142.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sivara patrzyła zamyślona przez okno na pierwsze płatki śniegu. Tak... Właśnie nadchodziła zima, choć dopiero co ciepłe lato zastąpiła ulewna jesień. Ale to był urok Naughton. Tu można było się spodziewać załamania pogody w każdej chwili.

Naznaczona westchnęła ciężko. Miała dość siedzenia w ukryciu, w zaciszu domu rodu Lagun. Spędziła tu wiele tygodni, podobnie jak garstka ocalałych Likwidatorów oraz rodzina Morvenów. Wciąż musieli być bardzo czujni. Opuszczali mury azylu tylko raz na kilka dni, aby choć trochę zapełnić spiżarnię. Pomimo, że minęło dużo czasu od potyczki między Likwidatorami, a Zdobywcami to patrole w Derowen wciąż pozostawały zmożone. Zwłaszcza po zmroku.

Nikt prócz żołnierzy nie mógł mieć przy sobie broni, inaczej był natychmiast aresztowany. Każdy kto miał widoczne blizny, natychmiast stawał się podejrzany i najczęściej trafiał do aresztu na przesłuchanie. Lecz nie jeden nieszczęśnik już nie powrócił z aresztu...

- Nie za ciasno? - spytała Nora, owijając bandażem piersi Naznaczonej.

Sivara wyrwana z rozmyślań, zerknęła przez ramię na białowłosą.

- Trochę trudno mi się oddycha, ale skoro mam wyglądać, jak facet, dam radę.

- Żebyś nie zemdlała.

- Niech się pani nie marwi. Wytrzymam.

Białowłosa jednak lekko rozluźniła opatrunek. Wolała nie ryzykować, że dziewczyna zasłabnie.
Nagle zabrzmiało pukanie.

- Otwarte - rzekła Nora.

Do pokoju wszedł Ernan. Bez słowa rzucił na pryczę nastolatki ciemnobrązowe spodnie i burą koszulę.
Dziewczyna podeszła do odzienia. Nałożyła całe połatane spodnie, po czym chwyciła za koszulkę.

- Ale brudna - stwierdziła, miesząc wzrokiem materiał.

Kiedyś był beżowy. Lecz teraz jasną tkaninę znaczyły różne plamy. Załaszcza po trawie i błocie.

- Bo taka ma być - odparł Ernan, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej mały słoik z popiołem.

- Po co to? - Naznaczona uniosła brew.

- Zrobię ci makijaż - rzekła Nora - Będzie wyglądać, jakbyś miała sińce na twarzy. Jeszcze tylko potrzebuję drobiazgu, po który poszedł Randy.

Jak na zawołanie znów zabrzmiało pukanie do drzwi. Tym razem do pomieszczenia wszedł Randal w towarzystwie Nazara. Uśmiechnął się słabo, pokazując słoiczek zapełniony czerwoną cieczą. Zdążył już dojść do siebie, po poważnym zranieniu, choć wciąż rana potrafiła mu dokuczyć.

- A to co? - spytała Sivara, patrząc nieufnie na czerwony płyn.

- Krew świni - Ammar podał naczynie Morvenowi. - Jeszcze ciepła.

- A tobie co? - Ernan uniósł brew, widząc, że Nazar jest blady i wygląda jakby miał zaraz paść.

- Odchorowuje wycieczkę do rzeźni - Randal uśmiechnął się okrutnie.

- Nigdy więcej nie tknę mięsa... - jęknął Vis.

- Co tam się stało? - wtrąciła Nora.

- Nazar musiał przytrzymać świniaka, aby rzeźnik mógł go zabić.

- Sukinsyn zaczął żywcem rozpruwać zwierzaka... Ten pisk... Te przerażone oczy... - Vis skrył twarz w dłoniach. - Kurwa, będzie mnie to prześladować w koszmarach...

- Nie zapomnij dodać, że zacząłeś rzygać, gdy flaki prosiaka wylały się na stół - zarechotał Randal.

- Przestań! Na samą myśl mnie mdli...

- Jakim cudem zostałeś zabójcą, skoro ruszają cię takie rzeczy? - Ernan spojrzał zdziwiony na Visa.

- Bo mordowałem, jak mnie nauczył Hashar. Szybki atak z zaskoczenia, zatrutym ostrzem i wiać gdzie pieprz rośnie. Ewentualnie strzał z bezpiecznej odległości. 

- Ha, czyli szedłeś na łatwiznę - prychnął Randy - Nie miałeś dość jaj, by spojrzeć ofierze w oczy?

- Chłopcy! - Nora przerwała ich dyskusję, po czym wskazała na drzwi - Wasze przekomarzanki nie pomagają mi w robocie, więc sio. Już nie jesteście potrzebni.

Młodzieńcy spojrzeli na siebie, po czym ruszyli do drzwi. 

- A! Bym zapomniał - Randy jeszcze się cofnął. - Przynieśliśmy trochę warzyw, więc mamy spokój na kilka dni - Po tych słowach opuścił pokój.

- Po co to wszystko? - spytała Sivara.

- Zapewne Ernan nie raz cię uczył, jak ważny jest kamuflaż - zaczęła Nora, siłując się z słoiczkiem, zapełnionym popiołem - Uh... Aleś to zakręcił... - Podeszła do męża.

- To nie moja robota. Przecież sam bym tego tak nie zamknął - Łotr położył zdrową dłoń na wieku i wykorzystując fakt, że białowłosa mocno trzyma naczynie, przekręcił zakrętkę.

- Wracając... - Nora zwróciła się do Sivary, po czym przesypała trochę prochu na wieko - Są momenty, że kobiecie jest znacznie trudniej się wtopić w otoczenie. Udawać służącą? Niewinną panienkę, żebrzącą na ulicy? Szlachciankę na balu? Żaden problem. Ale kobieta w jakiejś mordowni? Powodzenia życzę, aby w spokoju gdzieś usiąść, poobserwować i posłuchać plotek. Zawsze znajdzie się natręt, któremu najdzie ochota na zaczepki. Jednym słowem są sytuacje, że kobieta, musi się zmienić w faceta. Im bardziej pokiereszowanego, tym lepiej.

- Dlaczego?

- W barach, w szemranych dzielnicach, z pewnością koczują złodzieje - odparł Ernan - Jak zobaczą kogoś poobijanego, zakładają, że już padł ofiarą kradzieży. Po za tym jeśli widzą, że ktoś jest w stanie samodzielnie się poruszać, po dostaniu łomotu, to uznają, iż ten drugi skończył gorzej i lepiej nie ryzykować.

- To naprawdę działa?

- Jeśli wiarygodnie odegrasz swoją rolę.

- Akurat ty nigdy nie musiałeś udawać - Nora uśmiechnęła się zadziornie. - Mało to razy rozwaliłeś stół, rzucając jakimś bandytą?

- Ach... Piękne młodzieńcze czasy. A byłem wtedy dopiero Cieniem!

Białowłosa zaśmiała się cicho, kręcąc przy tym głową.

- No co? Czasem po prostu nie da się po dobroci - Łotr odwzajemnił uśmieszek. - Ale wiesz jacy później wszyscy są życzliwi i skorzy do współpracy?

- Myślę, że też byś był grzeczny, gdyby ktoś sprał cię na kwaśne jabłko i bez wysiłku przerzucił przez pół baru - Nora zabrała się za smarowanie popiołem oka Sivary. - Chociaż... Znając ciebie? To jednak wątpię.

Kobieta delikatnie usmarowała prochem również policzek Sivary, a następnie złapała naczynie z posoką.
Lekko ochlapała wpierw koszulę, a następnie delikatnym strumykiem oblała łuk brwiowy Naznaczonej.
Na koniec związała włosy dziewczyny i skryła je pod ciemną apaszką.

- Brakuje tylko kapelusza. Idealnie nadałby się trikorn.

- Obawiam się, że nie mamy takiego w zanadrzu - odparł Ernan.

- No trudno. W końcu to tylko próba. Nie musi być idealnie - Obróciła nastolatkę w stronę ustawionego pod ścianą lustra.

Sivara zamarła. Nie poznała samej siebie, głównie przez wąsik zrobiony z jej włosów, przyklejonych z pomocą żywicy. Wyglądała jak młody chłopak, który dopiero co wymienił się z kimś paroma ciosami.
Usmarowana popiołem twarz wyglądała, jakby znaczyły ją sińce.

- I co sądzisz? - Nora uśmiechnęła się do męża, dumna z wykonanej pracy, krzyżując przy tym ręce na piersi.

- Masz rację. Brakuje trikornu - Ernan pokiwał głową. - Ale i tak robi wrażenie.

- Chodź, pokażemy cię pozostałym - Białowłosa zwróciła się do Sivary.

Opuścili pokój, po czym ruszyli w stronę schodów.

- Przygarb się trochę - rzekła Nora, patrząc na chód rudowłosej - Nogi szerzej i staraj się lekko kiwać na boki - Wskazała na Ernana. - Staraj się naśladować jego ruchy. 

Zeszli z piętra, a następnie udali się do salonu, gdzie Likwidatorzy starali się urozmaicić czas, spędzony w kryjówce. Przy stole, jeden przy drugim siedzieli pozostali zabójcy oraz Tristan, Vivian, a nawet Randal i Nazar. Na połowie stołu leżały porozrzucane karty, natomiast po drugiej przemykały kości. Grom towarzyszyły przyjazne, zaskakująco pogodne rozmowy, które tworzyły rozchodzący się po domu gwar, wraz z chórem śmiechów. Jedynie dwoje z obecnych, siedziało na podłodze i w skupieniu grało w szachy.

W pokoju było dość duszno i miało się wrażenie, że w pokoju unosiła się mgła, która w rzeczywistości była dymem z papierosów. Na podłodze przy krzesłach stały kufle zapełnione winem, bądź pitnym miodem, zabranym z, o dziwo nie spustoszonej przez złodziei, piwniczki.

- Vis, do cholery jasnej, nie kantuj! - zawołał Nibiru, rzucając karty na stół, po kolejnej przegranej.

- Ależ ja nie kantuję - Nazar uśmiechnął się, zbierając część talii, by ją potasować. - Po prostu jesteś za cienki, aby ze mną wygrać.

- Jak można po raz trzeci z rzędu trafić fula?! - oburzył się Likwidator.

- Po prostu karty mnie kochają - zaśmiał się blondyn, wyciągając rękę po kilka monet leżących na stole.

- Ta? - zarechotał Randal, odsłaniając swoje karty - Ale to nie ty masz karetę - Zabrał monety, nim Nazar zdążył je zgarnąć.

Wszyscy parsknęli śmiechem, widząc zawiedzioną minę Visa.

- Skoro mowa o kantowaniu - mruknął jeden z grających w kości, przyglądając się jednej z nich - Albo mi się wydaje, albo na tej kostce ciągle wypada szóstka. Przyznać się! Czyja to kość?

Tristan zagwizdał, uciekając wzrokiem w bok i drapiąc się przy tym po karku, co wywołało kolejne chichoty.

- Zabieraj to - Likwidator rzucił kostką w stronę chłopaka, po czym zajrzał do drewnianego kubka, gdzie miał nadzieję znaleźć jeszcze jedną kość.

W jednej chwili wszyscy zamilkli i przerwali gry, gdy do pokoju wszedł wpierw Ernan, a za nim Nora i przebrana Sivara. Na ich licach zagościło zaskoczenie, widokiem na pozór obcej twarzy.

- O! Jak miło - Tristan uśmiechnął się. - Nareszcie ktoś nowy!

- No co ty, Tris - zaśmiał się Łotr- Sivary nie poznajesz?

Wszyscy wytrzeszczyli oczy, zaskoczeni słowami Morvena. Dopiero, kiedy dziewczyna ściągnęła chustkę z głowy i z trudem odkleiła wąsik, dotarło do nich, że stoi przed nimi ich towarzyszka.

Nora uśmiechnęła się do męża dumna i zachwycona efektem swojej pracy.

- Gracie z nami? - Spytał Nibiru, zabierając od Nazara talię i jeszcze raz ją dokładnie tasując.

- Nie radzę - zarechotał Ernan, ruszając z powrotem do drzwi - Nora strasznie oszukuje.

- Nie prawda! 

- Prawda, prawda - Spojrzał na siedzących przy stole. - Zagrajcie z nią w Durnia, a możecie być pewni, że nie wygracie ani razu.

- No wiesz, to że zawsze kończyłeś jako dureń, chyba o czymś świadczy, nie? - Uśmiechnęła się zadziornie, po czym przysunęła sobie skrzynkę do stołu i zasiadła na niej.

Morven zaśmiał się pod nosem. Patrzył przez chwilę, jak garstka Likwidatorów i jego rodzina, a przynajmniej jej większość, spędza mile czas. Jednak zastanawiała go jedna rzecz. Gdzie jest Zethar i Victor? Z tą myślą, opuścił pokój.

Odpowiedź na dręczące go pytanie odnalazł w bibliotece. Przystanął w progu w miarę uporządkowanego pokoju. Choć wiele brakowało mu do dawnej postaci, wciąż był doskonałym miejscem, aby przysiąść przy kominku i rozkoszując się ciszą i spokojem, oddać się książkom, bądź po prostu wpatrywać się w ciepły płomień.

Ernan patrzył przez chwilę na Victora, przeszukującego pudła, do których złożono pozostałości księgozbioru. Następnie skupił się na ojcu, który zamyślony przyglądał się powoli rosnącym płomieniom w kominku.
Po chwili Victor wydobył spomiędzy ksiąg kawałek pergaminu. Rozłożył go i z ciekawością przyjrzał się nakreślonym na nim imionom.

- Zobacz, co znalazłem - przysiadł obok Zethara.

Cień przejął pergamin i przez dłuższą chwilę mu się przyglądał. Klął w myślach. Musiał wytężać wzrok, bo zaćma na jego oku niestety dawała mu się już mocno we znaki.

- Fragment drzewa genealogicznego Lagunów - stwierdził w końcu, oddając pergamin wnukowi.

- Ale nie ma tu babci.

- Bo to przodkowie, którzy żyli długo przed nią - Wskazał na nieco niewyraźne już imię "Venir" - A on był pierwszym z rodu, który został Likwidatorem. Z tego co mi mówił twój ojciec, to Venir znał osobiście założyciela bractwa, a nawet był z nim dość blisko.

Victor z jeszcze większą ciekawością, przyglądał się swojemu znalezisku. 

- Mogę o coś spytać, dziadku? - zagadnął po chwili.

- Pytaj.

- Dlaczego nie nosimy nazwiska Lagun, tylko Morven?

- A kto ci broni zwać się Lagun? Masz do tego pełne prawo.

- Nie o to mi chodziło. Po prostu zastanawiam się dlaczego babcia zdecydowała się porzucić rodowe nazwisko - Wskazał na panieńskie nazwiska niektórych kobiet. - Przecież pochodziła z rodziny z naprawdę długą historią i tradycjami. Czemu nie chciała tego dalej ciągnąć?

- Dla dobra twojego taty.

- Nie rozumiem.

- Każdy od czasów Venira Lagun był zamieszany w Likwidatorskie sprawy. Ja i Keira nie chcieliśmy aby i Ernan był w to wmieszany. Co ostatecznie się nam nie udało. Chcąc się odciąć od bractwa, wyprowadziliśmy się do małej wioski w Elesaid. Twoja babcia przyjęła moje nazwisko, aby nikt nie zaczął podejrzewać skąd jesteśmy.  Lata temu jej rodzina była znana. Ale teraz już nikt o nich nie pamięta, ani jako kupcach, ani Likwidatorach - zamyślił się, patrząc w kominek - Zresztą Keira miała dość bycia panienką z dobrego domu, przed którą wszyscy się kłaniają. Nie chciała bankietów, ani drogich sukien, przez które nie mogła oddychać. Miała dość ciągłego udawania. Raz musiała się zachowywać jak dama, a raz musiała przybrać maskę hardej Likwidatorki.

- Chciałbym spytać o jeszcze jedną rzecz, ale... Trochę głupio mi o to pytać...

- Nie krępuj się.

- Kiedyś opowiadałeś, że wychowywałeś się na ulicy - Wlepił w Zethara zaintrygowane ślepia. - Więc skąd masz nazwisko? Teraz wiesz, że jesteś potomkiem Mawganów, ale dlaczego z tego nie korzystasz? I skąd się wzięło Morven?

- Poznałem prawdę o swoich korzeniach, gdy byłem dorosłym chłopem. Niemal całe życie zwałem się Morven i nie miałem zamiaru tego zmieniać, choć mój ojciec chciał, abym stał się częścią jego familii. Ale ja nie chciałem. I szczerze mówiąc, to do tej pory nie uważam się za jednego z Mawganów. Pytasz dlaczego nazywam się Morven? - Cień zamyślił się na chwilę, chcąc sobie dokładnie przypomnieć wspominany dzień. - Kiedyś szwendałem się po targu, szukając na tyle roztargnionego handlarza, aby zwinąć mu trochę pieniędzy, bądź coś do jedzenia - zaczął - Zainteresował mnie bardzo zamożny kupiec. Takich jak on raczej nie widywało się w Bothan. Ludzie kłaniali się przed nim tak nisko, że zastanawiałem się czy któryś nie pieprznie nosem o ziemię. Traktowali go prawie jak króla. Żałosne jak ludzie się zachowują, gdy wyczują pieniądze. Ale wracając... Nosił nazwisko Morven. Przyznam, że od razu uznałem, iż to do mnie pasuje, więc z czasem zacząłem się tak przedstawiać. Rzecz jasna, nie w Bothan. Tam byłem zbyt znany, aby ktoś się uwierzył, że to moje prawdziwe nazwisko.

- Co masz na myśli, mówiąc znany?

- Nic dobrego - Uśmiechnął się słabo. - Wiesz mi, cieszyłem się dość złą sławą. Zwłaszcza wśród straży. Nie było tygodnia, abym nie spędził choć jednej nocy w areszcie.

- Za co cię zamykano? 

- Głównie za bójki. Z moim niewyparzonym jęzorem i talentem do pakowania się w kłopoty, ciągle z kimś się naparzałem - Spojrzał w płomienie. - Czasem się też zdarzało, że aresztowali mnie za drobne kradzieże.

- A nie powinieneś stracić za to rąk?

- Powinienem - Pokiwał głową, po czym znów skupił się na wpatrzonym w niego wnuku. - Na szczęście dzieci w Bothan nie były tak surowo karane. Za to młodych złodziejaszków zakuwano w dyby. Ale mnie zakuli tylko raz. Choć było to trudne i bolesne, zdołałem przecisnąć nadgarstek przez wnękę i się uwolnić, otwierając kłódkę kawałkiem drutu, który zawsze miałem w kieszeni. Po tym wybryku nigdy więcej nie ryzykowano, że zwieję.

- Przecież to nie możliwe, aby przecisnąć rękę przez tak wąskie szpary.

- Chyba, że jesteś niedożywionym dzieciakiem i masz dłonie jak szkielet, na który naciągnięto jedynie skórę. No i jesteś upartym gnojkiem, nie bojącym się bólu. 

- A czemu zostałeś zabójcą? Nie wolałeś zostać w Bothan i próbować żyć jak inni mieszkańcy?

- Musiałem opuścić tą przeklętą dziurę. 

- Dlaczego?

- Choć raz chciałem zrobić coś dobrego. Uratowałem dziewczynę przed wielką krzywdą. Pech chciał, że wyrwałem ją z rąk jednego z szlachciców, zamieszkującego okolice pałacu markiza. 

- Dziwne miejsce na pałac.

- Niby dlaczego? Bothan dla markiza było, niczym jego prywatne, małe królestwo, w którym to on stanowił prawo i on czerpał zyski. Markiz podlegał jedynie królowi, który z pewnością nie fatygowałby się do takiej zabitej dechami dziury, jak Bothan, więc mógł robić co chciał. 

- A co się stało z tą dziewczyną?

- Uciekła. A ja trafiłem do aresztu, lecz tym razem zamiast zostać wypuszczonym po kilku dniach, miałem zostać stracony. 

- Za co? - Victor wytrzeszczył oczy.

- Za napaść na szlachcica.

- Ale to nie sprawiedliwe!

- Wiem. Ale niestety ten, kto ma pieniądze, może wszystko, a nędzarz z ulicy się nie liczy. Nikogo nie obchodzi jego los.

- Jak uniknąłeś śmieci? Strażnicy się nad tobą ulitowali?

- Ależ skąd. Miałem asa w rękawie, a raczej nóż. Odciąłem się, nim sznur zdążył mi złamać kark. I przy okazji uratowałem faceta, który miał zawisnąć razem ze mną. Uciekliśmy z Bothan. Nie mogłem już tam wrócić, więc odszedłem z moim nowym kompanem, daleko od tej wiochy. Wiesz co było dalej.

- Zostałeś zabójcą.

- Najemnikiem. Zajmowałem się nie tylko mordowaniem. Choć to i tak godna pożałowania przeszłość.

- A później zostałeś Likwidatorem.

- Wiele lat później.

- A jak poznałeś babcię? Znaczy wiem, że omal się nie pozabijaliście, ale jak to się w ogóle stało, że na siebie wpadliście?

- Keira sama się napatoczyła, niczym zaraza - zarechotał.

- Ale po dość burzliwych początkach, jakoś się wam poukładało. 

- To prawda - Zethar pokiwał głową. - Zabójcę, najlepiej zrozumie inny zabójca. I jak się okazało, nie ma znaczenia, z których warstw społecznych pochodzą - Zaczął się przyglądać swojej lasce, którą zdobiły wygrawerowane przez Tristana symbole, znalezione w Sanktuarium Lagunów. - Zabawne... Mało brakowało, a byśmy się nie spotkali, bo byłbym żonaty i prawdopodobnie nigdy bym nie przybył do Derowen.

- Naprawdę? 

- Tak. Ale to dawne dzieje.

- Opowiesz mi o tym?

- Naprawdę cię to interesuje?

- Lubię słuchać twoich opowieści.

- Skoro tak - Poprawił się na sofie. - Kiedyś zauroczyła mnie taka jedna panienka z miasteczka zwanego Doire. Była bardzo skromną osóbką, nie szczędzoną przez los. Musiała ciężko harować jako gosposia w jednym z szlacheckich domów, bo musiała wspomóc chorego, niezdolnego do ciężkiej pracy ojca i utrzymać dwójkę młodszego rodzeństwa. Jej matka porzuciła rodzinę, dla kochanka i od tak wyjechała z miasta - Uśmiechnął się pod nosem. - Miała na imię Irene.  Imponowało mi, że mimo tych wszystkich trudności i nieszczęść, umiała cieszyć się życiem i przede wszystkim potrafiła oddać coś komuś bezinteresownie, choć sama miała naprawdę niewiele - Podrapał się po siwej brodzie. - Zaczepiłem ją któregoś dnia, jak przez nieuwagę zapomniała zabrać z kramu starą biblię, którą zawsze miała przy sobie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem, że może być z tego coś więcej, bo zaakceptowała moją żałosną przeszłość. Spędziłem z nią prawie dwa lata, próbując choć trochę ją wspomóc i zdobyć jej serce. Czułem się prawie, jakbym miał rodzinę. 

- I co się stało?

- W tym wszystkim było dość poważne "ale". Irene jako bardzo bogobojna osoba, nie potrafiła znieść faktu, że pracowałem jako najemnik. Na jej prośbę nie przyjmowałem zleceń na zabójstwa, lecz innych nie miałem zamiaru odrzucać. I to powoli wszystko rujnowało. Coraz częściej się sprzeczaliśmy. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego nie potrafię porzucić przeszłości i być kimś innym. Aż pewnego dnia postawiła mi ultimatum. Albo zupełnie zapominam o nocnych wędrówkach i zadawaniu się z dość szemranymi typami, albo mam odejść. Dla jej dobra zabrałem swoje rzeczy i umknąłem w środku nocy, gdy wszyscy spali. Wiedziałem, że nie potrafię zapomnieć o tym kim jestem. Ulica i jej mroczne sekrety były światem, w którym dorastałem i od którego nie potrafiłem się od tak odciąć. Zrobiłem to w czym byłem najlepszy. Po prostu zniknąłem...

- Żałujesz? - wypalił Victor.

Zethar spojrzał na nastolatka. 

- Nie - Uśmiechnął się ciepło do niego, po czym potargał mu włosy. - To Keira dała mi to, czego naprawdę potrzebowałem. Pełną akceptację. Rozumiała mnie jak nikt inny. Fakt, z czasem musiałem porzucić ścieżkę mordercy, ale nie dlatego, że nie potrafiła zaakceptować tego kim jestem, a jedynie dla dobra Ernana.

Zapadła cisza. Victor przez dłuższą chwilę przyglądał się Zetharowi, jak ten znów jakby nieobecny duchem, wpatruje się w ogień, tańczący w kominku.

- Brakuje ci jej? - spytał ostrożnie - Tęsknisz za babcią?

- Bardzo - Cień zamknął oczy, jakby się bał, że nastolatek dostrzeże zbierające się w nich łzy. - A najgorsze jest to, że ta tęsknota i ból po stracie wcale nie znika. Choć rzekomo czas leczy rany... Wyrzuty sumienia również nie cichną...

- Masz wyrzuty sumienia? Dlaczego?

- Keira zginęła na moich oczach... Nie dałem rady jej obronić... Mogłem jedynie patrzeć, jak miecz wbija jej się w pierś i przebija ją na wylot... Bezradnie patrzyłem, jak wydaje ostatnie tchnienie i umiera mi na rękach...- Warga mu zadrżała. - A przysięgałem jej, że będzie przy mnie bezpieczna...

Victor przygryzł wargę i szybko przetarł oczy, próbując nie pokazać, jak bardzo poruszyły go słowa Zethara.
Znów ogarnęła ich męcząca cisza.
Nastolatek zaczął się rozglądać po pokoju, nie bardzo wiedząc jak powinien się zachować. Po chwili jego wzrok padł na okno.

- Ale śnieżyca - zagadnął po chwili, próbując rozluźnić atmosferę.

Cień dopiero po kilku głębszych wdechach, otworzył oczy i łypnął na szybę, za którą szalały duże płatki śniegu. 

- Mam tylko nadzieję, że nie zasypie miasta.

- Nie chcę tu już dłużej tkwić... - westchnął Victor - Zanudzić się tu można.

Ernan zamyślił się. On też miał dość krycia się w domu. I niemal natychmiast wpadł mu do głowy, pewien pomysł.

- Zatem co powiesz na polowanie? - wtrącił, w końcu wchodząc do pokoju, jak gdyby nigdy nic.

Nie dawał po sobie poznać, że był świadkiem ich pogawędki, choć wspomnienie dnia, w którym Keira pożegnała się z życiem, ugodziło to w serce, niczym ostrze. Wciąż, pomimo upływu tylu lat uważał, że jego matka zginęła przez niego i żadne słowa nie były w stanie go przekonać, że jest inaczej.

- Co? - zdziwił się Victor, zaskoczony propozycją ojca.

- Polowanie - powtórzył Łotr, po czym wskazał na okno - Poczekamy, aż pogoda się trochę uspokoi i ruszymy na łowy. Dla miłej odmiany zjemy dobrą dziczyznę, a nie na wpół zgniłe warzywa. No i zabawimy się trochę. 

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - spytał Zethar - Pamiętaj, że wszędzie jest straż.

- Rozpędzonych koni nie zatrzymają. Zresztą wątpię aby chciało im się łazić bez sensu po mieście i marznąć. I myślę, że wszyscy mają już dość tej monotonni. Trochę rozrywki się przyda.

- Mam co do tego złe przeczucie... - mruknął Cień, odruchowo zaciskając kościste dłonie na lasce.

- Bez obaw. To tylko polowanie - Ernan ruszył do wyjścia, aby pójść i podzielić się pomysłem z pozostałymi lokatorami. - Co się może stać?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro