13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ernan i Vivian przez cały dzień nie odezwali się do siebie nawet słowem. Żadne z nich nie wiedziało, jak przerwać nieznośną ciszę.
Gdy zrobiło się ciemno, postanowili odpocząć. Znaleźli małe jeziorko, gdzie zdecydowali się nocować. Zebrali trochę suchych gałęzi.
Vi przyglądała się ojcu, jak rozpalał ognisko.

- Może powinnam zostać w domu... - westchnęła w końcu.
- Czemu tak uważasz? - dmuchnął w powoli rosnący płomień.
- Bo ja... Zdałam sobie sprawę, że będę ci tylko przeszkadzać.
- Stąd ten pomysł? - zdziwił się.
- Jeśli będziemy musieli się z kimś bić... Ja nie... - podparła głowę - Nie zabiję... Nie dam rady...
- Vi... Nie uczyłem cię walczyć, byś zabijała, a żebyś umiała się obronić. Nie każdy pojedynek musi skończyć się śmiercią jednego z wojowników. Pokazywałem ci, jak można skutecznie ogłuszyć rywala.
- Eh... Chciałabym być taka, jak ty. Przynajmniej bym się nie wahała...
- Wiesz co? - usiadł przy niej i przytulił ją - Cieszę się, że nie umiesz zabijać.
- Tato? - rzekła po chwili.
- Hm?
- Żałowałeś kiedyś, że zostałeś zabójcą?
- Szczerze? Nie.
- Nie? Nigdy cię nie dręczyła myśl, że robisz coś złego?
Zastanowił się.
- Po moim pierwszym morderstwie zdałem sobie sprawę, że już nie jestem tylko dzieciakiem, który lubi prowokować nie tych co trzeba. Wtedy wystraszyłem się, że tak łatwo przyszło mi odebrać życie, ale obroniłem twoją mamę, więc nie żałowałem, że mam krew na rękach. Nie czułem się winny.
- A później?
- Zostałem Naznaczonym - wzruszył ramionami - Było coraz więcej ofiar, przez co śmierć stała się dla mnie codziennością. Nie dotykał mnie widok martwego ciała i krwi. Uważałem, że robię słusznie, pomimo brutalnych metod. Zabijałem tylko tych, co krzywdzą. Nigdy nie podniosłem ręki na niewinnego. Wmówiłem sobie, że nie robię nic złego. Tylko odpłacam śmiercią za śmierć. To uciszyło sumienie.
- A... Teraz?
- Nadal nie żałuję, że przelałem tyle krwi.

Nagle zabrzmiał trzask gałęzi.

- Słyszałeś? - Vivian rozejrzała się dookoła.

Ernan powoli podniósł się z miejsca. Cicho dobył jednego z mieczy i wbił spojrzenie w ciemne zarośla. Czujnie nasłuchiwał szelestu liści i cichych trzasków patyków. Ktoś się zbliżał.
Po chwili z mroku wyłonił się...

- Randal? - Ernan opuścił ostrze.
- Pan Morven? - chłopak zdębiał.

Vivian zerwała się z miejsca. Podbiegła do Randy'ego i uścisnęła go.

- Co tu robisz? - spojrzała na jego zakrwawione ramię - Co ci się stało?
- Kiedy byłem na rybach, Zdobywcy omal mnie nie ustrzelili. Uciekłem im, ale przy okazji zgubiłem ścieżkę do wioski.
- Miałeś dużo szczęścia, chłopcze - rzucił Ernan, chowając oręż - Rano bez problemu trafisz stąd do domu.
- Nie powinien sam wracać - rzekła Vivian - Jest ranny i Zdobywcy gdzieś się czają. Niech jedzie z nami.
- Nie ma mowy.
- Jeżeli coś mu się stanie, to będzie twoja wina.
- Vi... - wtrącił Randy - Daj spokój.
Dziewczyna spojrzała błagalnie na ojca.

W końcu Ernan machnął ręką i warknął cicho, wściekły na siebie.

- Zwariuję... - mruknął pod nosem.

Przyjrzał się Randalowi, który szybko odwrócił wzrok, bojąc się jego upiornego spojrzenia.

- Idę po drewno - rzucił, znikając w ciemności. 

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Ernan przykucnął przy powoli wygasającym ognisku i dorzucił część zebranych gałęzi do ognia. Łypnął na Vivian. Dziewczyna spokojnie spała, wtulona w pierś Randala. Chłopak też już uległ zmęczeniu.
Morven pokręcił głową, wzdychając przy tym ciężko.

Z dwojga złego lepszy on, niż Zdobywca...

Zerknął na swój bagaż. Podszedł do torby i wyciągnął z niej dziennik z Oliverto. Zmierzył wzrokiem kartkę, na której zanotował rozszyfrowany alfabet, po czym skupił się na zapiskach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro