133.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Likwidatorzy powoli wkroczyli w ciemności. Kroczyli nieufnie, bojąc się, że nawet w tej komnacie są jakieś śmiercionośne pułapki. Całą sytuację pogarszał fakt, że było potwornie ciemno. 
Niestety nie mieli już świecznika, gdyż Zethar, ratując Ernana przed pochłonięciem przez zapadnię, upuścił świece, przez co płomień zgasł. A niestety ani Cień, ani Łotr tym razem nie mieli przy sobie zapałek.

Ernan liczył, że w sali jest jakiś mechanizm, który nagle rozpali rząd pochodni, bądź jakieś palenisko. Niestety nic takiego nie nastąpiło. 

Niespodziewanie Łotr zaklął, upadając, po tym jak poślizgnął się na czymś.

- Co jest? - Zethar zamarł w bezruchu, bojąc się, że jego syn wpadł w jakieś sidła.

- Uważaj, coś tu jest rozlane - mruknął Łotr, powoli się podnosząc - Ohyda... - jęknął, wycierając o spodnie dłonie usmarowane czymś tłustym - To chyba łój...

- Łój? Co tu u licha robiłby łój?

- Zaraz się dowiem. 

Ernan na oślep wymacał bok ojca i wziął od niego sztylet. Następnie przykucnął i wolną dłonią przesunął po podłodze, starając się nie przejmować faktem, że znów ma rękę ubabraną czymś śliskim. Po chwili jego palce zapadły się w dość głęboką wnękę, jeszcze głębiej zanurzając się w mazi. Łotr wziął do ręki również swoje ostrze z wężem, po czym wziął zamach i z całej siły uderzył w nóż ojca, aż poleciały iskry. Powtórzył ten gest kilka razy, aż w końcu ogniste drobiny podpaliły oleistą ciecz. Płomień z sykiem przesuwał się coraz dalej, dając światło, aż w końcu umknął Likwidatorom z oczu, by oświetlić resztę pomieszczenia.

- Wow - Ernanowi zaparło dech w piersi. - Ale to jest wielkie!

- Z ust mi to wyjąłeś, młody - odparł Zethar, nie wierząc własnym oczom.

Sufit znajdował się wysoko nad ich głowami, ozdobiony przez nieco wyblakłe już malowidła. Sklepienie podpierały potężne kamienne kolumny, które były tak, grube, że postanowiono je wykorzystać jako regały. Obudowano je drewnianymi rusztowaniami, dzięki czemu można było się po nich swobodnie poruszać.

- Tu są tysiące ksiąg - wydukał Łotr.

- Z pewnością zbierano je przez wiele pokoleń - stwierdził Zethar, ruszając w głąb komnaty.

Był ciekaw co jeszcze zastaną. Miał przeczucie, że dawni mieszkańcy Gillis nie gromadzili tu tylko ksiąg.

- A ty gdzie?! - wrzasnął nagle, widząc, że Ernan gna w stronę jednej z kolumn.

- Zaspokoić ciekawość - odparł Łotr, zbliżając się do starej drabiny.

- Na twoim miejscu bym się tam nie pchał. Tylko patrzeć, gdy to wszystko runie. W końcu to tylko drewno.

- Daj spokój. Stało tu tyle lat. Myślisz, że nie wytrzyma? - Ernan rzucił beztrosko, wspinając się po szczeblach. 

Jego pewność w trwałość konstrukcji szybko wyparowała, gdy po ledwie dwóch krokach już na kładce, wszystko zaczęło skrzypieć. Jednak nie zniechęcał się. Podszedł do jednego z rzędów ksiąg i ostrożnie wziął do ręki jedną z nich.

- Oryginalny rękopis! - zawołał do ojca, bardzo delikatnie przerzucając stronicę z kruchego już pergaminu. - Pochodzi z Oliverto! Może mieć co najmniej trzy setki! 

- Skąd ta pewność co? - spytał Zethar, stając w bezpiecznej odległości od podpory.

- Potrafię rozpoznać wymarłe języki - odparł Łotr, odkładając książkę na miejsce - Lubię zdobywać wiedzę.

- A to od kiedy? Kiedyś matka nie mogła cię zmusić, byś się uczył czytać. O pisaniu nie wspomnę.

- Odkąd musiałem się nieźle nagłowić, by rozszyfrować dziennik Rainera, jakoś stare manuskrypty zaczęły mnie fascynować. Jak myślisz skąd wiedziałem tyle o symbolach, których mogliśmy się tu spodziewać?

Ernan zmierzył wzrokiem kolejne półki. Zainteresowały go zwoje, poukładane wysoko nad jego głową.

Stanął na palcach i wyciągnął rękę w stronę rulonu. W tej chwili cieszył się, że odziedziczył wzrost po ojcu. Czubkami palców zdołał chwycić krawędź papieru i wyciągnąć go spomiędzy licznych zwojów. 
Ostrożnie rozwinął wybrany pergamin. Tym razem był to stary projekt łodzi, a konkretnie zarys prototypu statku bojowego. Być może na wzór tego projektu, stworzono galeony.

Łotr odłożył rysunek, po czym ostrożnie zszedł z rusztowania, by powrócić do ojca. 

Jednego był już pewien. W tej sali mógł znaleźć niemal wszystko. Od rękopisów być może dawno zapomnianych poetów i filozofów, po rysunki stworzone przez architektów i wynalazców. 

Likwidatorzy ruszyli w głąb sali, pozostawiając za sobą na zakurzonej podłodze ślady, jak na śniegu.

Po chwili stanęli w samym sercu komnaty. Była to spora, zaskakująco pusta przestrzeń, w kształcie okręgu. Dopiero kilka metrów od środka koła, pojawiały się zbiory. 

Nagle Zethar przypadkiem nastąpił na jakiś kamień. Zabrzmiał mrożący krew w żyłach trzask, a po chwili pusty okrąg zaczął się powoli zapadać, przeistaczając się przy tym w spiralne schody. 

Ernan nie czekał nawet sekundy. Natychmiast ruszył w stronę odkrytego przejścia i wpadł na stopnie. 

- A niech mnie! - zawołał, łapiąc się za głowę, gdy dostrzegł co spoczywa w odnalezionym pomieszczeniu.

Był to wielki skarbiec. Niemal całe pomieszczenie było zapełnione wojennymi łupami. Góry złota i innych bogactw, pokrywały prawie całą podłogę. Na nich spoczywały liczne rzeźby i płótna, a nawet fragmenty zbroi i broń, będące trofeami po pokonanych wrogach.

Było tam coś jeszcze. Niemal na środku pokoju stała skrzynka. Rzucała się ona w oczy, bo była dość mała i nie miała żadnych wyjątkowych zdobień. Było to zwykłe, drewniane pudełko, zabezpieczone jedynie starą, zardzewiałą kłódką. 
Łotr nie zważając na mijane bogactwa, podszedł do skrzynki. Przykucnął przy pudełku, szykując przy tym wytrych. Wystarczyło parę szybkich ruchów, by stare, już niezbyt skuteczne zabezpieczenie się otworzyło. 

Ernan otworzył wieko i... Zdziwił się nieco. Dostrzegł rulonik z kilku kartek, owiniętych czerwoną wstążką. Podniósł go i ciekaw swego odkrycia ściągnął tasiemkę i rozwinął papiery.

- Coś ciekawego? - spytał Zethar, podchodząc do syna.

Ernan przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Był zbyt skupiony na czytaniu odnalezionej kartki. Nagle poderwał się z miejsca.

- Gillis jest nasz! - krzyknął, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Słucham? - spytał Cień, nie rozumiejąc uradowania syna.

- To jest testament! Odręcznie napisany przez króla Rainera! - Ernan jeszcze raz zmierzył wzrokiem znalezione kartki. - Według tego dokumentu zamek, wioska pod nim i cała zawartość skarbca należy do Likwidatorów. Rozumiesz co to znaczy? Mamy szansę stanąć na nogi!

- A co z zakonnicami? Hm?

- Myślę, że to nie będzie problemem. Dogadamy się. Zresztą nie korzystają ani z podziemi, ani z wioski, więc sądzę, że nie będą miały nic przeciwko, abyśmy i my mieli tu swe schronienie.

Zethar wzruszył ramionami. Zmierzył wzrokiem odkryte skarby, po czym ruszył w stronę schodów. 

Likwidatorzy opuścili skarbiec, który po chwili się za nimi zamknął.

Ernan wziął głęboki wdech, wdychając woń kurzu i starego papieru.

- Można by tu spędzić całe życie, a i tak nie przejrzeć choć połowy tych ksiąg - rzekł z ekscytacją w głosie, mierząc piwnymi ślepiami potężne regały.

- Nie poznaję cię, synu - odparł Zethar, patrząc na Łotra, jak na obłąkańca - Nie oberwałeś ostatnio w głowę?

- Ale z ciebie złośliwiec - mruknął Ernan, krzyżując ręce na piersi, zważając przy tym, by nie pognieść testamentu Rainera - To że polubiłem księgi jest aż tak dziwne?

- W twoim przypadku? BARDZO - rzucił Cień, idąc w stronę wyjścia z komnaty - Chodź. Nic tu po nas.

- Czemu odnoszę wrażenie, że jesteś zawiedziony? - spytał Łotr, podążając za ojcem.

- To nie tak. Przyznam, że spodziewałem się zastać tu jakąś broń, która w złych rękach mogłaby zaważyć o naszym losie. Wiesz co? Ulżyło mi. Nie ma tu nic, co Zdobywcy mogliby wykorzystać przeciw nam. 

- Mylisz się. Część tych skarbów z pewnością są zdobyczami pierwszych Likwidatorów. Może jakieś pamiętniki? Im mniej Zdobywcy wiedzą o historii naszych morderczych przodków tym lepiej. Po za tym mogę się założyć, że gdzieś tu są skryte wszelkie strategie opracowane przez jednych z najlepszych dowódców swych czasów i być może projekty machin wojennych. Każda wiedza, którą Zdobywcy wynieśliby z tych murów, mogłaby zostać wykorzystana do wyeliminowania naszego bractwa. 

- W sumie racja.

- Czy ty właśnie...? Przyznałeś mi rację? - Ernan mruknął podejrzliwie, nieco mrużąc przy tym ślepia.

- Owszem.

- To do ciebie nie podobne. Już prędzej spodziewałbym się przebłysku rozsądku ze strony Trisa.

- Naprawdę oczekujesz odrobiny powagi od tego chłopaka? Przecież wdał się w ciebie. 

- A ludzie mówią, że to ja mam cięty dowcip.

Kiedy opuścili komnatę, Ernan podszedł do Śmierci. Chwycił rękojeść, zapierając się mocno nogami. Wykorzystując całą swą siłę, wyrwał ostrze z wnęki w podłodze. 

Zabrzmiał huk, po czym pozostałe miecze nieco wysunęły się, a kamienne wrota zaczęły się powoli unosić, by znów zapieczętować skarbiec Gillis.

- Co z mieczami? Zabieramy je? - spytał Zethar.

- Myślę, że wystarczy je gdzieś tu ukryć. Wezmę ze sobą tylko Śmierć - odparł Ernan, przesuwając dłonią po czarnej klindze - Jakoś trudno mi się z nią rozstać.

- Od kiedy to przywiązujesz się do rzeczy?

- Ten miecz służy mi odkąd zostałem Naznaczonym, więc to chyba nie dziwne, że nie chcę go tu zostawiać.

Zabójcy ukryli miecze, między gruzami podziemi.

Gdy szukali odpowiedniego miejsca na skrycie ostrzy, Ernan natknął się na jakiś korytarz. Postanowił zobaczyć dokąd go zaprowadzi.

- Nie kombinujmy. Kto wie dokąd dotrzemy? - rzekł Zethar, podążając za synem. -  Wracajmy tak, jak tu przyszliśmy.

- A może to skrót? Hm? 

- Wiesz co? Zawsze kiedy idziesz skrótem, to okazuje się, że wybrałeś gorszą drogę.

- E tam... - Ernan machnął ręką. - Czasu nam nie brakuje.

-  Dzieciaki pewnie już się martwią.

 - Ja tam się obawiam, czy aby na pewno jeszcze wszyscy żyją. 

- Bez przesady chyba nie sądzisz, że Nazar i Randal...? - Cień urwał zdając sobie sprawę, jaką głupotę chciał właśnie powiedzieć. - Chociaż... Tak po chwili namysłu... Jednak lepiej się pospieszyć. Kto wie co im strzeliło do łbów?

- Oj boję się, że zostawienie ich samych nie było jednak najlepszym pomysłem... Mam przeczucie, że wpakowali się w kłopoty.

- Módl się, abyś tym razem nie miał racji.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Tymczasem Randy przemierzał plątaninę ulic, opustoszałego miasteczka.
Był zły. Nie... Był wściekły!
Nazar wykorzystał chwilę jego nieuwagi, gdy rozmawiał z Sivarą i gdzieś przepadł. Ammar nie mógł sobie darować faktu, że dał Visowi moment, by mu umknąć. Cały czas miał wrażenie, że Vis gdzieś się czai w pobliżu i śmieje się z niego.

Ale stop. Nie czas na użalanie się nad swoją urażoną dumą. Teraz musiał być skupiony. W końcu nie miał pojęcia na co, albo na kogo może się natknąć w porzuconej wiosce. W końcu było to teraz idealne miejsce na zasadzkę.

Nagle Randy zatrzymał się, słysząc jakiś szmer. Nie rozglądał się. Nawet nie drgnął. Tylko patrzył gdzieś przed siebie i słuchał.
Dopiero po chwili jego ręka, dzierżąca pochodnię, powoli opadła, sprawiając, że płomień zawisł tuż nad kałużą, w której stał. Likwidator kątem oka spojrzał na oświetloną wodę, w której dostrzegł odbicie światła swojej sylwetki i... ruch...

To była sekunda, gdy Ammar chwycił sztylet i obrócił się. Jego ostrze zmarło tuż przy gardle... Sivary.

- Do diabła, nie skradaj się tak - Randy odetchnął z ulgą, nieco uspokojony, odsuwając przy tym oręż od szyi Naznaczonej. - Mogłem zrobić ci krzywdę.

Zaklął w myślach, widząc, że jednak lekko ją skaleczył.
Wyciągnął z kieszeni ciemną chustkę, która zazwyczaj służyła mu do oczyszczania broni po zabójstwie. Podał ścierkę Naznaczonej, by ta mogła wytrzeć szyję z krwi, umykającej z drobnego zacięcia.

- Miałaś zostać przy koniach - rzekł po chwili, gdy Sivara zajęła się rysą.

- Słyszałam głosy - odparła.

- Że co? - Randy uniósł brew, zaskoczony jej słowami.

- Ktoś wszedł do wioski - rudowłosa zaczęła wyjaśniać - Słyszałam rozmowy. Chciałam was ostrzec, bo nie byłam pewna, czy to nie Zdobywcy.

- Ale czemu się skradałaś?

- Nie wiedziałam kim jesteś.

- Rozumiem - odparł Ammar, ruszając dalej.

- Gdzie Nazar? - spytała Sivara, podążając za nim.

- Nie mam pojęcia. Poszedł w cholerę.

- A jeśli coś mu się stało?

- Nie dbam o to.

- Co? Przecież Nazar jest twoim uczniem...

- Skoro Vis był na tyle głupi, by się odłączyć, to będzie sam sobie winien, jeśli coś mu się stanie.

Zamilkli. Sivara już nie chciała ciągnąć dyskusji. Zresztą wyczuła, że Randal nie należy do rozmownych. Dlatego w błogiej ciszy, skupieni, szli coraz dalej, w głąb wioski.

Ammar szedł przodem. Uważnie mierzył wzrokiem, każdy mijamy budynek i ścieżki, które oświetlała mu pochodnia.
Czuł się trochę jak w labiryncie. Było ciemno, a wszystkie otaczające ich domy, zdawały się wyglądać tak samo. Jednak Randy doskonale wiedział gdzie się znajduje. Cały czas powtarzał sobie w głowie trasę, jaką pokonał. Liczył, że to mu pomoże się nie zagubić.
Niespodziewanie zatrzymał się, gdy dość daleko przed nim, przemknął jakiś cień. Zrobił to tak gwałtownie, że idąca tuż za nim Naznaczona, zaskoczona nie zdążyła stanąć i uderzyła o jego plecy.

Rudowłosa wstrzymała oddech i skuliła się nieco, gdy brunet powoli obrócił głowę w jej stronę.

Ammar przyłożył palec do ust, dając dziewczynie znak, by była cicho, po czym podał jej pochodnię. Następnie dobył sztyletu i bezszelestnie, na nieco ugiętych nogach zbliżył się do jednej z uliczek, ciągnącej się między chatami.
Zatrzymał się tuż na rogu, by nasłuchiwać przez chwilę. W końcu postanowił zaryzykować. Wyskoczył zza ściany, gotów do ataku. Jednak w skrytej mrokiem uliczce nikogo nie było...

Randy wyprostował się, chowając przy tym sztylet za pas. Dla pewności wszedł nieco w głąb zaułka i jeszcze raz zmierzył go wzrokiem. Pomimo, że nikogo nie widział, miał wrażenie, iż ktoś go obserwuje. 
Czuł całym sobą, że ktoś jest w pobliżu. Przez myśl przemknęło mu nawet kto, postanowił sprawdzić jego czujność. Nazar. Choć... Czy naprawdę Vis byłby aż tak głupi, aby próbować zaskoczyć Likwidatora? Do tego uzbrojonego po zęby i gotowego do błyskawicznej egzekucji.

Ammar pokręcił głową, obracając się w stronę głównej uliczki, gdzie czekała na niego Naznaczona. 
Może jednak mu się tylko zdawało, że kogoś widział? W końcu mrok i wyobraźnia lubią płatać figle. 

Brunet już miał wyjść z powrotem do światła, gdy ni z tego, ni z owego ktoś chwycił go za kaptur, łapiąc wraz z materiałem, jego włosy i siłą odchylił jego głowę w tył. Zimny nóż przylgnął do odsłoniętego gardła Likwidatora.

Ammar nie myślał o tym kto go atakuje. Instynktownie uderzył łokciem o tors, stojącego za nim napastnika, licząc, że uda mu się trafić w przeponę, bądź żołądek. Gdy usłyszał jęk, wykorzystał ułamek sekundy przewagi, by oderwać ostrze od swojej szyi. Chwycił nadgarstek rywala, wykręcając go tak mocno, że aż trzasnęły kości, a dzierżone przez dłoń narzędzie z brzdękiem upadło na ziemię. Następnie Randal bez problemu, przerzucił przeciwnika przez swoje ramię, po czym wykorzystując całą swą siłę, bezlitośnie stąpnął na jego krtań, miażdżąc ją i kręgi szyjne. Szybko śmierć. 
Brunet zupełnie nieporuszony, poprawił płaszcz i kaptur, po czym przykucnął przy zabitym napastniku. Jednego był pewien. To nie był Nazar, co zdradził wygląd ofiary. 
Randy zmierzył wzrokiem mężczyznę, który przepłacił życiem za nieudany atak. Jego skóra była brudna, podobnie jak jego podarte i porozciągane ubrania. Na starej koszuli były też ślady świeżej ziemi i krwi. 

Ammar zerknął na sztylet, leżący przy trupie. Jego klinga również nosiła ślady posoki. Zarówno starej, już zaschniętej, jak i świeżo odebranej jakiemuś nieszczęśnikowi. 
Brunet dostrzegł coś jeszcze. Podniósł z ziemi srebrną monetę, która wypadła z sakwy na boku martwego głupca. Już miał pewność kto ośmielił się na niego rzucić. Zbój.

Randy wyprostował się, rzucając przy tym monetę z powrotem na ziemię. Nie miał zamiaru zabierać pieniędzy, zdobytych poprzez mord. Uważał, że wtedy postąpiłby równie haniebnie co leżący u jego stóp zbój, który być może dopiero co powrócił z kolejnego rabunku.

Czasy gdy Likwidatorzy byli płatnymi zabójcami dawno minęły. Teraz liczyło się dla nich tylko to, by niewinni nie musieli cierpieć przez ich wojnę ze Zdobywcami. 

Ammar podszedł do Sivary. Chwycił ją za nadgarstek i pociągnął ją za sobą. Chciał czym prędzej uciec z wioski.

- Nie powinniśmy iść w drugą stronę? - spytała Naznaczona, zaskoczona jego zachowaniem.

- Nie. 

- Czemu?

- Dopiero co zabiłem zbója.

- A! Więc to tak huknęło. Ale nadal nie rozumiem, czemu zawróciliśmy.

- Zbóje trzymają się w bandach. Tylko patrzeć, gdy reszta tu... - Urwał, zatrzymując się, gdy dostrzegł przed nimi kilka sylwetek - Cholera...

Randy bez zastanowienia znów zawrócił, ale na nic się to zdało... Zostali otoczeni. Nie mieli szans uciec. 

Brunet dobył miecza. Jedną ręką wciąż trzymał nadgarstek Sivary. Może i była Naznaczoną, ale była też dzieckiem, a Randy czuł się za nią odpowiedzialny. Nie miał zamiaru pozwolić, by rzuciła się na zgraję bezwzględnych rabusiów. Nawet nie był pewien, czy już miała pierwszy mord za sobą. A w takiej sytuacji nie mógł ryzykować. 

- Puść mnie - Sivara powiedziała cicho.

Randal nie słuchał.  Był skupiony na zbójcach, którzy powoli się zbliżali zamykając pułapkę. 
Kątem oka zerknął w stronę dachów. Może jednak jest jakaś droga ucieczki?

Niestety. Na budynkach czekali kolejni mężczyźni, uzbrojeni w kusze...

Ammar zaklął pod nosem. Wiedział, że jakiekolwiek działanie nie będzie mieć sensu. Rzucił więc miecz na ziemię  i powoli puścił rękę Sivary.
Warknął cicho, unosząc ręce, by pokazać, że się poddaje. Nie mogło się obyć bez kłopotów...

Kilku z rabusiów podeszło do nich, by zabrać im broń i związać im ręce. Zabrali ich na dziedziniec, będący sercem wioski.  Na samym środku placu, znajdowała się studnia, wokół której dawniej rozstawiano liczne kramy. Teraz po stoiskach pozostały jedynie stosy zniszczonego przez czas drewna. Na kamiennym chodniku walały się szklane butelki, resztki po posiłkach i inne liczne śmieci. Ze starej studni teraz wylewała się woda, tworząc wielką kałużę. Był to wynik podnoszenia się wód gruntowych przez wiele lat. 
W najbliższych budynkach drzwi stały otworem. Czasem w progu stał któryś ze zbójów i łypał ciekawsko w stronę studni. Tam bowiem był też Nazar. Blondyn walczył o życie, próbując się wyrwać łotrowi, który co rusz go podtapiał. Właśnie w tej chwili Vis miał głowę pod wodą i za wszelką cenę usiłował się wynurzyć.

- Szefie! - zawołał jeden z mężczyzn, który pojmał Randala i Sivarę.

Mężczyzna, trzymając Nazara za włosy, wyciągnął jego głowę z wody, pozwalając mu w końcu złapać powietrze.

- Ha! A jednak jest was tu więcej! - ryknął na Visa - A tak żeś się zarzekał, że przylazłeś tu sam - warknął, pchając blondyna tak mocno, że ten runął na ziemię - Nie lubię kłamców - Bezlitośnie kopnął go w żebra.

Nazar jęknął z bólu, zwijając się w kłębek. Nie miał sił nawet się podnieść. Miał wrażenie, że jego płuca są pełne wody. Do tego potężny cios w klatkę piersiową zaparł mu dech. Był bliski utraty przytomności.

Rabuś nie przejmując się Visem, ruszył w stronę schwytanych Likwidatorów. 

- Czego tu szukacie? - warknął.

Sivara starała się nie okazać narastającego lęku, jednak na próżno. Mimowolnie drżała, a jej oczy stały się szkliste. Wpadła w panikę, bo nie było przy niej Ernana. Gdy mentor był w pobliżu, wiedziała, że w razie czego wyciągnie ją z każdych tarapatów. Ale teraz? Nazar leżał pół żywy, a Randy w każdej chwili mógł podzielić jego los. Byli w beznadziejnej sytuacji.

Gdzie Morven, z tym swoim niewyparzonym jęzorem i głową pełną intryg, gdy go potrzeba?!

W przeciwieństwie do Sivary, Ammar był opanowany. Stał dumnie wyprostowany, choć ręce miał związane za sobą. Bez krzty zawahania patrzył w oczy zbója, który dopiero co omal nie utopił Nazara.

- Języki wam ucięli? - syknął rabuś, chwytając bruneta za koszulę - Gadaj, pókim dobry. Kim jesteście i czego tu szukacie?

- Tak sobie zwiedzamy - Randal wzruszył ramionami, a na jego dotąd zaciętą twarz wkradł się chytry uśmieszek.

Sivara spojrzała na niego, próbując ukryć zdziwienie. Czyżby Ammar postradał zmysły? Zaczął się zachowywać jak... Ernan?

- Nie igraj sobie ze mną, gówniarzu - fuknął zbrodniarz, przykładając do szyi bruneta nóż - Mów! Co was tu przywiało?!

- A taką sobie urządziliśmy wycieczkę - Randal odparł beztrosko, zupełnie nie przejmując się zimną stalą, wrzynającą się w jego skórę.

- Akurat do podziemi żeńskiego zakonu? - zbój mruknął podejrzliwe - Do tego uzbrojeni po zęby? 

- A co? Nie wolno się kręcić po opuszczonej wiosce? Jakoś znaku nie wystawiliście. A broń wzięliśmy tak na wszelki wypadek, jakbyśmy się natknęli na jakieś szkodniki. No wiesz, na przykład szczury - Poszerzył wredny uśmieszek. - Takie twojego pokroju.

Randy zapłacił za tę zniewagę, przyjmując silny cios w brzuch. Twardo ze sobą walczył, by nie zgiąć się w pół, choć niezbyt mu to się udało. Odetchnął głęboko, prostując się przy tym i próbując nie myśleć o bólu. Uśmiech spełzł z jego ust. Twarz znów stała się zacięta, a spojrzenie, pełne gniewu i żądzy mordu, wlepiło się w zbója.

- Jeszcze się z tobą policzę - warknął bandyta, po czym spojrzał na Sivarę - Ale najpierw pogadam sobie z rudą - Zbliżył się do Naznaczonej. - To może ty mi coś powiesz? Hm?

Sivara pokręciła głową, po czym umknęła spojrzeniem gdzieś w bok. 

- Coś taka nieśmiała, co? - Rabuś chwycił ją za szczękę i siłą zmusił, by na niego spojrzała. - No mów, bo zaraz twoja urocza buźka już nie będzie taka śliczna - zamruczał, delikatnie przesuwając zimną klingą po jej policzku.

- Zostaw ją - syknął Ammar - Wara od niej - dodał groźnym tonem, gdy przestępca łypnął na niego.

Zbój postanowił znów go ukazać. Bezlitośnie, szybkim ruchem drasnął nożem jego twarz, robiąc głęboką rysę przez niemal cały prawy policzek. Randy syknął, odruchowo odwracając głowę od napastnika. Czuł potworne pieczenie i strumień ciepłej krwi, która szybko słynęła mu po skórze. 

- Miałeś swoją szansę. Teraz milcz - prychnął zbój, znów skupiając się na rudowłosej - Na czym to skończyliśmy? Ah, już wiem - Uniósł ostrze splamione krwią Ammara, tak aby Sivara mogła mu się dokładnie przyjrzeć. - Zacznij gadać, bo skończysz gorzej, niż twój pyskaty koleżka.

Wargi Naznaczonej lekko zadrżały. Głos uwięzł jej w gardle. Nieśmiało zerkała to na nóż, to na zbója. W końcu podjęła decyzję. Nieco otworzyła usta, ale nie po to by coś powiedzieć. Jedynie pokazała rabusiowi język, po czym cicho prychnęła, odwracając głowę. 

- Ty durna... - Zbój warknął, szykując sztylet do zadania ciosu, jednak nie dokończył zdania, ani nie zranił Sivary.

Jego uwagę zwrócił jakiś trzask, którego echo rozniosło się w przestrzeni.

- Zwiążcie ich, tak aby nie uciekli - rzekł herszt zbójeckiej bandy - I sprawdźcie co to było! Jazda!

Nie musiał dwa razy powtarzać. Jego ludzie natychmiast posadzili Randala, Sivarę i Nazara, tak aby się stykali plecami i spętali ich związane już nadgarstki kolejną liną, tworząc wielki węzeł. Następnie  rozdzielili się i pognali, by sprawdzić co tak hałasowało. 

Spętani Likwidatorzy zostali sami. Nie mieli szans uciec, więc bandyci nie zawracali sobie głowy ich pilnowaniem.

 - Przestań się kręcić - mruknął Ammar, czując, że Vis próbuje oswobodzić ręce - Wyłamiesz nam nadgarstki.

- Gdybyś go tak nie wkurzył, to może nie kazałby nas wiązać aż tak mocno.

- Wiesz co? Zmieniłem zdanie. Wierć się.  Może ci bandyci są równie kiepscy w wiązaniu węzłów, co w topieniu - Brunet łypnął przez ramię. - I swoją drogą ciebie dorwali pierwszego. Jaki z tego wniosek? Że gdybyś się, gamoniu, nie odłączył, to by cię nie złapali i później nie szukali pozostałych!

- Teraz zebrało ci się na wykłady? - prychnął Nazar.

- Gdyby nie to, że jestem związany, to własnoręcznie wepchnąłbym ci ten pusty łeb do studni.

- Pierdol się, Amm...

- Zamknijcie się w końcu - Sivara nie pozwoliła Visowi dokończyć. - Próbuję wymyślić jak się uwolnić, a wasze przekomarzanki mi nie ułatwiają zadania. 

- No proszę, jaka wygadana - prychnął Nazar - A dopiero co nie mogła wydukać nawet słowa. 

- Stul dziób, Vis - warknął Randal.

- Bo co? Bo dziecina nam się tu w końcu rozpłacze?

- Morda w kubeł, bo nie ręczę za siebie! - ryknął Randy.

- Nie drzyj się, Ammar, bo herszt bandy wróci i znowu ci potnie ryj. Uważaj, nie wiem, czy Vi będzie cię chciała z tak oszpeconą mordą. Chociaż, jakby tak się zastanowić, to już ci chyba nic nie zaszkodzi.

- Jak tylko się uwolnię, to masz przejebane - syknął brunet.

- Prędzej zbóje wrócą i nas zarżną.

- Chłopaki! - wrzasnęła Naznaczona.

- Co? - mruknęli chórem.

- Gówno - Padła odpowiedź z ust Zethara, który ni z tego, ni z owego się do nich zbliżył.

Cień skrzyżował ręce na piersi i pokręcił głową, zażenowany dyskusją, której miał nieprzyjemność posłuchać. 

- Uwolni nas pan? - spytał Nazar.

- Sivarę tak. Ale was dwóch, pajace, chyba zostawię. Może zbójów będą bawiły te wasze żałosne kłótnie. 

Randy poczerwieniał ze wstydu. Spuścił wzrok, unikając surowego spojrzenia Zethara. 

- Będzie spokój? - spytał Cień - Czy wolicie robić za błaznów?

- Będziemy grzeczni - Vis uśmiechnął się głupkowato. - A teraz nas pan rozwiąże?

- Randalu? - Zethar łypnął na bruneta. - Czy Vis przeżyje, kiedy cię oswobodzę?

Ammar przewrócił oczami. Wiedział, że starego Morvena bawiło jego zażenowanie. Skinął głową, licząc, że Cień w końcu się nad nimi ulituje. 

- Eh, zostawić was na chwilę i już ładujecie się w kłopoty - Zethar westchnął, rozcinając nożem pętające ich sznury - Tego też nauczyliście się od Ernana?

- Ładnie to tak mnie obgadywać? - zagadnął Łotr, podchodząc do swych towarzyszy.

- No proszę, jaki ty masz słuch.

- Przepraszam, że przeszkadzam pogawędkę - wtrącił Nazar - Ale lepiej się stąd wynośmy. Zbóje mogą w każdej chwili wrócić.

- Spokojnie nie musimy się już ich obawiać - Ernan uśmiechnął się specyficznie.

- Nie rozumiem - odparła Sivara.

- Zbóje mają to do siebie, że ich szajka składa się z gromady buntowników. Za cholerę nie potrafią się dogadać, bo nie trzymają się żadnych zasad. No, prócz dwóch. Rządzi najsilniejszy, a za zdradę bandy karzą śmiercią. Jednak są na tyle głupi, że jeśli ich herszt zginie, to zupełnie nie mogą się odnaleźć. Wtedy najczęściej po prostu porzucają dotychczasową kryjówkę i uciekają.

- Do czego zmierzasz, mentorze? - spytała Naznaczona.

- Zabiłem ich szefa, więc zwiali stąd, nim podzielą jego los - Ernan oparł ręce na bokach. - To co? Idziemy? Liczę, że uda nam się wrócić do Derowen przed zmrokiem. I swoją drogą mam wam sporo do opowiedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro