56.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ernan wpełzł z mrocznej wyrwy. Szybko się wyprostował i otrzepał z kurzu ciemne ubranie.
Po chwili dostrzegł ojca, który z trudem się podciągnął. Chwycił Zethara za ramię i pomógł mu się wdrapać.
- Wypadłeś z formy, staruszku? - zarechotał.
Cień podciągnął koszulę, pokazując sine żebra.
- Jeszcze jakieś uwagi? - uniósł brew.
Łotr uśmiechnął się niewinnie, drapiąc się przy tym po karku.
Po chwili z ciemności wyszedł Randal. Schylił się, sięgając po Vivian.
- Przyjaciel, tak? - Zethar uśmiechnął się pod nosem, patrząc, jak chłopak pomaga Vi się wspiąć.
Nagle zdębieli, słysząc śmiechy.
Zethar ostrożnie zbliżył się do spękanego okna i wyjrzał przez nie.
- Zdobywcy... - warknął, dostrzegając zgraję uzbrojonych mężczyzn, snujących się po dziedzińcu.
- Wynośmy się stąd - rzekł Ernan.
- Co oni tu robią? - spytała Vi.
- Są pijani - stwierdził Cień, dostrzegając w dłoniach intruzów butelki i ich nieco chwiejne kroki - Pewnie szukają rozrywki.
- To, że dużo wypili, nie oznacza, że są niegroźni - mruknął Łotr - Jeśli nas zobaczą, to z pewnością zaatakują. Uciekajmy.
- Fragment dachu się zarwał i zasypał sporą część domu - odparł Zethar - Na tym piętrze nie ma wyjścia, którym moglibyśmy się wymknąć niezauważeni.
- A drugie piętro? - wtrącił Randy.
- Hm? - Cień spojrzał zaskoczony na Ammara.
- Możemy uciec przez okno - brunet wzruszył ramionami.
Zethar zerknął na Ernana.
W końcu wypadli z pomieszczenia. Bezszelestnie przemknęli do schodów i weszli na piętro.
Nagle śmiechy Zdobywców zabrzmiały w domu.
- Otwórzcie okno - szepnął Łotr.
Wraz z ojcem, dobyli mieczy i zaczęli czujnie obserwować, czy wrogowie się nie zbliżają.
Vivian szarpała się przez chwilę z szybą.
- Zacięło się - jęknęła.
- Ja spróbuję - Randy zbliżył się do okna i spróbował je unieść - Ani drgnie...
- Pośpieszcie się - szepnął Ernan - Zaraz tu wlezą.
Randal podszedł do kolejnego okna. Tego również nie był w stanie ruszyć.
Chłopak zerknął na Likwidatorów. Po chwili zabrzmiały wrzaski Zdobywców i zadudniły ich kroki.
- Stać! - ryknął któryś z intruzów.
- Odsuń się - rzekł Ammar do Vivian.
Dziewczyna posłusznie zrobiła kilka kroków wstecz.
Randal zacisnął zęby, po czym odwrócił głowę. Wziął zamach i z całej siły uderzył łokciem w szybę.
Szkło pękło, a po kolejnym ciosie roztrzaskało się na kawałeczki.
Vi i Randy wyskoczyli przez okno, a po chwili w ich ślady poszli również Zethar i Ernan.
Zaczęli biec ile sił, chcąc się oddalić od posiadłości rodziny Lagun i zgubić Zdobywców, który ruszyli za nimi w pogoń.
Zethar szybko tracił siły. Głęboka szrama bardzo go spowalniała.
Cień zaklął, czując krew spływającą mu po nodze. Szwy nie wytrzymały i pękły.
Zwolnił znacznie. Po chwili zatrzymał się. Jęknął z boleści, przykładając dłoń do uda, na którym miał poważną ranę.
Ernan podbiegł do ojca. Spojrzał zmartwiony na posokę, przelewającą się przez palce Zethara.
- Wytrzymaj - podparł go.
- To nie ma sensu, młody - Cień syknął cicho, czując rwący ból - Uciekajcie. Ja odwrócę ich uwagę.
- Nie zostawimy cię - mruknął Łotr, niemal wlekąc Zethara za sobą.
- Nie pytałem cię o zdanie - Cień ledwo utrzymując się na nogach, odsunął się od syna - Bierz dzieciaki i jazda stąd.
- Nie po to cię szukałem, by teraz pozwolić ci zginąć.
- Ja już swoje przeżyłem, młody.
- Ale...
- Obiecaj, że nie ważne co się stanie, nie wrócisz po mnie i zabierzesz Vivian oraz Randala z dala od tego zasranego miasta.
- Nie - Ernan chwycił go za ramię - Nie pozwolę, aby Zdobywcy cię zabili. Wystarczy, że jeden z nich uśmiercił mamę. Wtedy nic nie mogłem zrobić, ale teraz... - zmarszczył brwi, dostrzegając wrogów. Mimowolnie zacisnął chwyt na szatach ojca - Uciekajmy.
Zethar spojrzał na niego z politowaniem.
- Musisz strzec dzieciaków, nie mnie. Przysięgnij, że nie spróbujesz mnie ratować, a będziesz chronić małolatów i uciekniecie stąd.
- Ja...
- Choć raz zrób to, o co cię proszę.
Ernan spuścił głowę.
- Masz moje słowo...
Zethar zsunął dłoń Łotra z ramienia, po czym zrobił krok wstecz.
- Jestem z ciebie dumny, synu - rzekł, narzucając kaptur. Dobył miecza, po czym obrócił się w stronę nadciągających Zdobywców.
Ernan chciał chwycić broń i stanąć do walki, lecz wiedział, że jeśli coś mu się stanie, to Vi i Randy zginą, nim przyjdzie im do głowy próba opuszczenia miasta.
Warknął na siebie. W końcu rzucił się do ucieczki.
Gdy znacznie oddalił się od wrogów, skręcił w uliczkę, w której kilka chwil temu zniknęli nastolatkowie.
Wyjrzał zza ściany. Zdobywcy otoczyli Zethara, który pomimo bolesnej rany, zaciekle walczył. Jednak przeciwnicy mieli przewagę liczebną. Jeden ze Zdobywców drasnął Morvena w ramię. Inny wykorzystał okazję i wytrącił mu sejmitar z ręki.
Likwidator uniósł ręce, gdy ze wszystkich stron do jego ciała przylgnęły ostrza.
Opadł na ziemię, gdy któryś z oprawców, kopnął go w kolano. Dwaj Zdobywcy siłą odgięli mu ręce w tył i spletli ze swoimi ramionami. Gdyby Zethar spróbował im się wyrwać, wystarczyłoby jedno silne szarpięcie, by wybić mu bark.
Ernan trzepnął pięścią w mur, widząc, jak wleką jego ojca w tylko im znanym kierunku. Przygryzł wargę, gdy w oczach zebrały mu się łzy. Poczuł się, jak w dniu, gdy bezradnie patrzył, jak Keira pada na ziemię, śmiertelnie ugodzona mieczem.
Poczuł, że nogi się pod nim uginają. Chciał opaść na ziemię, ale wiedział, że to nie pora na rozpacz i chwilę słabości.
W końcu ruszył truchtem w głąb ciemnej uliczki.
- Vi? - szepnął - Randy?
- Tutaj - usłyszał głosik córki.
Zatrzymał się i zmierzył wzrokiem ciemności. Po chwili wypatrzył dwie przyczajone w mroku sylwetki.
Zbliżył się do nich.
- Chodźcie. Wynośmy się stąd.
- Gdzie dziadek? - spytała Vivian.
Łotr spuścił głowę.
- Schwytali go...
- Co? Trzeba mu pomóc!
- Nie - mruknął Ernan, chwytając córkę za nadgarstek.
- Nie możemy go zostawić!
- Musimy... Obiecałem, że nie spróbuję go ratować... - pociągnął ją za sobą - Przysiągłem, że bez względu na to, co się stanie, będę was chronić i opuścimy Derowen. Mam zamiar spełnić jego ostatnią prośbę.
- Nie! - wrzasnęła Vivian, wyrywając dłoń z jego uścisku - Jeśli pozwolisz mu zginąć, nie daruję ci tego!
- Vi... - Łotr westchnął, widząc łzy spływające po jej policzkach - Proszę, nie utrudniaj mi tego...
- Nie poznaję cię - zrobiła krok wstecz - Naprawdę zostawisz własnego ojca na pastwę Zdobywców?!
- Nie chcę go porzucić, ale żeby was uchronić przed takim samym losem, muszę to zrobić...
Vivian pokręciła głową, robiąc przy tym jeszcze kilka kroków w tył, aż oparła się plecami o Randala. Niemalże natychmiast się obróciła i wtuliła się w niego.
- Może jednak spróbujemy go uwolnić? - spytał Randy, przytulając Vi.
- Przyrzekłem mu...
- Ale ja nie - Ammar uśmiechnął się specyficznie - Vivian również. Powiedziałeś, że będziesz nas chronił, prawda? A więc, czuwaj nad nami, gdy spróbujemy ocalić pana Zethara. Później wszyscy opuścimy Derowen. Nie złamiesz danego słowa.
Ernan zamyślił się na chwilę.
- Ojciec mnie udusi - mruknął  w końcu - Ale macie rację - zacisnął pięści - Chrzanić obietnicę. Nie pozwolę, aby Zdobywcy go uśmiercili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro