32.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Heres nawet nie drgnął, gdy żołnierze związali mu ręce. Nie szarpał się, gdy siłą go podniesiono. Jedynie zacisnął pięści, słysząc okrutny śmiech oddalającego się Gorana.
- Nie! - Zaya wrzasnęła rozpaczliwie, chwytając jednego ze strażników za ramię - Zostawcie go!
- Cofnij się, bo ty też zawiśniesz - syknął żołnierz.
- Jestem przy nadziei - prychnęła, zaciskając chwyt - Prawo zabrania zabijania ciężarnych. Możesz mi skoczyć, sukinsynie.
- Uważaj, zdziro - warknął mężczyzna, chwytając ją za szczękę - Jeszcze przydarzy ci się jakiś "wypadek".
- Puść ją - wtrącił się Ernan.
- Kolejny odważny? - strażnik odepchnął od siebie Zayę, po czym chwycił za miecz - Ciebie ciąża nie obroni.
Morven nie przejmując się ostrzem, ściskanym przez wojownika, splótł ręce za sobą.
- Schowaj oręż, nim zrobię ci krzywdę - mruknął.
W odpowiedzi strażnik skoczył w jego stronę i machnął mieczem, chcąc pozbawić go głowy. Likwidator zwinnie uniknął ostrej klingi. Wojownik go sprowokował, więc bezlitośnie wymierzył prawy prosty w jego szczękę i szybko poprawił lewym sierpowym, następnie chwycił rywala za ramiona i siłą schylił ku ziemi, by kolanem roztrzaskać mu nos.
Strażnik zatoczył się i upadł. Jęcząc z bólu, chwycił się za obolałą twarz, próbując powstrzymać krew, która wartkim strumieniem pociekła mu z nosa. Wlepił zdumione oczy w Ernana, który uśmiechał się bezczelnie, nie kryjąc satysfakcji ze swojego wyczynu.
Po chwili Morven spojrzał na resztę strażników. Nie mieli prawa go aresztować, bo ich kompan zaatakował pierwszy i to bez powodu.
Ernan liczył, że pozostali będą na tyle głupi, by się na niego rzucić. Wtedy mógłby unieszkodliwić wojowników, trzymających Heresa. Jednak żaden się nie ruszył.
W końcu mężczyzna, który dostał w twarz od Łotra, podniósł się.
- Idziemy - warknął, rzucając Morvenowi pełne jadu i nienawiści spojrzenie.
- Nie! - Zaya chciała pobiec za strażnikami, lecz Likwidator ją zatrzymał.
- Ernan, błagam - ciężarna wlepiła w niego pełne łez oczy - Zrób coś... Pomóż mu!
- Nie płacz - Morven przytulił ją - Coś wymyślimy.
- Wasz przyjaciel jest już trupem - zabrzmiał męski głos.
Wszyscy spojrzeli na sylwetkę skrytą w mroku. Mężczyzna z skrzyżowanymi rękami na piersi, opierał się wygodnie o ścianę jednego z budynków.
- Napewno można coś zrobić! - zaprotestowała Zaya.
- Jeszcze nikt nie umknął z tutejszego więzienia - odparł jegomość w cieniu - Lepiej pogódźcie się z faktem, że wasz kompan zawiśnie.
Ernan mocniej przytulił Zayę, która zalała się łzami. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie.
- Uwolnię go - rzekł po chwili - Obiecuję.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać - prychnął mężczyzna.
- Kim ty właściwie jesteś? - mruknął Morven.
- Gdzie moje maniery? - jegomość wyszedł z cienia, po czym ukłonił się nieco - Zwą mnie Sheridan.
Ernan zmierzył go wzrokiem. Mężczyzna był dobrze zbudowany. Miał dosyć jasne włosy, naznaczone już pojedynczymi siwymi pasmami. Wąskie usta, otaczał kilkudniowy zarost.
Morven gdzieś już widział jego zielono-niebieskie ślepia.
- Nie spotkaliśmy się już? - mruknął po chwili.
- Jakoś cię nie kojarzę - odparł Sheridan.
Ernan podszedł do niego i jeszcze raz mu się przyjrzał.
- Tata! - Ligia podbiegła do mężczyzny.
Sheridan zaniemówił. Przyjrzał się dziewczynie o krótkich włosach. Po chwili musnął dłonią jej policzek, a w końcu chwycił ją w ramiona i uściskał mocno.
- Gdzie się podziewałaś? Tak się o ciebie martwiłem...
- Zdobywcy mnie porwali i wywieźli na Ager - zaszlochała cicho - Bałam się, że już cię nie zobaczę - po chwili odsunęła się nieco i wskazała na towarzyszy Heresa - Dzięki nim tu jestem. Uratowali mnie - spojrzała mu w oczy - Oni są tacy, jak ty.
Sheridan łypnął na Ernana.
- Jakie barwy prezentujesz? - mruknął po chwili - Czyj znak nosisz?
- Me barwy czerń nocy i czerwień przelanej krwi - rzekł Morven, zaciskając przy tym prawą pięść i przykładając ją do serca. Lekko skinął głową - Mym symbolem czaszka, a kompanem śmierć.
Ernan spojrzał Sheridanowi w oczy. Mężczyzna po chwili przyłożył dłoń do piersi i skinął głową.
- Jestem wam winien przysługę - rzekł.
- Ratuj mojego męża - Zaya wlepiła w niego czerwone od łez oczy - Błagam.
- Choć to szaleństwo, pomogę wam uwolnić waszego towarzysza - spojrzał na Łotra - Jak się zwiesz, bracie?
- Ernan Morven - uśmiechnął się - Znany również jako Nathair.
- Nathair? - Sheridan wytrzeszczył oczy - Ten z Elesaid?
Ernan przytaknął.
- To będzie zaszczyt móc ci towarzyszyć.
- Czym sobie zasłużyłem?
- Ledwie sześć lat zajęło ci przejście szkolenia i zdobycie stopnia Łotra. To godne podziwu.
- Bez przesady. Zresztą to dawne dzieje.
- Później sobie pogawędzicie! - wtrąciła Zaya - Lepiej wymyślcie, jak odbić Heresa!
- Poczekajmy do egzekucji - rzekł Sheridan - Uderzymy, gdy wyprowadzą go z więzienia.
- Nie. Będzie zbyt wielu gapiów. Możemy mieć problem, by się przedrzeć przez tłum, nim Heres zawiśnie.
- Teoretycznie możemy włamać się do aresztu, ale...
- To niezły pomysł - stwierdził Ernan.
- Nie dałeś mi dokończyć. Tutejsze więzienie jest ogromne i doskonale strzeżone. Nie ma szans byśmy od tak tam weszli.
- Jeśli przebierzemy za żołnierzy, to uda nam się zmylić strażników więziennych.
- Hm... - Sheridan podrapał się po brodzie - To może się udać. A gdybyśmy udawali, że aresztowaliśmy jakiegoś awanturnika?
Morven zerknął przez ramię na Vivian i Randala, po czym uśmiechnął się upiornie.
- Umiesz się bić, chłopcze? - spytał.
- Daję radę - brunet wzruszył ramionami - A co?
Ernan zatarł ręce, poszerzając mrożący krew w żyłach uśmiech. Miał plan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro