18.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Myślałam, że nie żyjesz - zagadnęła Zaya - Słyszałam, że Searbhreat spłonęło, niczym zapałka.
- Gdyby nie pomoc przyjaciela, to marnie bym skończył - odparł Ernan - Stęskniłaś się?
- No pewnie - uśmiechnęła się - Przecież straciłam hojnego pracodawcę.

Morven pokręcił głową.

- Kim jest ten szczęściarz? - spytał, zerkając na obrączkę na palcu towarzyszki.
- Za chwilę go poznasz - poszerzyła uśmiech - Jestem pewna, że się dogadacie.
- Czemu tak uważasz?
- Zobaczysz.
- Wiesz, że nie znoszę, kiedy bawisz się w tajemnice.
- Wiem.

Ernan zerknął za siebie. Vivian i Randal posłusznie podążali za nimi.
W końcu weszli na mały pomost, przy którym był zacumowany galeon. Ernan zagwizdał z podziwem, patrząc na zadbaną łajbę. Zmierzył wzrokiem złoty napis "Regem Maris" na kadłubie z ciemnego drewna.
Po chwili łypnął na czarną banderę łopoczącą na silnym wietrze.
Pomógł ciężarnej wejść na pokład. Obecni na statku żeglarze, natychmiast wlepili zaciekawione spojrzenia w przybyszy.

- Piękny statek - rzuciła Vivian.

Zaya zaprowadziła ich do kajuty kapitana. Pomieszczenie było spore i panował w nim przyjemny chłód. Ściany były obklejone setkami planów i map. W rogu stało duże łóżko, a na środku znajdowało się biurko. Przy stole ktoś stał. Ernan zdziwił się, dostrzegając siwe włosy i twarz zniszczoną przez wiek.

- Andre - mruknęła Zaya - Gdzie Heres?
- Poszedł coś załatwić - odparł mężczyzna, odrywając wzrok od mapy rozłożonej na biurku - Mówił, że zaraz wróci.

Andre wyprostował się, po czym wyszedł z kajuty, zupełnie ignorując towarzyszy Zayi.

- Nie przejmujcie się nim - kobieta machnęła ręką - To straszny gbur.

Po kilku minutach do pokoju wpadł mężczyzna. Wyglądał na rówieśnika Ernana. Miał krótkie jasnobrązowe włosy i przenikliwe, szare oczy. Spojrzał zaskoczony na Zayę, po czym zmierzył wzrokiem obcych.
Blondwłosa podeszła do mężczyzny i wskazała na Morvena.

- Heresie, to mój przyjaciel Ernan - wskazała na nastolatków - A to Vivian i Randal.

Mężczyzna zmierzył Morvena wzrokiem.

- Hm. Więc to o tobie wszyscy gadają - mruknął - Juster nieźle cię poobijał.
- Bywało gorzej - Łotr wzruszył ramionami.
- W to nie wątpię - na ustach Heresa, przeciętnych przez sporą bliznę, pojawił się lekki uśmieszek -
W końcu my, Likwidatorzy, nie cieszymy się sympatią ludu. Zwłaszcza teraz.

Ernan spojrzał zaskoczony na mężczyznę.

My, Likwidatorzy?

Korsarz, jakby czytając mu w myślach, podwinął rękaw koszuli, odsłaniając wypalony symbol na przedramieniu.

- Chodźcie, dzieciaki - rzekła Zaya do Vivian i Randala - Pewnie jesteście głodni.
- Jakim cudem trafiłeś do Krwawej Zatoki, bracie? - spytał Heres, gdy został sam z Ernanem.
- Juster zaatakował karakę, którą płynęliśmy do Naughton. Przywlekł nas tu, chcąc mnie wydać Zdobywcom. Moją córkę i jej przyjaciela zapewne sprzedałby jako niewolników.
- Miałeś dużo szczęścia, że Zaya była w pobliżu. Choć nie ukrywam, że nie podoba mi się to, iż ryzykowała życiem, by ratować ci skórę.
- Wybacz, że przeze mnie była w niebezpieczeństwie. Rozumiem twoje obawy. Sam mam żonę i dzieci.

Heres znów przyjrzał się dokładnie Morvenowi.

- Mogę cię o coś spytać? - w końcu podszedł do biurka i oparł się o nie wygodnie.
- Pytaj - Ernan skinął głową.
- Po cholerę płynęliście do Naughton?
- By odszukać zaginionych bliskich.
- Hm. Odważny ruch. Zważając na to, że wszędzie roi się od Zdobywców...
- Znasz kogoś, kto by zgodził się tam popłynąć?
- Jesteś w mieście piratów. Tu na nikogo nie można liczyć, o ile nie masz pod ręką skrzynki złota.
- Szlag by to trafił... - Morven mruknął pod nosem.
- Wiesz co? Popłynę do Naughton. Bądź, co bądź jesteśmy pobratymcami. No i jesteś przyjacielem mojej żony.
- Nie boisz się, że Zdobywcy przejmą twoją łajbę?
- Podczas jednego z abordaży, zabraliśmy banderę z herbem rodziny Larkinów. Dostanie się do portu nie będzie dla nas problemem.
- A co jeśli sprawdzą łajbę, kiedy już zacumujemy?
- Na to również jesteśmy przygotowani.
- Naprawdę?
- Jeden z moich ludzi wytatuował sobie "x", by zmylić tych kretynów. Udaje kapitana, kiedy pływamy po obszarach, gdzie jest większe prawdopodobieństwo, że spotkamy Zdobywców. 
- Sprytne.

Pirat pokiwał głową. W końcu podniósł się ze stołu i ruszył do drzwi. Ernan podążył za Heresem. Opuścili kajutę i wyszli na pokład.

- Rozgość się - rzucił korsarz - Zajmę się gromadzeniem zapasów na wyprawę.
- Czy pozwolisz, że zostawię Vivian I Randala na twoim statku? Muszę pilnie z kimś pogadać.
- Jeśli chcesz iść do miasta, to zmyj krew z twarzy i poproś Zayę, by dała ci jakieś moje ciuchy. W tym płaszczu będziesz się rzucać w oczy - odparł Likwidator, po czym zagwizdał - Bruno!
- Tak? - młody chłopak wyjrzał z bocianiego gniazda.
- Złaź! Idziesz ze mną po zapasy!
- Tak jest, kapitanie!

Po chwili Heres opuścił statek wraz z Brunem.
Ernan wbił spojrzenie w pirackie miasteczko. Liczył, że ten dzień nie skończy się kolejnym pobiciem.

***

łac. Regem Maris - Król Mórz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro