141.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ernan omal nie poznał własnej małżonki, patrząc na jej stój.
Miała na sobie czarne spodnie i koszulkę, a drobne ramiona okrywała stara, zgniłozielona peleryna. Pas z pochwą na miecz, spoczywał na jej zgrabnych biodrach. Stopy kryły wysokie oficerki, a do jednej z nich, na łydce był przyczepiony sztylet.
Łotr nie widział jej w takim agresywnym odzieniu odkąd zamieszkała w jego domu, w Searbhreat.

- Nora? - wydukał w końcu - Co tu robisz?

- Szukam naszego syna - warknęła, przekraczając próg drzwi - Wiedziałeś o tym, że się do ciebie wybiera?

- A skąd miałbym to wiedzieć? - Łotr uniósł brew. - Nawet nie wiedziałem, że opuściliście Talwyn.

- Mhm - mruknęła, stając obok męża - Pochwalił ci się, że mi umknął z pokładu Regem Maris? - Rzuciła groźne spojrzenie synowi, krzyżując przy tym ręce na piersi. - Masz wielkie szczęście, że nie zdążyliśmy cię wtedy dogonić. Chyba bym cię udusiła gołymi rękami za ten wybryk. Coś ty sobie myślał?! - ryknęła tak głośno, że nawet Ernana przeszły ciarki - Szlajać się samemu po nieznanych krajach?! Do tego bez broni i umiejętności?! Mógł cię zabić pierwszy lepszy zbir! - Wzięła głęboki wdech. - Masz wielkie kłopoty, Victorze! Tym razem przegiąłeś!

- Rozumiem twoje uniesienie, śnieżynko, ale możesz poczekać z awanturą, aż Victor skończy mi grzebać w ręce? - spytał Łotr ze stoickim spokojem, opierając przy tym zdrową, ale wciąż odrętwiałą rękę o stół, a na dłoni wspierając brodę - Zresztą po co zdzierasz gardło? Victor już się ode mnie nasłuchał. I ważne, że jest cały i zdrowy prawda?

Nora westchnęła zrezygnowana, siadając na krześle obok męża. Wiedziała, że już nie było sensu dalej wrzeszczeć i się denerwować, bo Ernan i tak stanie w obronie syna.

- Co ci się znowu stało? - spytała, mierząc wzrokiem ranę, którą Victor właśnie zaczynał zszywać - Wygląda paskudnie - dodała, po czym zerknęła na zakrwawione, drewniane odłamki leżące na stole.

- Twoja szczerość wciąż nie przestaje mnie zadziwiać, śnieżynko - Łotr uśmiechnął się nieco. - Ta rana to tylko mały wypadek przy pracy.

- Właśnie widzę, jak mały - prychnęła białowłosa, po czym łypnęła na syna - Jest bardzo źle? Czy tylko tak wygląda? - spytała nieco spokojniej, choć wciąż była bardzo zła.

Victor uniósł wzrok znad rany. Spojrzał na ojca, następnie na matkę. Powtórzył ten gest jeszcze dwa razy, gdy w końcu znów skupił się na zszywaniu rany.

- Możliwe, że tata straci czucie w tej ręce... - powiedział ostrożnie, powoli przebijając igłą skórę ojca.

- Że co? - Nora spojrzała zlękniona na męża, który jakoś nie wyglądał na przejętego tą wiadomością. - W końcu się doigrałeś. A tyle razy ci mówiłam, abyś na siebie uważał! Naprawdę musi dojść do tragedii, abyś w końcu spoważniał?!

- Przecież żyję - Mężczyzna lekko wzruszył ramionami. - Więc nie rozumiem, o co tyle krzyku.

- Czy możesz choć raz zareagować jak normalny człowiek?

- Oh, nie! - krzyknął Ernan, łapiąc się zdrową ręką za głowę i nieumyślnie strasząc przy tym skupionego Victora - To potworne! Boże, i co ja biedny teraz zrobię?! - parsknął śmiechem - Lepiej?

- Uważasz, że to zabawne? - Białowłosa uniosła brew. - I naprawdę wszystko tak po prostu po tobie spływa?

- Wierz mi to, że prawdopodobnie nie będę mógł ruszać ręką, jakoś mnie nie bawi. I nie, nie spływa. Po prostu już wcześniej słyszałem, że mogę stracić czucie. Więc po co mam panikować? Zresztą Victor zrobił wszystko co w jego mocy, aby nie dopuścić, abym miał tylko jedno sprawne ramię. Wierzę, że mu się udało, więc jestem spokojny. A jeśli jednak się nie powiodło, to trudno. Jakoś będę musiał sobie radzić.

- Twoje opanowanie, jest zadziwiające - Nora pokręciła głową, przewracając przy tym oczami.

- Nie przywykłaś do tego, pomimo tylu lat u mego boku? - Łotr zaśmiał się, obejmując żonę zdrowym ramieniem.

Po chwili zabrzmiało ciche stukanie. Nora i Ernan obejrzeli się w stronę wejścia. W drzwiach stanął Zethar.
Cień uśmiechnął się, wchodząc do pokoju. Stanął przy stole, po czym wygodnie oparł się na lasce.

- Dobrze mi się zdawało, że słyszałem moją synową - Poszerzył uśmiech, po czym skinął do niej głową.

- Witaj, Zethar - Nora odwzajemniła uśmiech.

- Chłopakom już się oberwało, co? - Uśmieszek Cienia, stał się zadziorny.

- Należało im się. Zresztą po takim czasie chyba zdążyli się odzwyczaić od opieprzu, więc musiałam ich sprowadzić z powrotem na ziemię - Łypnęła na Ernana.

- Ha... Jakbym słyszał Keirę - stwierdził Zethar, choć powiedział to bardziej do siebie, niż do najbliższych.

 - A skoro mowa o opieprzu... - Nora mruknęła zamyślona - Gdzie jest Tristan?

- Z pewnością znalazł sobie jakieś zajęcie, bo jest podejrzanie cicho - odparł Victor.

- Zapewne próbuje rozruszać rękę - dodał Cień.

- A jemu co się stało? - Nora wytrzeszczyła oczy.

- Jakiś czas temu dach się pod nim zarwał i mocno się poobijał - wyjaśnił Łotr.

- Co za rodzina... - Białowłosa pokręciła głową. - Czy naprawdę każdy z naszej familii musi być pokiereszowany?

- Nie każdy - Zethar zamyślił się. - Chyba.

- Chyba? - prychnęła Nora, opierając palce na nasadzie nosa - Co jeszcze? Ktoś stracił zęby? Oko? Palce? A może leży cały połamany?

- Możesz być spokojna - odparł Zethar - Nic takiego nie miało miejsca. Jeszcze. Nie mogę zaręczyć za Trisa. Ten chłopak sam wręcz szuka kłopotów. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby już sobie coś zrobił.

- Nie kracz, błagam. Wystarczy, że Ernan ma być może na stałe niesprawną rękę, a Tristan poturbował się spadając z dachu. Naprawdę już wystarczy tych wypadków - Zamyśliła się na chwilę. - A Vi i Randy? Mam nadzieję, że choć oni są cali...

- A właśnie - Ernan spojrzał na ojca. - Co z Randym? Ocknął się w końcu?

- Tak - odparł Victor - Jest jeszcze osłabiony i obolały, ale jakoś się trzyma. Najgorsze za nim.

- Nie chcę wiedzieć co mu się stało, prawda? - mruknęła zrezygnowana Nora.

- Nie - Zethar pokręcił przecząco głową - Nie chcesz.

- A właśnie! Mam dla ciebie niespodziankę - wtrącił Ernan, uśmiechając się do żony.

- Boję się twoich niespodzianek.

- Wierz mi, nie potrzebnie.

- Tak? Więc zamieniam się w słuch.

- Może lepiej ci pokażę - Łotr spojrzał na Victora. - Długo ci to jeszcze zajmnie?

- Daj mi jeszcze chwilę. Już kończę.

Ernan skinął głową. Siedział przez chwilę cieprliwie czekając i obserwując syna. Nagle go olśniło. Spojrzał na żonę, która wygodnie oparła głowę o jego ramię i nieobecnym wzrokiem patrzyła w stronę okna, za którym już zrobiło się ciemno. Dopiero gdy emocje zaczęły opadać, poczuła zmęczenie. Wyczerpana podróżą najchętniej znalazłaby sobie jakieś wygodny kąt i natychmiast zasnęła. Ciągły strach o bezpieczeństwo syna i za razem złość na niego, i do tego niedobór snu zupełnie ją wyczerpały.

- Podróżowałaś sama? - spytał Ernan.

- Tak.

Łotr nieco zmarszczył brwi.

- No co? - mruknęła Nora.

- Drobna kobieta przemierzająca samotnie lasy i miasta, prosi się o kłopoty.

- Byłam Zdobywczynią, jakbyś zapomniał - Wzruszyła ramionami. - Broń mam. Zabijać umiem. Po za tym moje blizny skutecznie zniechęcają, nie sądzisz?

- Bez przesady. Ledwie je widać - wtrącił Victor, lecz nie odważył się podnieść wzroku.

Zapadła zupełna cisza. Nora powoli przysypiała, czekając, aż Victor skończy opatrywać rękę Ernana. Natomiast Łotr i Cień bacznie, z zainteresowaniem przyglądali się nastolatkowi, jak pewnie, choć ostrożnie kończy zaszywać skórę, a następnie zabiera się za robienie opatrunku. Likwidatorzy jedynie co jakiś czas wymieniali się wymownymi spojrzeniami.

- Gotowe - rzekł Victor, gdy w końcu zawiązał końce bandaża.

Ernan i Nora zerwali się z miejsc. Chcieli pomóc posprzątać synowi, jednak ten uniósł rękę, uśmiechając się przy tym nieco.

- Dam radę. Po za tym tata ma ci sporo do powiedzenia.

Łotr wskazał na drzwi, zachęcając Norę tym gestem, aby ruszyła w wskazanym kierunku. 

Wyszli na korytarz, jednak nim ruszyli w głąb domu, Ernan jeszcze się zatrzymał i rzucił ojcu oczekujące spojrzenie.

- Idźcie - Zethar machnął ręką. - Chcę pogadać z Victorem.

Łotr skinął głową, po czym z żoną ruszył w stronę schodów. Jednak nie weszli na górę. Ernana zainteresował brzdęk stali, roznoszący się echem po domu.

- To chyba dobiega z Sanktuarium - stwierdził Morven, ruszając w stronę jednego z salonów, na środku, którego było zabezpieczone zejście do podziemi posiadłości.

Nora łypnęła nieufnie na wielką dziurę w podłodze i wystającą z niej drabinę.

- Panie przodem - Ernan uśmiechnął się nieco. - Bez obaw, nie ma pułapek.

- Lepiej dla ciebie, aby rzeczywiście ich nie było - Białowłosa odparła zadziornie, schodząc już po drabinie.

Gdy byli już na dole, w milczeniu ruszyli oświetlonym korytarzem. 

- Błagam powiedz, że nie prowadzisz mnie do katakumb - mruknęła Nora, kiedy schodzili po stromych, spiralnych schodach.

- Spokojnie. Ród Lagun nie miał w zwyczaju chować przodków pod domem. Mieli za to Sanktuarium, gdzie przechowywali odzienia i arsenał zmarłych Likwidatorów. Jednak nie wiedzieć czemu zaprzestali tego i to dość dawno.

- Widzę, że twoja rodzina jest zamieszana w Likwidatorskie porachunki od dawna.

- Być może aż dziesięć pokoleń, nie licząc mnie, ojca i naszych synów. A może i znacznie więcej. Tak, czy siak z pewnością moja rodzina ma do czynienia z Likwidatorami od stuleci. 

- Chwila... Powiedziałeś naszych synów? Przecież tylko Tristan chciał zostać Likwidatorem - olśniło ją - Tylko nie mów, że pod bandażem na ręce Victora było piętno.

- Niestety.

- Ernan! - ryknęła - Jak mogłeś mu na to pozwolić?!

- Nie miałem o tym pojęcia. Sam się dziś dowiedziałem. Do dziś też nie wiedziałem, że przebywa w Derowen.

- Boże... Myślałam, że chociaż on jest mądrzejszy...

- Victor nie chciał. Zmusiła go do tego sytuacja. Przecież wiesz jak Likwidatorzy reagują na obcych.

- To mnie ma uspokoić?

- Nie. Ale może uspokoi cię fakt, że nie chce walczyć. Chce być medykiem. A uważa, że będąc zabójcą, nie może być lekarzem. To chyba dobry omen, prawda?

- Sama już nie wiem... - westchnęła, zatrzymując się przed ciężkimi, kamiennymi wrotami.

- Nie martw się - Ernan zaparł się zdrowym ramieniem i z trudem pchnął drzwi. - Skoro Tristan jeszcze sobie nic nie zrobił, to naprawdę nie musisz się obawiać o Victora.

- Uszkodził sobie rękę, pamiętasz? - prychnęła Nora, wchodząc do pomieszczenia.

- Ale to przez własną nieuwagę - odparł Ernan, wchodząc za nią.

Uśmiechnął się widząc, że Nora zamarła w bezruchu, patrząc na mężczyznę, ćwiczącego szermierkę z białowłosym chłopcem.

- Czy to...? - Łzy napłynęły jej do oczu. - Atran?

- We własnej osobie - Łotr poszerzył uśmiech. - No, leć do niego.

- Atran! - zawołała Nora, zbiegając po schodach.

Mężczyzna zdębiał, podobnie jak zaskoczony głosem matki Tristan.

- Nora! - Uradowany rozłożył ręce, wyrzucając przy tym broń na ziemię.

Rodzeństwo uściskało się mocno, jakby chcieli w jednej chwili nadrobić lata rozłąki.

- Myślałam, że zginąłeś... - Nora otarła łzy. - Wtedy w Searbhreat...

- Z drobną pomocą Likwidatorów udało mi się zbiec - Wskazał na przyjaciela, który spokojnym krokiem, schodził po stopniach. - Ale dziś by mnie tu nie było, gdyby nie Ernan.

- Uważaj bo się zarumienię - Łotr uśmiechnął się nieco, po czym spojrzał na Tristana. - Widzę, że poznałeś już swojego drugiego siostrzeńca.

- Wydawało mi się, że ktoś mnie wołał - Tristan wskazał na schody, po czym wbiegł po nich i czym prędzej opuścił salę.

- Czemu mam wrażenie, że coś nabroił? - Ernan uniósł brew.

- Bo to Tris? - odparła Nora - Na pewno coś zbroił. Przecież nie byłby sobą, gdyby nie narozrabiał - Uśmiechnęła się zadziornie do męża. - Ma to po tobie.

- Jak zwykle - Łotr przewrócił oczami. - Co złe to moja wina.

- Kogoś musi.

- Ha! Widzę nie zatraciłaś charakterku, siostrzyczko - zarechotał Atran - A wręcz się zaostrzył.

- Troszeczkę - Nora chwyciła ręce brata. - A teraz opowiadaj. Co się z tobą działo tyle lat?

- Długo by gadać - Atran wzruszył ramionami. - Ciągłe ukrywanie się. Walka. Jedyna miła odmiana to moja żona i synek. 

- Już się nie mogę doczekać, aby ich poznać. 

- Ale uważaj, bo moja wybranka jest dość sroga, bo pochodzi z północy Fearghas. Na początku możecie się nie polubić. 

- Daję sobie radę z tym wariatem - Wskazała głową na Ernana. - To poradzę sobie i z bratową. 

- Teraz to dopiero tworzymy wesołą gromadkę - zarechotał Łotr, szwendając się przy manekinach - Nasza rodzinka stale się powiększa. Wpierw odnaleźliśmy mego wuja, teraz Atrana, a do tego Vi jest brzemienna.

- Co? - Nora wytrzeszczyła oczy. - Vivian jest w ciąży? Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?

- Bo postanowiłaś rozpocząć swą wizytę od opieprzania nas? - Ernan uśmiechnął się głupkowato.

Białowłosa pokręciła głową zrezygnowana, po czym znów skupiła się na bracie.

Morven przyglądał im się przez chwilę, jak stali tak na środku Sanktuarium, pochłonięci rozmową. Uśmiech powoli spełzł mu z ust. Znów pomyślał o samotnej podróży Nory. Oczami wyobraźni widział, ile niebezpieczeństw na nią czyhało i jak marnie mogła skończyć...

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Ernan zamyślony siedział na dość wąskim łóżku, w jednym z pustych pokoi i patrzył na Norę, jak ubrana jedynie w jego koszulę, siedzi przy starym lustrze i zaplata włosy w warkocz, szykując się do spania. 

- Czemu tak krzywo na mnie patrzysz? - spytała nagle, dostrzegając zaciętą minę Ernana w odbiciu.

- Bo jestem na ciebie zły - mruknął.

- Za co? - zdziwiła się.

- No nie wiem. Może za samotną podróż?

- Jakoś na Victora tak nie fuczałeś - prychnęła, obracając się do niego.

- Wierz mi, oberwało mu się za ten wybryk. Ale nie zmieniaj tematu. Jak mogłaś się tak narażać? Samotna kobieta ściąga na siebie uwagę, bardziej niż dzieciak. I jak Heres mógł ci na to pozwolić?

- Chciał wysłać ze mną dwóch swoich najbardziej zaufanych ludzi, ale odmówiłam. Kiedy i tak poleźli za mną, to im po prostu zwiałam.

- Ha, czyli na własne życzenie wystawiłaś się zbirom, jak na tacy - burknął.

- Nie jestem dzieckiem, więc daj już spokój i przestań mnie pouczać.

- Ale jesteś moją żoną - Wstał i podszedł do niej.

- I sądzisz, że będę się grzecznie ciebie słuchać? - odparła hardo, podnosząc się z miejsca i patrząc mu w oczy - Phi! Chyba za bardzo przywykłeś do wydawania rozkazów, mój drogi - Lekko szturchnęła palcem jego pierś.

- Nie oczekuję od ciebie posłuszeństwa - Złapał jej dłoń. - Jesteś moją żoną, nie niewolnicą - Przyciągnął ją do siebie, by móc ją objąć zdrowym ramieniem. - Wiesz, że ty i dzieciaki jesteście dla mnie najważniejsi. Dlatego jestem zły, że tak się narażałaś.

Spojrzenie Nory złagodniało. Już spokojniejsza, ujęła dłonią jego policzek. Strach i gniew na to, że Ernan się zmienił przez przygotowania do wojny ze Zdobywcami, właśnie wyparował. Może wobec Likwidatorów bywał surowy i wymagający, bo wiedział, że nie mogą sobie pozwolić na żaden błąd. Ale przynajmniej nie zmienił zachowania wobec niej i dzieci.

- Przepraszam. I masz rację  - rzekła po chwili, choć nie było łatwo jej przyznać się do błędu - Nie powinnam była sama podróżować... Ale myślałam tylko o tym, aby odnaleźć Victora, nim coś mu się stanie.

- Najważniejsze, że jesteście cali - Ernan schylił się nieco, by cmoknąć ją w czoło. - Po prostu nie róbcie mi więcej takich numerów.

Nora pokiwała głową, po czym wtulila się w niego.

- Brakowało mi tego - szepnęła, uśmiechając się nieco.

Cieszyła się, że po kolejnej, tak długim czasie mogła znów po prostu przytulić się do Ernana.

Nagle pchnęła go na łóżko, po czym położyła się przy nim i wtuliła się w niego mocno, dając mu jasno do zrozumienia, że tej nocy należy tylko do niej i nie ma zamiaru go nigdzie wypuszczać.

Łotr odetchnął głęboko, zdrową ręką głaszcząc ciepły, choć blady policzek żony.
Powoli zamknął oczy, rozmyślając nad kolejnymi dniami, a być może i tygodniami, które spędzą w domu Lagunów, kryjąc się przez Zdobywcami. Jednak uśmiechnął się przy tym lekko. Choć wiedział, że jakiś czas będzie musiał się kryć, niczym szczur, w norze jaką był ten rozpadający się dom, to był szczęśliwy. Bo miał rodzinę przy sobie.

***
Dedykacja dla Revinto za fajną rymowankę pod poprzednim rozdziałem ;)

Bardzo dziękuję za ponad 600 follow i ponieważ nie wiem, czy do świąt znów coś wstawię, więc z góry życzę Wam wesołego jajka :)

Mam nadzieję, że się podobało. Do nexta

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro