35.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co z nim? - spytał Ernan, podchodząc do celi Heresa.
- Nadal jest nie przytomny - odparł Sheridan - Masz klucz?
Morven wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i rzucił go do rąk Randala.
- Co z Goranem? - mruknął Likwidator.
- Za kilka minut będzie martwy - odparł Ernan.
Sheridan uniósł brew, rzucając Morvenowi pytające spojrzenie.
- Jak to za kilka minut?
- Podciąłem mu żyły. Za parę chwil się wykrwawi.
- Nie rozumiem... Czemu nie skręciłeś mu karku, albo nie poderżnąłeś gardła?
- Istnieje szansa, że jakiś strażnik pójdzie do Gorana. Zadbałem o to, by wszystko wyglądało na to, że ten drań popełnił samobójstwo. Stróż nie wznieci alarmu.
- Hm... O tym nie pomyślałem.
W końcu Randy dopasował klucz i otworzył celę.
Likwidatorzy weszli do zamknięcia.
- Heres - Ernan poklepał pirata po twarzy - Stary, ocknij się. Nie pora na drzemki.
Po chwili Muzzir otworzył oczy.
- Co tu robisz? - wymamrotał.
- Przyszedłem pozwiedzać - Łotr uśmiechnął się, po czym pomógł Heresowi usiąść.
- A ty kto? - kapitan zmierzył wzrokiem drugiego Likwidatora.
- To Sheridan. Ojciec Ligii.
Mordercy podnieśli pirata i podparli go.
- Randy, idź wypuścić resztę więźniów - rzekł Morven.
Chłopak skinął głową, po czym ruszył przodem.
- Mówiłem, żebyście nic nie robili... - Heres jęknął z bólu - Nie potrzebnie się narażacie...
- Likwidatorzy nie zostawiają swoich - odparł Ernan - Po za tym, naprawdę sądziłeś, że pozwolę, aby cię powiesili?
- Przyznam, że przemknęło mi to przez myśl. A... Co z Zayą?
- Zamknęła się w waszej kajucie i ciągle płacze... Nie obyło się też bez wyklinania wszystkiego, jak padło.
Nagle nogi ugięły się pod kapitanem. Upadłby, gdyby nie podpierający go Likwidatorzy.
Zabójcy pozwolili kompanowi opaść na kolana, by chwilę odpoczął. Muzzir sapiąc ciężko, przyłożył rękę do zranionego boku.
- Musimy iść - w końcu Morven chwycił go za ramię - Mamy coraz mniej czasu...
- Nie dam rady... Wszystko mnie boli... - pirat spojrzał na ubabraną krwią rękę.
- Walcz, chłopie, bo masz dla kogo - Ernan nieco zacisnął chwyt - Pomyśl o Zayi. Chcesz ją zostawić samą?
- Nie...
- To wstawaj.
Heres odetchnął głęboko. Zebrał się w sobie, po czym z pomocą Morvena i Sheridana, podniósł się z klęczek i ruszył w stronę wyjścia.
- Szybciej! - zawołał Randy, stojący przy drzwiach wraz z innymi więźniami.
- Dobra! Słuchać uważnie, bo nie będę powtarzać! - ryknął Ernan - Ci w miarę dobrym stanie biegną pierwsi i otwierają bramę - zmierzył wzrokiem uwolnionych mężczyzn - Za wszelką cenę chronić kobiety i dzieci. Kiedy wydostaniecie się za mur, nie zważajcie na nic i uciekajcie do miasta. Ukryjcie się - spojrzał na Randala - Otwieraj, młody.
Chłopak pchnął ciężkie drzwi.
Wszyscy wypadli na plac, na którym zgromadzili się strażnicy, szykujący się do warty.
- Stać! - ryknął któryś z nich.
Żołnierze chwycili za broń i rzucili się w stronę uciekinierów.
Randal w ostatniej chwili osłonił Breenę, przed cięciem, który omal nie pozbawił jej życia. Ostrze zahaczyło o jego prawy obojczyk i zostawiło głęboką ranę, która dosięgła, aż na wysokość jego serca. Chłopak mimowolnie krzyknął z bólu. Nim się obejrzał, strażnik wymierzył potężny lewy sierpowy w jego twarz.
Randy upadł, oszołomiony ciosem w skroń. Czołgając się po ziemi, odsuwał się od żołnierza, który z okrutnym uśmiechem przyklejonym do ust, szykował miecz, by go śmiertelnie ugodzić.
Chłopak odruchowo odwrócił głowę i uniósł ręce, gdy ostrze wroga uniosło się, gotowe do ataku.
Ni z tego, ni z owego pojawił się Ernan. Bezlitośnie wbił sztylet w kark strażnika, który omal nie zabił Randala. Morven szybko się obrócił i rzucił nożem w nadbiegającego wojownika. Korzystając z chwili, chwycił Randy'ego za ramię i podniósł go.
- Uciekajcie - dobył miecza - Zatrzymam ich.
- Co? Sam? Nie dasz rady!
- Nie takie rzeczy przeżyłem, młody - Morven lekko pchnął chłopaka, w stronę bramy - Zatrzaśnij bramę i wracaj na statek.
- Nie. Nie możesz sam walczyć.
- Chcesz kopa na rozpęd? - mruknął Ernan, odbijając cios strażnika, który właśnie do niego podbiegł - Zabieraj się stąd. Więcej nie powtórzę!
Randy zawahał się. Spojrzał na Morvena, do którego zbliżali się kolejni żołnierze. W końcu warknął na siebie i rzucił się w stronę bramy. Wypadł za mur i zatrzasnął za sobą ciężkie wrota.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro