55.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ernan wylądował w przysiadzie, po czym szybko się wyprostował. Zmierzył wzrokiem starą kratę, której zardzewiały zamek był roztrzaskany. Wejście stało otworem.
Minęli wywarzoną furtkę i ruszyli dość wąskim korytarzem.
Pierwszy szedł Randy. Tuż zanim podążała Vi, następnie Zethar. Łotr trzymał się z tyłu.
W przejściu panował półmrok. Co jakiś czas znajdowało się palenisko, ustawione na dość niskim, kamiennym filarze.
Ernan przyglądał się przez chwilę ojcu. Martwił go fakt, że Zethar utykał. Każdy uraz i rana mogły zaważyć o tym, czy przetrwa.
- Co ci się stało? - spytał w końcu.
- Hm? - Cień spojrzał na niego wyrwany z rozmyślań.
- Czemu kulejesz?
- Skutek starcia z bandą gnojków - Zethar wzruszył ramionami.
- Cięta rana?
- Tak.
- Głęboka?
- Trochę. Ale spokojnie, dobrze się goi.
Po chwili dotarli do stromych schodów, ułożonych w spiralę.
- Uważajcie pod nogi - rzekł Randal - Stopnie mogą się ukruszyć.
Szli ostrożnie, próbując bezpiecznie zejść po starych, kamiennych schodkach.
Upiorną ciszę przerywały jedynie ich oddechy i echo kroków.
Ernan zdębiał, gdy Vivian nagle krzyknęła, gdy fragment stopnia się oderwał i jej noga straciła oparcie. Odetchnął z ulgą, widząc, że Randy złapał Vi, ratując ją przed upadkiem.
- W porządku? - Ammar spytał troskliwie.
Dziewczyna pokiwała głową.
W końcu zeszli głęboko w dół. Ich oczom ukazały się kamienne drzwi.
- Co to za symbole? - Łotr musnął dłonią ścianę, którą pokrywały dziwne znaki.
- Nie mam pojęcia - Zethar wzruszył ramionami, przyglądając się wyrytym symbolom - Może jakiś rodowy szyfr.
Randy pchnął kamienne wrota, otwierając skrytą za nią salę.
Weszli na spory taras, z którego wyrastały dwa zejścia. Przeszli po gładkich schodkach do dużego, okrągłego pomieszczenia, oświetlonego przez kolejne paleniska, ustawione na kamiennych podporach.
Co jakiś czas w ścianie sali znajdowało się wgłębienie, w którym na lekkim podwyższeniu stał drewniany manekin.
Kukły były odziane w czarne szaty i uzbrojone. Każdy strój wyglądał podobnie, choć różniły się drobnymi szczegółami, zwłaszcza arsenałem.
Ernan spojrzał zaciekawiony na jedną z figur.
Choć postać nie miała zaznaczonych rysy twarzy, Łotr przyglądając się wyrzeźbionej sylwetce i krojowi szat, wywnioskował, że stoi przed statuą przedstawiającą mężczyznę. Na smolistej tunice spoczywał szeroki pas, najeżony drobnymi ostrzami, spod którego wystawała krwistoczerwona szafa. Ciemne spodnie były dopasowane, a buty, wykonane z miękkiej skóry, sięgały do połowy łydek. Ramiona postaci otulała sięgająca ziemi peleryna, której głęboki kaptur krył głowę manekina. Kukła opierała się o dwuręczny miecz. Drewniane dłonie, spoczywające na rękojeści oręża, kryły rękawice, pozbawione połowy palców.
Odzienie oklejały gęste pajęczyny, było zakurzone i miejscami lekko uszkodzone, przez myszy, ale zważając na to, że były naprawdę stare, to ich stan był imponujący.
Ernan oderwał wzrok od ubrania i zerknął na drobne litery, wykute na kamiennym podwyższeniu.
- Venir Lagun - odczytał na głos.
- Podobno on był pierwszym z rodu, który został Likwidatorem - rzekł Zethar, zbliżając się do syna.
- Skąd wiesz?
- Miałem okazję zapoznać się z drzewem genealogicznym rodziny Keiry. Przynajmniej jego fragmentem. Trzeba przyznać, że ród Lagun ma naprawdę barwną historię.
Podeszli do kolejnego manekina. Tym razem podziwiali kobiecą sylwetkę, ustawioną w bojowej pozie. Postać dzierżyła dwa sztylety. Była ubrana w smoliste szaty, które idealnie leżały na wyrzeźbionym ciele, podkreślając każdy jego atut, jednocześnie dokładnie go kryjąc. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, ta statua miała osłoniętą twarz przez maskę, a kaptur otulający jej głowę, był częścią czarnego odzienia, a nie oddzielnego płaszcza, bądź peleryny. Zamiast ciężkiego miecza, miała na plecach łuk i kołczan pełen strzał.
- Umbris - mruknął Cień, czytając wykute imię - Jeśli dobrze pamiętam, to była jedyna z trzech córek Venira, która została Likwidatorką. Jej siostry nie dożyły końca szkolenia. Jedna zmarła przez infekcję, która rozwinęła się w poważnej ranie, zaś drugą porwano i zamordowano - zamyślił się - Choć Umbris była doskonałą morderczynią, miała wyjątkowego pecha w miłości. Pochowała dwóch mężów, z czego jednego własnoręcznie zamordowała, bo ośmielił się podnieść rękę na ich syna. Jako samotna matka, musiała łączyć życie osobiste z zawodowym. Ponoć szkoliła chłopca na zabójcę i dlatego często jej towarzyszył w misjach. Pewnego dnia wpadła w ręce straży, a raczej sama się im oddała, dając swojemu dziecku szansę na ucieczkę. Została stracona.
- Znasz losy wszystkich krewnych mamy?
- Oczywiście, że nie. Zapoznałem się z historią tylko tych, co zapoczątkowali tradycję szkolenia na mordercę - Zethar zmierzył wzrokiem salę. Naliczył jeszcze pięć manekinów.
Po chwili znów skupił się na synu. Zmarszczył brwi, widząc, jak Ernan podszedł do kolejnej kukły i wdrapał się na podwyższenie.
- Co robisz? - spytał.
- Myślę, że drodzy przodkowie się nie obrażą, jeśli zwiniemy im trochę broni - Łotr odgarnął lepkie, pajęcze sieci, po czym wyciągnął miecz z pochwy, spoczywającej na boku statuy - Już im się raczej nie przyda.
Zmierzył wzrokiem ostrze. Klinga była trochę zardzewiała i przytępiona, ale każdy oręż mógł się przydać.
- Sprawdźcie pozostałe - rzekł Ernan, szukając czegoś, co jeszcze mogłoby się okazać przydatne.
Po chwili zebrali się na środku sali.
Przejrzeli zgromadzoną broń.
Vivian wzięła łuk i kołczan. Randy otrzymał rapier, o w miarę zaostrzonej klindze. Zethar zabrał kilka noży do rzucania, a swoją starą, zużytą szablę zmienił na sejmitar.
Ernan zagwizdał z podziwem, podnosząc flamberg. Zmierzył wzrokiem płomienistą głownię. Ten dwuręczny miecz był dosyć rzadko spotykany, zwłaszcza w Naughton. Jego klinga o niecodziennym kształcie, przypominającym języki ognia, doskonale przebijała się przez pancerze i ciało.
W końcu wsunął go do pochwy zabraną z jednego z manekinów, którą miał na plecach.
Po chwili zerknął na powoli gasnące paleniska.
- Wracajmy, dopóki coś widać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro