16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co teraz, tato? - spytała Vivian.
- Nie wiem, maleńka - Ernan nerwowo przeczesał dłońmi włosy.

Spojrzał na kajdany, krępujące mu ręce i nogi, po czym łypnął na córkę, która siedziała daleko od niego, również skuta. Obok niej leżał ledwo przytomny Randal. Z trudem oddychał przez poobijane żebra. Jego również krępował ciężki łańcuch.

- Czemu wuj na to pozwala?
- Jest piratem. Jedyne co mógł zrobić, to nie pozwolić, by nas zatopili razem z karaką i resztą załogi. Nie może pokazać, że mu zależy, bo straci szacunek.
- Wydadzą nas Zdobywcom?
- Nie mam pojęcia.

Vivian podkuliła nogi. Wciąż chodził jej po głowie huk armat, trzask rozrywanego przez kule kadłuba karaki i wrzaski umierających żeglarzy.
Po chwili zerknęła na Randala. Przysunęła się do niego i niepewnie dotknęła jego sinego policzka. Chłopak nawet nie drgnął. Stracił przytomność.
Dziewczyna delikatnie podniosła jego głowę i oparła na swoich kolanach. Subtelnie odgarnęła ciemne włosy, ze smutkiem patrząc na jego poobijaną twarz.

- Vi... - szepnął Ernan.
- Tak? - spojrzała na ojca.
- Jeśli coś mi się stanie...
- Nawet tak nie myśl.
- Posłuchaj, maleńka - drążył - Jeżeli piraci wydadzą mnie Zdobywcom, wiesz jak to się skończy... Poproś Donowana, by pomógł tobie i Randalowi bezpiecznie dostać się do Talwyn.
- Tato...
- Musisz być twarda. Nie możesz okazać strachu. Rozumiesz?

Pokiwała głową.
Nagle zabrzmiał głośny trzask. Po chwili pojawił się Donowan. Podszedł do Ernana i chwycił go za koszulę.

- Wyjaśnisz mi, idioto, co robiliście na pokładzie statku do Naughton?
- Tam ukryli się nasi bliscy.
- Bzdura. Byłem w Brae. Widziałem to pobojowisko - warknął - Wszyscy nie żyją.
- Skąd ta pewność? Widziałeś ich ciała?
- Nie.
- A znalazłeś wskazówkę, którą zostawił mój ojciec? - prychnął Morven.
- Wskazówkę?
- "Tam, gdzie wszystko się zaczęło" - zacytował.
- Skąd pomysł, że chodzi o Naughton?
- Rusz głową, kretynie. Zdobywcy zaatakowali Naughton jako pierwsze, bo tam jest najbliżej z Fearghas i stamtąd pochodzą nasi rodzice.
- Ta wyprawa to szaleństwo. Nie wystarczy ci, że zabiłeś moją siostrę? - syknął, wbijając palce w ranę na obojczyku Ernana - Chcesz jeszcze skrzywdzić własną córkę?

Likwidator syknął z bólu.

- Przestań! - wrzasnęła Vivian.
- Bronisz go?! - oburzył się Donowan -  A wiesz, że przez niego twoja matka nie żyje?
- Mama popełniła samobójstwo. To był jej wybór. Tata o niczym nie wiedział!

Ibor wlepił w nią zaskoczone spojrzenie.

- Sądziłeś, że jej nie powiem? - prychnął Ernan.
- A pochwaliłeś się, jak zarabiałeś na życie? - Donowan warknął na Likwidatora, po czym łypnął na siostrzenicę - Zdajesz sobie sprawę, kim jest twój, pożal się Boże, tatuś?
- Wiem, że jest zabójcą.
Ibor zdębiał.
- Masz świadomość ile istnień ma na sumieniu, a pomimo to go bronisz? - pokręcił głową.
- Wbrew temu, co sądzisz tata jest dobrym człowiekiem.
- Z krwią na rękach - prychnął.
- A ty nie, PIRACIE? - warknął Morven.
- Gdyby nie Zdobywcy, to nie zostałbym korsarzem.
- Przecież mogłeś do nich dołączyć.
- Za dużo się nasłuchałem o tych kanaliach od ojca i wuja Zethara, by teraz pływać pod ich banderą. Zostając piratem uratowałem sobie dupsko i zachowałem choć część honoru - zmierzył Ernana pełnym pogardy spojrzeniem - Masz szczęście. Gdyby nie Vi, to bym ci zademonstrował czego się nauczyłem przez te lata.
- Twoje "tortury" nie zrobiłyby na mnie wrażenia. Nie masz pojęcia co przeżyłem. Zresztą... Nie miałbyś dość jaj, by się nade mną znęcać.

W odpowiedzi, Donowan uderzył Morvena w twarz. 

- Wujku! - Vi oburzyła się.
- Jakieś uwagi? - Ibor prychnął do Ernana, zupełnie ignorując siostrzenicę.

Łotr uśmiechnął się nieco, pomimo, że z ust pociekła mu krew.

- Gdybyś usztywnił nadgarstek, spokojnie wybiłbyś mi ząb.
- Zapamiętam na przyszłość - Donowan przewrócił oczami, po czym zerknął na Randala - Żyje jeszcze?
- Jakoś się trzyma - mruknęła Vivian - Twoi towarzysze mocno go poturbowali - wlepiła w wuja swoje brązowe ślepia - Co z nami będzie?
- Ty i twój chłoptaś wrócicie do domu. Osobiście tego dopilnuję - Ibor odwrócił się do Ernana - A ty... Twój los jest w rękach mojego kapitana. Wiesz co cię czeka.
- Co? - dziewczyna spojrzała przerażona na Donowana - Ale... Nie! Nie możesz na to pozwolić!
Ibor zerknął przez ramię.
- Ja już swoje zrobiłem - mruknął, po czym odszedł.
- Nie masz żadnego asa w rękawie, prawda? - westchnęła Vivian, gdy miała pewność, że wuj już wrócił na pokład.
- Nawet gdybyśmy się uwolnili, to nic by to nie dało - mruknął Ernan - Przecież jesteśmy na statku.
- Jak myślisz, dokąd płyniemy?
- Do Krwawej Zatoki. Tam kryją się wszyscy piraci, po każdym abordażu.

Vivian pociągnęła nosem. Po chwili szybko starła łzę, spływającą jej po policzku. Bała się, że kiedy dopłyną do celu, straci ojca. Spojrzała na Ernana, który wydawał się być spokojny. Zupełnie ignorował krew nadal ściekającą mu po wargach. Patrzył w podłogę, ale nie wyglądał na zmartwionego, a raczej na zamyślonego. Nagle jego spojrzenie skrzyżowało się z szklistymi oczami Vi. Uśmiechnął się łagodnie do córki.

- Nie martw się. Będzie dobrze - westchnął ciężko - Wszystko się ułoży...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro