37.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Powinniśmy wrócić - rzekł Randal - Ernan może potrzebować pomocy.
- Spokojnie, chłopcze - odparł Sheridan - Morven nie raz wybrnął z gorszych tarapatów. Jestem pewien, że sobie poradzi.
- Skąd ta pewność?
- Krąży wiele opowieści o Nathairze, to znaczy Ernanie. Większość Likwidatorów widziało w nim bohatera i wzór do naśladowania.
- Naprawdę?
- Mhm. W niecałe sześć krótkich lat przeszedł szkolenie i zdobył naprawdę wysoki stopień. Niektórzy muszą pracować całe życie, by awansować choć o jedną rangę. Morven dokonał czegoś niemal niemożliwego. Zasłynął też z faktu, że trzynastu najniebezpieczniejszych Zdobywców próbowało go zgładzić, a tylko jednemu udało się zadać mu niegroźną ranę - Sheridan zastanowił się - Choć znajdą się też Likwidatorzy, którzy dostrzegają w Ernanie szaleńca i... zdrajcę.
- Zdrajcę? Czemu?
- Bo się zakochał... - jęknął Heres.
- Nie rozumiem... A wy? Myślałem, że Likwidatorzy mogą zakładać rodziny.
- Nie chodzi o fakt, że się zadużył, lecz o kobietę, która podbiła jego serce - rzekł Sheridan - Chodzą pogłoski, że Morven uległ Zdobywczyni. Kolejnej z wielu, która miała go zabić. Różniła się od swoich poprzedników. Nieliczni wiedzieli o jej istnieniu. Nikt nie znał sposobu jej działania. Była traktowana, jako kolejny, niewiele znaczący pionek w chorej grze Zdobywców. Po prostu wszyscy ją zlekceważyli, nie dostrzegając w niej zagrożenia.
- Wierzycie, że Ernan jej uległ?
- Jego rodzina od strony matki składała się z wielu pokoleń, szanowanych Likwidatorów i jeśli dobrze pamiętam, to jego ojciec również był przeciw Zdobywcom. Biorąc pod uwagę jego korzenie, śmiem wątpić, że naprawdę zakochał się w Zdobywczyni. Choć... Serce nie sługa.
- Nawet jeśli, to nie czyni to z Ernana zdrajcy - wtrącił Heres - Jego czyny dowodzą, że jest oddany Likwidatorom.
Pirat ledwo powłóczył nogami. Nie miał już sił iść dalej.
- Już blisko - rzekł Randy, dostrzegając Regem Maris - Wytrzymaj, kapitanie.
Po chwili podbiegło do nich kilku piratów z ich załogi. Żeglarze podparli Heresa i pomogli mu wejść na pokład galeonu.
Korsarze powitali swojego kapitana radosnymi okrzykami i gwizdami.
Muzzir z pomocą swoich wiernych ludzi, zszedł pod pokład i dotarł do kajuty.
Kiedy drzwi się otworzyły, obecne w pomieszczeniu kobiety natychmiast skupiły się na przybyszach.
- Heres! - Zaya omal nie popłakała się ze szczęścia.
Piraci doprowadzili kapitana do łóżka, na którym siedziała jego małżonka oraz Vivian i Ligia.
Dziewczęta podniosły się, robiąc miejsce dla rannego.
Muzzir opadł na łoże, jęcząc przy tym z bólu. Oparł głowę na nogach ukochanej i spojrzał w jej pełne ulgi oczy.
- Tak się o ciebie bałam - szepnęła, głaszcząc go po głowie - Nigdy więcej mi tego nie rób...
Heres wymusił z siebie lekki uśmiech. Złapał rękę Zayi i czule ją pocałował. Nie przejął się łzą, która spłynęła mu po policzku. Najważniejszy dla niego był fakt, że znów był z żoną.
Piraci wraz z Vivian i Ligią opuścili kajutę. Dziewczęta natychmiast pognały na pokład.
Vi podbiegła do Randala i uścisnęła go. Zaś Ligia wtuliła się w Sheridana.
- Uważaj, ubrudzisz się krwią - Randy ostrzegł Vivian.
- I co z tego? - odparła.
Chłopak uśmiechnął się nieco, po czym odwzajemnił uścisk.
Po chwili dziewczyna odsunęła się od niego i rozejrzała się.
- Gdzie jest mój tata?
Randy i Sheridan spojrzeli na siebie.
- On... - brunet podrapał się po karku - My... My nie wiemy, czy przeżył...
- Co? - oczy Vi stały się szkliste, a jej warga zaczęła drżeć. Po chwili przyłożyła dłoń do ust i pokręciła głową - Nie... Błagam powiedz mi, że on żyje... Powiedz, że zaraz przyjdzie...
- Ja... Nie mogę... - chłopak spuścił głowę - Prawdopodobnie Ernan już nie... Przykro mi...
Vivian pozwoliła łzom umknąć z jej oczu. Po chwili zaczęła szlochać i wolno osunęła się na podłogę. Schowała twarz w dłoniach.
Poczuła, że ktoś ją przytula. Bez zawahania wtuliła się w kleczącego przy niej bruneta i zalała się łzami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro