132.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ernan przykucnął, chcąc jak najbardziej wtopić się w otaczające go ciemności.
Czujnie obserwował mężczyzn, którzy musieli przybyć tu nie wiele przed nim, zważając na to, dwóch z nich zdawało się pokazywać trzeciemu zapieczętowane wejście.

Jeden z nich był na wpół łysym, dość otyłym starcem. Wyglądał na kogoś, kto lubi pracę umysłową, co Ernan wywnioskował z notatnika, który ściskał w pulchnych dłoniach i torbie na ramieniu, z której wystawały fragmenty upchniętych tam papierów.

Towarzyszyli mu sporo młodsi od niego zabójcy.
Jednym z nich był młokos o silnych i poranionych ramionach. Miał je splecione na piersi. Co chwilę przestępował z nogi, na nogę, dając do zrozumienia swym kompanom, że jest znudzony i już tylko czeka na sygnał, że może opuścić podziemia. Trzymał w zębach zapałkę, którą przesuwał językiem to do lewego, to do prawego kącika ust. Na boku miał sakwę, w której zapewne spoczywały petardy, a na plecach dźwigał ciężki, dwuręczny miecz.

Ostatni z nich był posłańcem Larkina. Można było to wywnioskować po jego pelerynie, otulającej niemal całe jego ciało, na której na wysokości piersi miał przyszyty herb rodu jego pana.

- Tyle tygodni pracy, a zrobili marne parę rys?! - ryknął goniec, przerywając dotąd niezręczną ciszę.

- Niestety - odparł starzec, poprawiając przy tym okulary, które nieco zsunęły się z jego zaczerwionego, dużego nosa - Ten kamień jest tak gruby i twardy, że narzędzia po prostu nie dały rady.

- Mówiłem, żeby to wysadzić - wtrącił mężczyzna, trzymający w zębach zapałkę - Parę beczek prochu i komnata stałaby otworem.

- Wtedy wszystko zawaliłoby nam się na głowy, głupcze - mruknął okularnik - Pół zamku by się zapadło!

- Póki co twoje metody zawodzą, Giovano - prychnął Zdobywca w pelerynie - Naprawdę zacznij rozważać pomysł, Serisa - Wskazał na kamienne wrota. - Larkin zaczyna się niecierpliwić. Za wszelką cenę chce położyć łapy na tym, co kryje się w komnacie. Jeśli i tym razem wrócę do Murdoch bez wieści, iż skarby Gillis należą do niego, to osobiście pozbawi nas łbów! A więc do roboty!

- Ale z tym będzie problem - odparł niepewnie Giovano.

- Co znowu?!

- Robotnicy uciekli stąd, gdzie pieprz rośnie - rzekł Seris - Po tym, jak zostali zaatakowani, nie chcieli słuchać o dalszej pracy.

- Zaatakowani? Przez kogo, do cholery?!

- Na początku myśleli, że zamczysko jest nawiedzone - Giovano zaczął wyjaśniać - Ale okazało się, że w podziemiach można się natknąć na bandę zbójów, którzy prawdopodobnie gdzieś tu kryli swoje łupy.

- Tak nastraszyli twoich ludzi, że połowa tych kretynów, uciekając dała się zapędzić prosto w mordercze pułapki - burknął towarzysz starca, mocniej przygryzając zapałkę.

- Macie dla mnie jeszcze jakieś wieści? - warknął posłaniec Larkina.

- Dobrą i... - Giovano urwał na sekundę, myśląc jak najlepiej ująć swą myśl. - ...średnią.

- Zacznij od dobrej.

- Serisowi udało się wykurzyć zbójów. Przynajmniej z tych korytarzy.

- A ta średnia?

- Zdołałem się rozszyfrować kolejną stronę zapisków Mistrza Vimera.

Ernan słysząc ostatnie słowa okularnika, zdębiał.
Zapiski Vimera? Czyli Zdobywcy również posiadali informacje o mieczach!

- Co jest? - szepnął Zethar, widząc, że Łotr wyglądał na wielce zdziwionego.

- Oni... Oni mają pamiętnik pierwszego przywódcy Zdobywców - Podrapał się po brodzie. - Zapewne wiedzą już jak ważne są miecze, które ze sobą mamy. Tylko ciekawe czy wiedzą tyle co my, czyli niewiele, czy może Vimer jednak prowadził bardziej szczegółowe notatki, niż jego brat.

- Zgubiłem się - Cień podrapał się po głowie.

- Później ci wyjaśnię. Teraz musimy sprawdzić, czy mają ze sobą zapiski Vimera.

- Czekaj, narwańcu - Zethar w ostatniej chwili chwycił syna za koniec jego płaszcza i pociągnął go w tył. - Nie widać stąd czy są uzbrojeni. Jeśli któryś ma pistolet, to marnie skończysz, gdy cię przyuważą.

Ernan skinął głową, tym razem przyznając Zetharowi rację. Nie był pewien co goniec skrywa pod peleryną. Może rzeczywiście miał tam broń palną?

Łotr postanowił poczekać. Zwłaszcza, że ogarnęła go ciekawość, jak dalej potoczy się dyskusja Zdobywców. Wlepił piwne ślepia w przemawiającego starca.

- Choć przyznam, że było trudno z dostarczonymi przez was rękopisami, bo autor użył wielu szyfrów naraz, to...

- Do rzeczy, Giovano - mruknął zniecierpliwiony posłaniec.

- Według tych notatek komnatę można otworzyć za pomocą pewnych kluczy, a konkretnie mieczy. Może powinniśmy ich poszukać i zamiast próbować sforsować wrota siłą, lepiej będzie po prostu użyć ostrzy?

Posłaniec zdawał się rozważać propozycję mężczyzny. Nagle na jego twarzy zagościła furia. Wziął zamach i nie szczędząc siły spoliczkował okularnika.

- Doprawdy sądziłeś, że o tym nie wiemy?! - ryknął - Twoim zadaniem było wyczytanie z notatek Mistrza Vimera gdzie one są, a nie po co je stworzono!

- I dla tego to jest średnia wiadomość... - wymamrotał Giovano, masując obolałą twarz - Sęk w tym, że w dostarczonych przez was papierach nie ma żadnej informacji o potencjalnych kryjówkach... Co więcej... Odniosłem wrażenie, że to nie były fragmenty rękopisów Vimera...

- Że co?

- Autor inaczej szyfrował swe zapiski i proszę spojrzeć - Wyciągnął z torby parę kartek i podał je posłańcowi. - Pismo również się różni. Jest mniej dokładne. Vimer przykładał wagę, by jego rękopisy były zaszyfrowane, ale czytelne i dokładne. Po za tym przeważnie były to jakieś strategie, bądź opisy, wykonanych przez Mistrza rysunków. Zaś te - Stuknął palcem w kartkę. - To pamiętnik. Jestem pewien, że to zapiski kogoś innego.

- Na twoim miejscu modliłbym się, by twa teoria była słuszna - mruknął człowiek Larkina, oddając Giovano kartki - Skoro takiś pewien, iż wpadł nam w ręce czyjś pamiętnik, to ustal do kogo należał i gdzie znaleźć miecze.

- Czy przypadkiem dopiero co nie straciliście dwóch ostrzy? - wtrącił Seris.

- Słucham? - warknął posłaniec.

- Pałac Śmierci spłonął wraz z połową oddanych Zdobywców z Naughton. Mieczy nie znaleźliśmy, a na pewno nie zostały wysłane do Fearghas.

- I dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?!

- Bo dopiero teraz raczyłeś ruszyć tu swą szanowną dupę.

- A gońca wysłać nie łaska?!

- Wysłano trzech. Żaden nawet nie zdążył przekroczyć granicy. Domyślasz się pewnie, czyja to sprawka.

- To nie możliwe. Likwidatorzy już nie istnieją!

- Jesteś tak naiwny by sądzić, że nie wrócili? - prychnął facet z zapałką w ustach - Wpierw Talwyn, teraz Pałac Śmierci. Zwykli buntownicy nie daliby rady tak osłabić naszej pozycji w kraju dzikusów, po za tym tylko Likwidator mógł trafić do ich dawnej siedziby. No i od dawna otrzymujemy ostrzeżenia, że te psy odbudowują swe siły. Straciliśmy już paru wpływowych ludzi. W Oliverto, Fearghas i było też paru zabitych żołnierzy. To nie przypadek! Lepiej przyjmij do wiadomości, że Likwidatorzy gdzieś tam są i czają się, by nas wykończyć, jak my chcieliśmy to zrobić z nimi. Ostrzeż Larkina.

- To niedorzeczne! Nie daliby rady się ukrywać tyle lat pod naszymi nosami! Skoro uważasz, że ta zaraza szykuje się do ataku, to powiedz mi jedną rzecz. Gdzie są?!

- Bliżej, niż sądzisz - padła odpowiedź, ale nie z ust żadnego ze Zdobywców.

Mężczyźni zdębieli. Nim zdążyli się obejrzeć, ich pochodnia, leżąca nieopodal, zgasła, a wraz sykiem przyduszonego ognia, w ciemności rozniosło się echo, upiornego śmiechu.

Giovano przerażony, przytulił do siebie torbę, w której miał ważne dla Zdobywców zapiski. Zaś jego towarzysze, dobyli mieczy i czekali, gotowi do walki. Błądzili spojrzeniami po mroku, szukając jakiegokolwiek ruchu. Nasłuchiwali, licząc, że jakiś szmer pomoże im ustalić, gdzie znajduje się napastnik. Było tak ciemno, że nie widzieli siebie nawzajem.
Posłaniec Larkina nie mogąc wytrzymać nieznośnej ciszy, wolną ręką wyciągnął pistolet. Liczył, że to da mu większą przewagę, niż gotowy do użycia miecz.
Nagle wystrzelił, gdy zdawało mu się, że widzi ruch. Nie pomylił się. Naprawdę dostrzegł sylwetkę zbliżającą się do niego. Zabrzmiał stłumiony jęk i sekundę później łomot upadającego ciała. Ale chwila... Coś było nie tak. Jedna sylwetka upadła, ale ktoś wciąż stał naprzeciw strzelca.
Serce podeszło mu do gardła, zdając sobie sprawę, że miał poważne kłopoty. Zamarł w zupełnym bezruchu, gdy poczuł czyjś oddech na karku.

- Piękny strzał - ktoś szepnął mu do ucha - Szkoda tylko, że źle obrałeś cel.

Posłaniec nie zdążył nic zrobić, gdy napastnik chwycił go za głowę i zdecydowanym ruchem skręcił mu kark.

Giovano trzęsąc się ze strachu, zaczął się cofać, gdy Zethar znów podpalił pochodnię, wykorzystując do tego zapałkę odebraną Serisowi.

- I jak tu nie lubić tej roboty? - zarechotał Ernan, ruszając w stronę starca.

Okularnik powoli się cofał w stronę kamiennych drzwi. Sam zapędzał się w kozi róg.
Ernan nagle zatrzymał się, przypominając sobie coś. Tuż przy wrotach była zapadnia. 

- Oddaj torbę, a ujdziesz z życiem, starcze - rzekł Łotr, łypiąc spod kaptura to na Giovano, to na podłogę, która mogła w każdej chwili się zapaść.

Okularnik rozdygotany chwycił skryty w kieszeni jego spodni, krótki, wąziutki nożyk. Desperacko wyciągnął maleńki oręż w stronę Ernana, jakby naprawdę sądził, iż za pomocą tak marnego narzędzia zdoła powstrzymać zabójcę. Ręka, dzierżąca nożyk potwornie mu drżała. Był przerażony, widokiem dwóch Likwidatorów. 

Młodszy Morven uniósł ręce i powoli zrobił krok  w stronę Zdobywcy.

- Spokojnie - rzekł łagodnie, chcąc uspokoić mężczyznę, który był coraz bliżej pułapki - Zależy mi tylko na zawartości twojej torby. Oddaj mi rękopisy, a puścimy cię wolno.

Giovano nie słuchał. Zrobił kolejny krok w tył.

Ernan poczuł jak sztywnieją mu mięśnie i robi mu się gorąco ze stresu. Starzec był już niebezpiecznie blisko zapadni. Łotr zaklął w myślach jeszcze krok, góra dwa, a rękopisy przepadną.

- Nie cofaj się już - powiedział najspokojniej, jak umiał - Jeszcze trochę, a podłoga się pod tobą zarwie.

Likwidator wciąż powoli zbliżał się do mężczyzny, licząc, że zdąży go chwycić nim...

- Sądzisz, że nie wiem o pułapce, chłopcze? - prychnął Giovano - Już dawno została zabezpieczona  - Znów się cofnął i przyszło mu za tą głupotę słono zapłacić.

Zabrzmiał trzask i starzec stracił grunt pod nogami. Ernan rzucił się na ziemię i zdołał jeszcze chwycić okularnika za nadgarstki. Szybko jednak uznał ten ruch za głupotę. Mężczyzna był od niego sporo cięższy i Łotr powoli sunął po kamiennej podłodze w stronę zapadni. Mógłby puścić starego Zdobywcę, jednak myślał tylko o jednym. O uratowaniu torby okularnika. 

Odruchowo zerknął przez ramię, gdy poczuł ucisk na kostkach. Był to Zethar, który zdołał go chwycić i zaprzeć się nogami o kupkę gruzu.

- Nic nie rozumiem! - krzyknął przerażony Giovano - Osobiście nadzorowałem robotników, jak zabezpieczali zapadnię!

- Widać zrobili to niezbyt dokładnie - sapnął Ernan.

Albo po prostu nie uwzględnili twojej wagi... 

- Ernan! Puść go! - ryknął Zethar - Długo tak nie wytrzymam!

Cień bardzo cierpiał przez starą ranę na udzie. Miał wrażenie, że blizna na jego nodze powoli pęka. 

Łotr też był u kresu wytrzymałości. Czuł jak skaleczona ręka pali go, jakby włożył ją do ogniska. Jednak nie chciał puścić starca. Za bardzo zależało mu na torbie Zdobywcy. Po za tym chciał ocalić okularnika. Był już tylko bezbronnym badaczem, w sędziwym wieku. Może jak większość ludzi po prostu był zmuszony by pomagać Zdobywcom?

- Ernan! - Zethar znów wrzasnął.

Tym razem w głosie ojca Łotr usłyszał nutę bólu. Wiedział, że Cień już dłużej nie wytrzyma.
W końcu podjął decyzję. Ranną ręką puścił Giovano i sięgnął do torby. Ramię, którym wciąż utrzymywał otyłego mężczyznę ogarnął rwący ból. Musiał się spieszyć. To była kwestia paru sekund, gdy nie wytrzyma i odruchowo rozluźni chwyt. 

- Zostaw to! - krzyknął okularnik, gdy Łotr zabrał się za rozpinanie sprzączki paska jego sakwy.

Ernan nie miał zamiaru go słuchać. Z trudem zdołał rozpiąć pas i nim ten zupełnie puścił, chwycił torbę. Następnie rzucił sakwę daleko od wyrwy, po czym znów sięgnął do ręki starca, chcąc tym razem jego wyciągnąć z dziury. Jednak czekała go przykra niespodzianka. Nie zwrócił uwagi na fakt, że Zdobywca wciąż ściskał swój nożyk.

Giovano pogłębił ranę na dłoni Likwidatora, szybkim, desperackim machnięciem, zupełnie nie myśląc o głupocie tego gestu.

Morven ryknął z bólu, odruchowo puszczając mężczyznę, przez co okularnik z wrzaskiem, runął w dół, znikając w bezkresnej ciemności.

Ernan niemal natychmiast przekręcił się na plecy, z jednej strony czując ulgę, ale i za razem wielki ból.

- Sukinsyn! - wrzasnął, przyciskając zaciętą dłoń do piersi.

- Raczysz mi wyjaśnić, czemu nastawiałeś karku dla tej durnej torby? - wysapał Zethar.

- W dzienniku, który ci pokazywałem brakuje kilku stron. Ten starzec, który prawdopodobnie już wylądował parę pięter niżej cały połamany, być może w sakwie miał brakujące stronice.

- Wiesz co? Następnym razem niech Randal z tobą idzie. Ja już jestem za stary, aby za tobą nadążyć.

Ernan powoli usiadł, po czym sięgnął po zdobytą torbę. Zerknął do środka i wziął jedną z kartek. Uśmiechnął się, rozpoznając pismo Rainera. Kiedy szybko przejrzał pozostałe kartki, stwierdził, że z brakujących stronic odzyskał tylko jedną. Ale nie to zmartwiło Ernana. Nurtowało go jedno pytanie. Co się stało z pozostałymi?

W końcu Łotr wepchnął papiery z powrotem do sakwy i powoli wstał. Następnie podszedł do ojca, by pomóc mu wstać.

- W porządku? - spytał z troską.

- Tak. Tylko na dziś mam dość takich przygód, jak ta z zapadnią.

Ernan uśmiechnął się nieco, po czym zbliżył się do wnęk w podłodze. Sięgnął po pierwszy z mieczy. Pokorę. Zbliżył się do jednej z dziur, przy której wyryty został drobny kwiatek.
Morven bez zawahania wbił ostrze we wnękę.

- Jesteś pewien, że to właściwy otwór? - spytał Cień, obserwując poczynania syna.

- Tak. 

- Co ma pokora do kwiatka?

- Nie chodzi o sam kwiatek. Fiołek ze względu na barwę jest uważany za symbol pokory.

- Do licha, jak żeś na to wpadł?

- Długo szukałem wszelkich symboli, które mogą nawiązywać do wyrytych na ostrzach napisów - Odparł podchodząc do dziury naprzeciwko.

Jak się spodziewał tam było miejsce Pychy. Jego przypuszczenie potwierdził wykuty w kamieniu ptak, na pierwszy rzut oka przypominający jakiegoś drapieżnika w locie. Był to orzeł - symbol potęgi, ale też próżności i pychy.
Obok Pychy swe miejsce znalazło Bezprawie. Łotr dopiero po chwili w znaku na podłodze dostrzegł chimerę, która symbolizowała to co mroczne i niekontrolowane. 

Zethar dobył jednego z mieczy. Była to Sprawiedliwość.
Cień bił ją we wnękę naprzeciw, której stał Ernan, oznaczonej wagą. 

- Czy wanie oznacza też równowagi? - spytał Zethar, nie będąc pewnym swego wyboru.

- Owszem, lecz miejsce Równowagi jest tam - odparł Łotr, wskazując na środek sali.

- Skąd ta pewność? 

- Wyryto tam dwie postacie. To bliźniaki, które symbolizują równowagę. Dzień i noc. Światło i ciemność. I tak dalej. Ale ją zostaw na koniec.

Zethar skinął głową, dobywając Życie. Wbił je we wnękę, przy której znajdował się symbol, z wielu kręgów, nakładających się na siebie. Był to tak zwany Kwiat Życia.

Ernan podszedł do dziury, oznaczonej czaszką z piszczelami. Nie trudno było się domyślić które ostrze miało tam spocząć. Łotr sięgnął po ostatni ze swych oręży. Zmierzył wzrokiem smolistą, dokładnie oczyszczoną i wypolerowaną klingę. Śmierć służyła mu wiernie przez te wszystkie lata. Przelała wiele krwi, odebrała dużo istnień, ale teraz nie była już tylko narzędziem, niosącym zgubę. W tej chwili była kluczem do tajemnicy skrywanej przez setki lat. 

Morven musnął dłonią klingę, jakby żegnał na zawsze swój oręż, po czym wsunął je do dziury. Pozostało ostatnie zagłębienie. 

Cień wszedł na środek sali i ściągnął z pleców Równowagę. Obejrzał dwubarwną klingę, po czym wsunął ostrze do wnęki. Nim docisnął je do końca, łypnął na syna, który bacznie obserwował jego poczynania.

- Gotów? - spytał.

Ernan skinął głową, nie kryjąc podekscytowania. Długo czekał na ten moment i nareszcie nadszedł ten dzień, gdy tajemnicza komnata Gillis zostanie otwarta. 

Zethar wziął głęboki wdech.

Nie wiedzieć czemu nagle ogarnęła go obawa, że zamiast otworzyć potężne, kamienne drzwi, miecze uruchomią kolejną pułapkę, która zawali na nich połowę zamku. Postanowił jednak zaryzykować. Nie szczędząc siły, pchnął oręż w dół, do oporu.

Zabrzmiał potworny trzask, ale...
Nic się nie stało.
Likwidatorzy spojrzeli na siebie, nie kryjąc zdziwienia.
Ernan wzruszył ramionami, kręcąc przy tym głową. Nie miał pojęcia dlaczego nic się nie działo.

Nagle ostrza powoli zapadły się, aż po rękojeści, uruchamiając mechanizm zabezpieczający komnatę.
Ziemia i cały zamek zdawały się drżeć, gdy wrota powoli, z upiornym chrzęstem, zaczęły się zapadać pod ziemię. Temu wszystkiemu towarzyszyły mrożące w żyłach wycia, umykającego z dotąd zapieczętowanej komnaty powietrza. Choć odgłos ten bardziej przypominał wrzaski, uwolnionych po setkach lat niewoli dusz.

Kiedy ogromny blok kamienia zniknął, a chmura kurzu opadła, oczom Likwidatorów okazała się zardzewiała już brama.

Dawniej z pewnością robiła wrażenie. Stalowe pręty, wiły się niczym pnącza, od znajdującej się na środku tarczy, na której wytłoczony był herb. 

Ernana przeszedł dreszcz, gdy podszedł do bramy i przyjrzał się znakowi. Choć był on zniszczony przez korozję, wydawał się być bardzo znajomy. 
Można było dostrzec zarys węża.

Łotra ogarnął niepokój. Już był niemal pewien czyj był ten znak.
Ale teraz nie czas, by się zamartwiać, kto stworzył tę komnatę.
W tej chwili Morvenowie mogli się cieszyć, że odkryli tajemnicę Gillis, przed swymi wrogami.

Likwidatorzy zbliżyli się do starej bramy.
Łotr nie przejął się zamkiem i brakiem klucza. Czas zrobił swoje, na korzyść zabójców.

Ernan bez zawahania, kopnął jedno ze skrzydeł bramy. To z nieznośnym skrzypnięciem zaczęło opadać, aż z donośnym hukiem zaległo na ziemi.

Likwidatorzy wymienili się spojrzeniami.

- Nareszcie - rzekł Ernan, ruszając w stronę komnaty, skąpanej w bezkresnej ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro