41.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Heres chodził w tę i z powrotem, kląc pod nosem.
- I jak to wygląda?! - zawołał w końcu, wyglądając przez burtę.
- Zważając na to, że rozpędzeni przypieprzyliśmy w skały, to nie jest źle - Atran wdrapał się na reling - Kadłub dosyć mocno ucierpiał, ale przynajmniej woda się nie wlewa.
- Musimy unikać kolejnych zderzeń - rzekł Ivan wspinając się po burcie - I starć z innymi statkami. Inaczej Regem Maris pójdzie na dno, a my wraz z nim.
- Jak myślicie, damy radę przepłynąć przez ten cholerny kanion? - mruknął Muzzir.
- Pozwól, że się wtrącę, kapitanie - rzekł Andre, podchodząc - Nasza łajba ledwo trzyma się w całości. Wszyscy wiemy, że w Kanionie Zguby są potężne prądy. To nie jest najlepszy pomysł abyśmy płynęli dalej.
- Nie mamy, jak się wycofać - Heres omal nie zaczął sobie wyrywać włosów - Kurwa! Co teraz?!
- Nie unoś się, przyjacielu - zabrzmiał głos Ernana - Wrzaski w niczym nie pomogą.
Wszyscy spojrzeli na Łotra, który spokojnie opierał się o maszt.
- Jak możesz być taki opanowany? - prychnął Andre, podchodząc do Likwidatora - Nie dostrzegasz, że jesteśmy w beznadziejnej sytuacji?! - chwycił go za koszulę - Wszyscy zginiemy!
- Zabieraj łapy, bo przyspieszę twój zgon - warknął Ernan.
Andre kątem oka zerknął na kapitana. Po chwili puścił Morvena, uniósł ręce i cofnął się nieco.
- Mądrze - mruknął Łotr, po czym skupił się na Heresie - Przepłyniemy Kanion Zguby...
- Nie słyszałeś, co mówiłem? - syknął Andre - Statek nie wytrzyma!
- Stul dziób i daj mi dokończyć! - Ernan odchrząknął - Mówiliście, że kilka statków jakoś się stąd wydostało. Rozejrzymy się i wybierzemy najlepszą drogę.
- To szaleństwo! - Andre nie odpuszczał - Szanse, że przetrwamy są marne!
- Jeśli tu zostaniemy, to też zginiemy - mruknął Morven - Kiedy zapasy zaczną się kończyć, wszyscy zwrócimy się przeciw sobie. Poleje się krew. Wielu z nas umrze z głodu i pragnienia - zmierzył wzrokiem piratów - Albo zginiemy szybko, próbując się wydostać, albo najbliższe tygodnie zmarnujemy tu, umierając w męczarniach jeden, po drugim. Co wybieracie?
Wszyscy wymienili się spojrzeniami.
- Kto jest za tym, żeby spróbować stąd wypłynąć? - spytał Heres.
Korsarze podnieśli dłonie.
- Kto przeciw?
Ręka Andre uniosła się.
- Postanowione - kapitan zerknął na Łotra - Robimy po twojemu, Ernan.
- Naprawdę?! - wrzasnął Andre -Pójdziecie za tym szaleńcem?!
- A mamy coś do stracenia? - Karan wzruszył ramionami - Morven ma rację. Albo zginiemy szybko, gdy spróbujemy się ocalić, albo będziemy się tłuc między sobą o kawałek chleba. Nie wiem, jak wy, ale mi się nie widzi wyżynanie was i powolne zdychanie z głodu.
- Co zamierzasz? - Ivan zwrócił się do Ernana.
- Wejdziemy na skały i rozejrzymy się. Sprawdzimy, gdzie jest najmniej wraków i przyjrzymy się wodom. Później ustalimy trasę.
- I to ma być plan? - prychnął Andre - Czeka nas zguba!
- Heresie będziesz mieć coś przeciwko, jeśli zrobię z niego galion? - Ernan przewrócił oczami.
- Hm... - Heres podrapał się po brodzie, rozważając słowa Łotra - Nie.
- Ej! - Andre oburzył się.
- Żartuję - kapitan uśmiechnął się nieco - Przecież nie pozwolę, by pierwszy oficer robił za aflaston.
- A szkoda - Ernan mruknął pod nosem - Przynajmniej byłby spokój.
- Dobra, to co robimy? - spytał Atran.
Morven zadarł głowę i spojrzał w niebo okryte chmurami, przez które przebijały się promienie słońca. Po ulewnej nocy, nareszcie pogoda się poprawiała.
- Poczekajmy do jutra, aż skały trochę przeschną - rzekł w końcu. Spojrzał na piratów, skupionych na jego osobie, po czym uśmiechnął się upiornie - Mam nadzieję, że dobrze się wspinacie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro