36.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ernan odbił miecz wroga i  bezlitośnie wpakował pięść w krtań rywala, po czym przebił mieczem jego czaszkę. Zwinnie uskoczył przed kolejnym ostrzem, które miało mu rozpłatać brzuch. Odruchowo uniósł rękę, osłaniając twarz przed  sztyletem. Zignorował ból, jaki ogarnął jego rękę i wbił miecz między żebra napastnika. Wyrwał ostrze z ciała ofiary i natychmiast zaatakował kolejnego strażnika. Tamten odbił cios i uderzył Ernana pięścią w twarz. Likwidator cofnął się nieco. Zakręciło mu się w głowie po silnym ciosie, ale starał się nadal skupić na walce. 
W ostatniej chwili uniósł miecz, blokując następny atak. Odepchnął od siebie właściciela ostrza. Kątem oka, dostrzegł kolejnego wojownika. Tym razem nie zdążył się uchylić przed sztychem szabli, która drasnęła go w pierś.
Z gardła Łotra wydarł się krzyk. Likwidator odruchowo chwycił się za piekącą ranę, z której trysnęła krew.
Jeden z wrogów wykorzystał okazję i kopnął go w brzuch. Ernan upadł. Nim się obejrzał miał nad głową zabójcę, szykującego miecz, by go dobić. Morven kopnął wroga w krocze, po czym szybko podniósł się z ziemi. Zaklął, dostrzegając, że jego oręż był już w rękach jednego z rywali.
Ernan ledwo uniknął kolejnego cięcia. Uderzył głową w nos mężczyzny, który go zaatakował i szybko dopadł sztylet, spoczywający za pasem na jego biodrach.
Likwidator warknął wściekły na siebie. Zadowolił się skromnym arsenałem strażnika, którego zabił, by odebrać mu mundur. Teraz bardzo tego żałował. Przydałby mu się drugi nóż, a jego ukochany sztylet spokojnie leżał na koi, na pokładzie Regem Maris.
Likwidator poderżnął gardło wojownikowi, któremu zabrał nóż, nim ten zdążył cokolwiek zrobić.
Dysząc ciężko, zaczął się cofać. Nerwowo zmierzył wzrokiem otaczających go wrogów. Co rusz dołączał kolejny wojownik, gotów skrócić go o głowę. Wiedział, że jego szanse drastycznie spadają.
Chwycił jednego z rywali i osłonił się nim, w ostatniej chwili dostrzegając, czającego się z tyłu, mężczyznę, który mierzył do niego z pistoletu. Zabrzmiał huk i żołnierz robiący Ernanowi za tarczę, padł, trafiony w pierś.
Likwidator znów zaczął się cofać. Po chwili spojrzał na kamienne schody, prowadzące na mur. Rzucił sztyletem w jednego z strażników, po czym biegiem ruszył na stopnie. Co chwila potykał się o któryś ze schodków, ale za każdym razem prostował się i biegł dalej. Nagle Morven znów padł na kanienne schody. Chwycił się za nogę, w której utkwił drobny nóż. Spojrzał za siebie. Wrogowie byli tuż za nimi. Zebrał się w sobie. Zacisnął zęby, po czym wyrwał ostrze z ciała i podniósł się.
Zdyszany wpadł na szczyt muru. Podbiegł do niskiej ścianki, ogradzającej od przepaści. Zgarnął ciemne włosy z twarzy, szarpane przez silny wiatr i spojrzał w dół.
W stromy klif, na którym stało więzienie, uderzały ogromne fale. Likwidator obrócił się w stronę ścigających go strażników.
Żołnierze powoli, uśmiechając się okrutnie, zbliżali się do niego.
Morven desperacko wszedł na murek i zaczął się cofać, aż do krawędzi. W końcu zatrzymał się, balansując na palcach nad przepaścią.
- Koniec drogi - zarechotali wrogowie - Poddaj się.
Ernan wiedział, że już nie miał, jak uciekać. Zmierzył wzrokiem zmierzających ku niemu wojowników. Po chwili spojrzał w niebo.
- Oby to jeszcze nie był mój czas... - szepnął, zamykając oczy.
Uspokoił oddech, po czym rozpostarł ręce i runął w dół, ku ciemnym, spienionym wodom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro