3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Gdzie chłopcy? - Nora wyjrzała z domu.
Spojrzała na Ernana, który spokojnie się golił.
- Poszli się pobawić - odparł - A co? Znowu coś przeskrobali?
- Widziałeś ich pokój? Wygląda, jak pobojowisko!
- Lepiej, żeby to ogarnęli, nim Vi wróci.
- Co masz na myśli? - Nora uniosła brew.
- No tak... Poszłaś wtedy po wodę - opłukał brzytwę.
- Co mnie ominęło?
- Nic ważnego - uśmiechnął się.
- Ernan - wzięła się pod boki - Co się działo, kiedy mnie nie było?
- Tristan przetrzepał rzeczy Vivian i znalazł jakiś zeszyt, a Victor go gdzieś ukrył. Żebyś widziała, jak Vi się wkurzyła. Gdybym jej nie powstrzymał, to by rozszarpała chłopów na kawałeczki - przesunął ostrzem po skórze - Tak na nich nawrzeszczała, że w ciągu paru minut wszytko było na swoim miejscu. No... Wszystko oprócz tego notesu. Dalej nie wiemy, gdzie się zapodział, bo Victor zapomniał, gdzie go schował.
- Eh... Zostawić was na chwilę i już wybucha awantura.
- Mówiłem, że to nie jest dobry pomysł, żeby dzieciaki się gnieździły w jednym pokoju.
- Chciałeś oddać Vi poddasze. A co z chłopcami? Będzie awantura o to, że Vivian będzie miała własny kąt, a oni będą nadal dzielić sypialnię. Po za tym na strychu są twoje graty.
- Przebuduję trochę chatę i będzie po kłopocie.
- Kiedy chcesz to zrobić, skoro ciągle biegasz na polowania?
- Coś się wymyśli.
- Już nawet wiem co - uśmiechnęła się.
- Serio?
- Tak. Przestaniesz być myśliwym. Proste.
- Ile razy będziemy o tym dyskutować?
- Do skutku.

Ernan przewrócił oczami. Nagle w lusterku, przy którym się golił, dostrzegł nieco przygarbionego nastolatka. Brunet niepewnie łypał na Morvena spod swoich długich włosów.

- Dzień dobry - powiedział chłopak, po chwili.
- Hej, Randal - odparł Ernan, nie przerywając swojego zajęcia.
- Co cię do nas sprowadza? - spytała łagodnie Nora.
- Byłem nad rzeką - uniósł rękę, w której trzymał dużego pstrąga - Pomyślałem, że chcieliby państwo rybę.
- To bardzo miłe z twojej strony - Nora przejęła pstrąga - Dziękujemy.
- Zastałem Vivian?
- A gdzie tam - rzucił Ernan - Ledwie słońce wzeszło, a złapała łuk i tyle ją widzieli.
- Rozumiem... To... ja już sobie pójdę. Dowidzenia.
- Cześć, Randy.
- Jeszcze raz dziękujemy za rybę - zawołała Nora - Miły dzieciak.
- Mhm.
- Wiesz co? - położyła rybę do wiadra, stojącego przy schodach - Myślę, że Vi wpadła mu w oko.
- Że co? - Ernan gwałtownie obrócił głowę, za co zapłacił zacięciem na policzku - Niech to szlag...
- Uważaj, kochanie - podała mu ścierkę, która wisiała na balustradzie tarasu - Bądź szczery. Nie lubisz Randala?
- Lubię - mruknął, wycierając policzek - Dopóki trzyma łapy z dala od mojej córeczki.
- Daj spokój... To normalne. W końcu Vi jest już nastolatką.
- No i? Może jeszcze poczekać z uganianiem się za chłopakami. Najlepiej, aż pójdę do piachu.
- Jesteś niemożliwy - zachichotała, przejmując brzytwę - Daj, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz.
- Coś w tym złego, że jeszcze nie chcę być dziadkiem? Mam dopiero trzydzieści lat na karku.
- Trzydzieści trzy, skarbie. Nie odmładzaj się.

Ernan kątem oka dostrzegł uśmieszek na ustach Nory, gdy powoli przesuwała ostrze po jego twarzy.

- Co cię tak bawi?
- Ty. Nie boisz się, gdy Vivian biega po lesie z bronią w ręku, a drżysz, gdy zbliża się do niej jakiś chłopak.
- Nie chcę, aby miała złamane serce, a co gorsza, żeby któregoś dnia mi zameldowała, że spodziewa się dziecka.
- Panikarz.
- Ciekawe, czy ma zamiar wrócić do domu na noc.
- A co? Lękasz się, że nie jest sama?
- Uważaj, bo jeszcze pójdę jej szukać.

Nora zaśmiała się, po czym ucałowała go w już gładki policzek.
Nagle do domu wpadli ich synowie.

- Wróć! - wrzasnął Ernan.

Chłopcy powoli się wycofali.
Starszy z nich miał na głowie kaptur, a młodszy zaciekle wpatrywał się w ziemię, zasłaniając twarz swoimi ciemnymi włosami.

- Podejdźcie - mruknął Likwidator.

Chłopcy niepewnie zbliżyli się do ojca.
Morven ściągnął kaptur starszemu synowi i odgarnął mu z twarzy śnieżne włosy. Warknął cicho, dostrzegając śliwę pod brązowym okiem Tristana.

- Co mówiłem o biciu się? - łypnął na młodszego syna.

Victor miał rozcięty łuk brwiowy.
Chłopcy spojrzeli na siebie.

- To on zaczął! - wrzasnęli w tym samym momencie - Ja? Tak, ty! Przestań!
Nora wzięła się pod boki i rzuciła im groźne spojrzenie.
- Idźcie się umyć - wskazała na chatę - Nie pójdziecie dziś na ognisko.
- Ale mamo! - jęknęli.
Wlepili w nią błagalne spojrzenia.
- Te słodkie oczka nie robią na mnie wrażenia. Do domu. Już.
Chłopcy spuścili głowy i weszli do chatki.
- Aleś ty surowa.
- Może w końcu coś do nich dotrze. Tak być nie może, żeby ciągle okładali się po twarzach - rzuciła mu wymowne spojrzenie - To twoja wina.
- Moja? Czemu to, co złe, to zawsze moja wina?
- Kogoś musi - wzruszyła ramionami.
Morven już miał coś powiedzieć, gdy zabrzmiał trzask rozbijanego szkła.
- To nie ja! - krzyknęli chłopcy.
- Chwili spokoju... - westchnęła Nora, wpadając do chaty - Błagam...
- Dom wariatów - Ernan parsknął śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro