17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vivian przyglądała się ojcu, który leżał na twardej podłodze i spokojnie drzemał. Podziwiała jego opanowanie.
Ernan zdawał sobie sprawę, że piraci bez zawahania wydadzą go Zdobywcom. Czekała go śmierć. Wiedział też, że nim zostanie stracony, będzie torturowany. Nie dawał po sobie poznać, że był przerażony.
Vi przetarła zmęczone oczy. W przeciwieństwie do ojca, nie mogła zasnąć. Wzdrygnęła się, gdy poczuła, że Randal się poruszył. Spojrzała mu w oczy i obdarzyła go lekkim, łagodnym uśmiechem.

- Gdzie jesteśmy? - wychrypiał.
- Na pokładzie statku piratów - szepnęła - A właściwie to pod nim.

Randal chciał usiąść, ale Vivian chwyciła go za ramiona, nie pozwalając mu na to.

- Leż. Mocno cię poturbowali.
- Nic nie pamiętam... - złapał się za obolałą głowę - Coś mnie ominęło?  

Dziewczyna zerknęła na wciąż śpiącego ojca.

- Nie. Nic się nie działo.
- Długo tak na tobie leżę? - zorientował się, że opierał głowę na jej nogach.
- Chwilę.

Przemilczała fakt, że siedziała w zupełnym bezruchu przez kilka godzin i niemal wszystkie części ciała jej zdrętwiały.
Randal łapczywie wciągnął powietrze do płuc, próbując przy tym zignorować potwory ból, jaki ogarnął jego żebra. Jęknął cicho, przykładając dłoń do potłuczonej piersi. Cierpiał przy każdym, najmniejszym wdechu.
Vivian delikatnie musnęła chłodną dłonią policzek chłopaka, chcąc mu dodać otuchy.
Nagle pod pokład wpadło trzech korsarzy.
Ernan natychmiast poderwał głowę z twardej podłogi. Gdyby nie łańcuch, to zaatakowałby ich i bez zawahania zabił.
Piraci rozkuli jeńców, po czym związali im ręce i zaciągnęli na pokład.
Morven skrzywił się nieco, gdy jego przyzwyczajone do mroku oczy zaatakowało ostre, słoneczne światło.
Statek powoli sunął do małego portu. Gdy piraci zacumowali, wywlekli za sobą swoich więźniów. Ruszyli w głąb pirackiego miasteczka. Mijali małe, drewniane chaty oraz tawerny z których dobiegały muzyka i śmiechy. Ludzie snujący się dotąd bez celu po piaszczystych ścieżkach, zainteresowani zamieszaniem, ruszyli za korsarzami, prowadzącymi trójkę obcych.
Po chwili dotarli do samego serca miasteczka. Był to duży plac otoczony przez kilka budynków. Na jego środku stał wysoki słup.
Nie wiadomo kiedy plac był już pełen gapiów. 
Kapitan korsarzy w szkarłacie chwycił Ernana i zaciągnął go do słupa. Bezlitośnie przywiązał do drewna ręce Morvena, wysoko nad jego głową.

- Przyjrzyjcie się uważnie! - zawołał do zebranych - Oto jeden z Likwidatorów! - uśmiechnął się dumny z siebie - Kto wie? Może ostatni, jaki stąpa po tym zasranym świecie? Podziwiajcie jednego z tych, którzy niegdyś budzili lęk! - zaśmiał się okrutnie - Bo długo nie pożyje!
- Zdobywcy zabiją cię razem ze mną, głupcze - syknął Ernan.

W odpowiedzi pirat wziął zamach i uderzył Łotra w odsłonięty brzuch.
Morven zwinąłby się z bólu, gdyby nie ręce przywiązane do słupa.

- Nie! - Vivian próbowała się wyrwać z uścisku pirata, który ją trzymał - Zostaw go!
- Co z wami?! - oburzył się Randy - Likwidatorzy walczyli ze Zdobywcami! A wy co?!

Ignorując swoje obrażenia, również próbował się oswobodzić z chwytu korsarza. 
Kapitan poszerzył uśmiech, po czym znów wpakował pięść w brzuch Ernana.

- Zróbże coś! - dziewczyna wrzasnęła do Donowana, który z kamienną twarzą patrzył na poczynania kapitana.

Ibor łypnął na nią. Po chwili splótł ręce za sobą i znów skupił się na Ernanie, pod którym uginały się nogi. Nawet nie mrugnął, gdy jego kapitan wymierzył cios w szczękę Likwidatora.

- Rusz się, do cholery! - Vivian ryknęła rozpaczliwie, na całe gardło - Jak możesz tak spokojnie patrzeć, jak ten drań katuje mojego ojca?!

Nagle Donowan chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie.

- Właśnie dostaje to, na co zasługuje  - syknął jej do ucha - Patrz uważnie i ucz się.

Ernan po kolejnym ciosie w twarz opadł bezwładnie. Ból jaki ogarnął jego ręce, utrzymujące go w pionie, był niczym w porównaniu do  cierpienia, jaki zaatakował jego brzuch i twarz.
Nagle w słup wbił się lśniący nóż, który rozciął liny pętające dłonie Morvena. Likwidator padł na kolana i w ostatniej chwili podparł się rękami, nim uderzył twarzą o ziemię.

- Kurwa! Co to ma znaczyć?! - ryknął wściekły korsarz w szkarłacie, wbijając rządne krwi spojrzenie w jakąś kobietę, która wyłoniła się z tłumu - Pojebało cię, suko?!
- Zważaj na słowa, sukinsynie, jeśli nie chcesz stracić języka - warknęła niewiasta.

Ernan poderwał głowę, rozpoznając jej głos. Z trudem podniósł się z ziemi i zmierzył wzrokiem kobietę, która go uwolniła.

- Zaya? - nie wierzył własnym oczom.

Jeszcze raz przyjrzał się jej dokładnie. Nie wiele zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Jej długie włosy o barwie ciemnegoblondu, były splecione w grubego warkocza. Błękitne oczy dalej miały ten upiorny błysk, zdradzający, że w tej pannie drzemie nieposkromiony gniew. Jednak zaszła w niej jedna, poważna zmiana. Była przy nadziei.

- Znowu uratowałam ci dupsko - uśmiechnęła się, podchodząc do Ernana.

Uścisnęli się przyjaźnie.

- To takie urocze - prychnął kapitan w krwistej czerwieni  - Chyba zaraz pożegnam śniadanie.
- Pierdol się, Juster - warknęła Zaya - I wypuść te biedne dzieciaki.
- Możesz sobie zabrać tych gówniarzy, ale Likwidator zostaje ze mną.
- Nie wyrażam się jasno? - syknęła, wyciągając wsunięty za spodnie pistolet - Puść ich.
- Nie mądrze mi grozić, gdy jesteś sama - prychnął morski bandyta.
- Sama? Rozejrzyj się.

Kilkunastu piratów skrytych w tłumie mierzyło do korsarza w szkarłacie.

- Idź w cholerę, zdziro - warknął Juster - Wypuścić małolatów.

Piraci rozwiązali Vivian oraz Randala i pozwolili im odejść. Bandyta w szkarłacie warcząc pod nosem, odszedł wraz ze swoją załogą.
Ernan łypnął na Donowana. Ibor nieco się uśmiechnął i niemalże niezauważalne skinął głową, po tym odszedł.
Po chwili ludzie zaczęli się rozchodzić, aż w końcu plac zupełnie opustoszał.

- Ty zapewne jesteś Vivian - Zaya uśmiechnęła się ciepło do nastolatki, po czym wyciągnęła do niej rękę.

Vi odwzajemniła uśmiech, po czym uścisnęła dłoń kobiety.

- A ty jesteś? - ciężarna zerknęła zainteresowana na bruneta, o dosyć niespotykanym kolorze oczu.
- Randal - odparł.

Zaya wlepiła błękitne oczy w Ernana, który przetarł dłonią zakrwawione usta.

- Chodźcie, nim wróci ten kretyn Juster.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro