frontowych drzwi.

- Lekarza! - ktoś ryknął.

- Co tam się dzieje? - mruknął Ernan, ruszając w stronę zamieszania - Idź do Vi, Randy. Ja zobaczę co to za zamieszanie.

Zdyszany Przeklęty ułożył płasko na podłodze młodego Naznaczonego, którego wkopał spod gruzów.
Ernan zbladł, gdy dostrzegł kto leży nieruchomo na ziemi.

- Tris! - ryknął przerażony, padając przy nim na kolana.

Zsunął chłopakowi kaptur i z jeszcze większym strachem w ślepiach, odgarnął mu z twarzy jego mokre od posoki włosy.

- Co się stało?! - ryknął, patrząc na Przeklętego.

- Dach się pod nim zapadł. Wykopałem go, najszybciej jak mogłem.

Ernan zamarł, gdy Tristan chwycił go za rękę. Zaczął niemrawo poruszać ustami.
Łotr nachylił się nieco.

- Wóz już jest w mieście - wymamrotał białowłosy.

- Teraz to nie ważne - mruknął Ernan - Co cię boli?

- Łatwiej będzie powiedzieć co mnie nie boli - rzekł już wyraźniej, po czym uśmiechnął się, ukazując ukruszony ząb i resztki posoki w ustach.

Zdrową ręką chwycił się ramienia ojca i powoli usiadł.

- Chyba będę rzygać - mruknął, chwytając się za poobijaną głowę.

- Dajcie jakieś wiadro - rzekł do zebranych dookoła nich Przeklętych, po czym skupił się na synu - Ale napędziłeś mi strachu...

- Nie martw się - Tris poszerzył uśmiech. - Morvena nie tak łatwo wykończyć.

- Widzę, że wszystko z tobą w porządku - Erna lekko stuknął palcem wskazującym w czoło syna. - Tylko szkoda, że po upadku nic ci się tam nie poukładało.

- Bardzo zabawne - Białowłosy przewrócił oczami.

- Mówię poważnie - odparł Łotr, po czym pomógł Trisowi wstać.

Podpierając chłopaka, ruszył w głąb domu, by znaleźć dla niego jakąś wolną pryczę i dać mu odsapnąć. Wykonał swe zadanie. Zasłużył na odpoczynek.

Po chwili Toru stanął Ernanowi na drodze.

- Wóz już czeka na dziedzińcu - zameldował.

- Dobrze. Wołaj dziewczęta. Nim ruszysz do Pałacu, przyprowadź medyka. Później do was dołączę.

- Jak to później?

- Jak widzisz, mój syn miał wypadek. Nie zostawię go, dopóki lekarz mi nie powie, że wszystko z nim w porządku.

- Nie czas na zabawę w tatusia, Morven - prychnął Toru - Przez ciebie wszystko może szlag trafić.

- Zważaj co mówisz - warknął Ernan - Dołączę później i koniec dyskusji. Mój ojciec jest na miejscu. Masz go poinformować, że Tris miał wypadek i ma na mnie nie czekać. Jasne?

Toru zmarszczył brwi. Skrzywił się, nie kryjąc niezadowolenia. Choć nie podobał mu się pomysł Ernana, skinął głową.

- Jak chcesz. Ale pamiętaj, jeśli poniesiemy klęskę, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina.

- Co za palant - mruknął Tristan, gdy Toru odszedł - Ale ma trochę racji. Idź dam sobie radę.

- Nie ma mowy. Nie zostawię cię tak poobijanego. Likwidatorzy i Przeklęci dadzą sobie radę.

- Niech pan idzie - zabrzmiał głos Nazara.

- Co? - Ernan obejrzał się w stronę blondyna.

- Ja z nim zostanę - rzekł Vis.

- Miałeś nam pomóc się wkraść do zamku - mruknął Łotr.

- Wejdźcie od zachodniej wieży. Tylko przez okna na samej górze. Tam już nie pilnują. Nie widzą sensu. No bo kto normalny wkradnie się przez okno na szczycie?

- Idź, tato. Dam sobie radę.

- Gdyby coś kombinował, to nie wahaj się - Ernan szepnął synowi do ucha.

Tris skinął głową.
Łotr pozwolił, aby Nazar podparł białowłosego.
W tej chwili otworzyły się drzwi kilku pokoi. Wyszły z nich odziane skąpo panienki.

Kilka prostytutek najętych przez Ernana do pomocy oraz Sivara i Vivian.
Towarzyszył im Randy.
Kiedy czarnowłosy dostrzegł Nazara, odruchowo objął ramieniem Vivian, która szła ze spuszczoną głową.
Było jej wstyd. Nie chciała patrzeć w oczy mijanym ludziom.

- Co ci się stało? - Sivara zatrzymała się przy Tristanie.

- A nic takiego - Uśmiechnął się.

- Nie czas na pogawędki - wtrącił Ernan, wskazując na drzwi - Chodź, Sivaro.

Ruszył z Naznaczoną do wyjścia. Kiedy pomógł panienkom wsiąść do wozu wraz z Randalem i paroma Przeklętymi, gotowymi do balu, podszedł do swego wierzchowca.

- Pamiętajcie, by nic nie jeść, ani pić - rzekł, po czym wsiadł na konia i ruszył ku Pałacu Śmierci, licząc, że ich akcja się powiedzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro