48.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ernan przylgnął do ściany starego budynku. Ostrożnie wyjrzał na oświetloną pochodniami ulicę. Dostrzegł grupkę Zdobywców, którzy znudzeni siedzieli na schodach o dziwo działającego baru i popijali piwo.
Łotr wykorzystując ich nieuwagę, przemknął w cieniu na drugą stronę ulicy. Znów zerknął na strażników. Widząc, że całą swoją uwagę skupili na pogawędce i alkoholu, machnął ręką, dając znać Vivian i Randalowi, że mogą bezpiecznie do niego przejść.
Ruszyli w głąb ciemnego zaułka. Vi i Randy niemal natychmiast stracili orientację w plątaninie wąskich uliczek.
W końcu Ernan zatrzymał się. Rozejrzał się, by mieć pewność, że nikt ich nie obserwuje. Uważnie słuchał, czy nikt się nie zbliża. Po chwili kucnął przy dość wąskim okienku, na wysokości chodnika. Zajrzał do środka. Nie dostrzegając w piwnicy nikogo, chwycił sztylet i podważył nim zamek. Bezszelestnie wślizgnął się do pomieszczenia. Mimowolnie się skrzywił, czując swąd stęchlizny.
- Zamknijcie okno - szepnął, gdy Vi i Randal już weszli do piwnicy.
Zamarli, słysząc dziwne stukanie. Łotr zadarł głowę i wlepił spojrzenie w spękany sufit.
- Ktoś jest w budynku. Musimy być bardzo cicho - mruknął, podchodząc do dużej skrzyni, leżącej pod ścianą - Randy, pomóż mi.
Chłopak zbliżył się do pudła. Wraz z Morvenem odsunął skrzynię, odsłaniając ukryty pod nią właz.
- Cokolwiek by się działo, nie wolno wam wrzeszczeć - rzekł Ernan, podnosząc ciężką klapę - Krzyk rozniesie się po tunelach, niczym grom. Zaalarmuje każdego, kto się kryje w podziemiach. Lepiej tego uniknąć.
- Myślisz, że tu są Likwidatorzy? - spytał Randy.
- Możliwe - wskazał głową na mroczną dziurę - Wskakujcie.
Vivian zajrzała w przepaść. W końcu usiadła na krawędzi zejścia i powoli zsunęła się w ciemności.
Skrzywiła się z obrzydzeniem, gdy wylądowała w wodzie po kolana, a jej stopy zapadły się w jakimś grząskim podłożu. Na szczęście udało jej się utrzymać równowagę i uniknęła śmierdzącej kąpieli.
Osłoniła usta i nos dłońmi, próbując choć trochę uchronić się przed wdychaniem fetoru ścieków.
Po chwili Randy wskoczył do kanału.
- Urocze miejsce - mruknął, mierząc wzrokiem pokryte grzybem ściany korytarza.
- Randalu, podsadź Vi - rzekł Ernan.
Brunet przykucnął, aby Vivian mogła usiąść mu na ramionach.
Po chwili wyprostował się powoli, podnosząc dziewczynę.
- Podejdź - zabrzmiał głos Łotra.
Randal ostrożnie zbliżył się w stronę  wejścia.
- Spróbuj utrzymać osłonę - powiedział Morven, delikatnie opuszczając klapę do rąk Vi.
Dziewczyna ignorowała fakt, że ręce odmawiały jej posłuszeństwa i twardo znosiła ciężar włazu, czekając, aż ojciec zejdzie do kanału.
W końcu powoli opuściła zamknięcie.
Odetchnęła z ulgą, gdy udało jej się niemal bezszelestnie zasłonić wejście.
Zachwiała się nieco, kiedy Randy ukucnął. Zsunęła się z jego ramion i spojrzała na ojca.
- Idę pierszy, a wy trzymacie się w bezpiecznej odległości, ale miejcie mnie w zasięgu wzroku - rzekł - Gdyby ktoś nas zaatakował, nie zważając na nic uciekajcie i szukajcie wyjścia.
Panowała przytłaczająca cisza, przerywana przez szum wody. W kanałach było niemal zupełnie ciemno. Minimum księżycowego światła wpadało przez drobne, zakratowane okienka, przez które spływała do kanału woda z ulic.
Stracili poczucie czasu. Nie wiedzieli, jak długo krążą po tych zalanych korytarzach, ani gdzie się znajdują, ale nie przerwali marszu.
Vivian omal nie wrzasnęła, gdy Randal nagle chwycił ją za ramię i pociągnął w tył.
Ernan słysząc, jak Vi łapczywie wciągnęła powietrze do płuc i plusk wody, chwycił nóż. Gwałtownie się obrócił. Gotów do ataku, zmierzył wzrokiem korytarz.
- Nad tobą - mruknął Randy.
Likwidator zadarł głowę i spojrzał na grube rury, z których zwisała ludzka sylwetka. Dostrzegł spętane linami dłonie i stopy, przywiązane do rynny. Stanął na palcach i przyłożył dłoń do szyi postaci.
- Nie żyje - rzekł, chowając ostrze - Zmarł niedawno. Sądząc po tym, że jeszcze jesteśmy w stanie oddychać, nie dusząc się przez odór rozkładu.
- Po co ktoś go tu powiesił? - spytała Vivian.
- Gdyby zwłoki leżały w ściekach szybciej zaczęłyby gnić, no i woda byłaby zatruta tak zwanym trupim jadem.
- Myślisz, że ktoś pije tę breję? - Randy skrzywił się, patrząc ze wstrętem na wodę, w której stał.
- Być może. Zdesperowany człowiek, zrobi wszytko, by przeżyć - Ernan  ruszył dalej - Dosłownie wszystko.
Pozwolili sobie na odetchnięcie pełne ulgi, gdy w końcu wyszli z wody i stanęli na twardym, suchym podłożu. Po chwili dotarli do dużego, okrągłego pomieszczenia, do którego wpadało kilka innych korytarzy. Zdziwili się nieco, dostrzegając pochodnie. Ernan wlepił spojrzenie w ślady na kamiennej podłodze.
- Ktoś niedawno tędy szedł - mruknął, zerkając na dziwne cienie.
Spojrzał w górę. Pod zniszczonym przez wilgoć sufitem, na linach wisiały worki. Nawet na wysokości bagaży były kolejne wejścia do tuneli.
- Co teraz? - Randal zmierzył wzrokiem liczne korytarze - Rozdzielamy się?
- Nie. To by była największa głupota, jaką moglibyśmy zrobić - Morven znów skupił się na mokrych śladach - Ktoś może się czaić w pobliżu. Niekoniecznie musi być po naszej stronie. Pojedynczo bylibyśmy łatwymi celami - wskazał na jeden z tuneli - Trop prowadzi tam.
- A jeśli to ślady Zdobywcy? - spytała Vivian.
- Bardziej bym podejrzewał, że natkniemy się na hordę łobuzów z ulicy. Zdobywcy nie są zbyt chętni do szperania w kanałach. Wolą wszystko wysadzać w powietrze, używając beczek z prochem strzelniczym - ruszył w stronę wybranego korytarza - Ale lepiej być czujnym.
Morven klął pod nosem, słysząc, jak głośne były ich kroki.
Nagle zamarł w bezruchu, dostrzegając na swojej drodze sylwetkę. Po chwili pojawiły się kolejne dwie.
- Wracajacie - szybko się obrócił.
Wyciągnął sztylet, widząc następne cztery postacie. Nerwowo zerkał to na sylwetki przed sobą, to czające się za jego plecami. Warknął, zaciskając chwyt na rękojeści oręża. Zostali otoczeni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro