65.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dopiero wróciłeś do domu, a już gdzieś cię niesie? - westchnęła Nora, patrząc, jak Ernan otula biodra pasem na broń.
- Mam do załatwienia pewną sprawę. Spodziewaj się mnie dopiero rano.
- Nie możesz się tym później zająć? - zamruczała niezadowolona.
- Im szybciej pozbędę się kłopotu, tym lepiej.
- A kto jest tym kłopotem?
- Ktoś, kogo z przyjemnością byś własnoręcznie zadźgała.
- Jest sporo takich osób, więc...
- Moim celem jest Vis.
- Hashar? - zamarła.
Łotr skinął głową.
Białowłosa wbiła wzrok w podłogę.
- Zrobisz coś dla mnie? - rzekła po chwili.
- Co tylko chcesz, kochanie.
- Nim go zabijesz... - łypnęła na Ernana spode łba - Ma cierpieć. Niech ten sukinsyn błaga o śmierć.
Łotr podszedł do niej, po czym złączył ich wargi.
- Vis pożałuje, że ośmielił się cię tknąć - czule musnął kciukiem jedną z bladych blizn na policzku - Masz moje słowo.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- To tu? - mruknął Zethar, mierząc wzrokiem małe obozowisko.
- Chyba tak - odparł Ernan.
- Jak myślisz ilu ich tu siedzi?
- Mniej, więcej pięciu - Łotr wskazał na konie, krążące po niewielkiej zagrodzie.
- Może ich być więcej, niż wierzchowców.
- Tak, czy siak, jest ich niewielu. Spójrz na namioty - wskazał na szałasy, ustawione wokół sporego paleniska - Są za małe, aby pomieścić więcej, niż jedną osobę.
- Chyba, że tamten - Cień spojrzał na jedyny, sporo większy namiot - Myślę, że tam mogłoby się pomieścić conajmniej trzech tych skurwieli.
- To co robimy?
- Najpierw sprawdźmy te mniejsze namioty i zabijmy wszystkich.
- Myślę, że Vis siedzi w tym większym szałasie.
- Mówiłeś, że ma cierpieć, nim go zabijesz. Jeśli zacznie się drzeć to...
- Nikt mu nie pomoże. Wpierw zarżniemy wszystkich jego kompanów.
Ernan zerknął na ojca.
- Co? - uniósł brew, widząc, że Zethar nieco się skrzywił.
- Vis ci podpadł, prawda?
- Skrzywdził Norę. Wierz mi, z chęcią odrąbię mu łeb.
Cień pokręcił głową.
- No co? - mruknął Łotr.
- Chcesz go zabić dla zemsty.
- Hashar to sukinsyn, którego bawi cudza krzywda. Właśnie takich Zdobywców, Likwidatorzy mają obowiązek tępić, jak szkodniki. To, że zbeszcześcił Norę, tylko przelewa czarę goryczy - Ernan przeskoczył przez gruby pień, za którym się skrył wraz z ojcem.
Cicho, na ugiętych nogach ruszył w stronę obozu.
Bezszelestnie wemknął się do jednego z szałasów. Zbliżył się do śpiącego mężczyzny. Ostrożnie wyciągnął sztylet, po czym szybkim ruchem rozpłatał gardło Zdobywcy.
Szybko opuścił namiot i udał się do kolejnego.
Wraz z ojcem cicho sprawdzili wszystkie szałasy, prócz tego największego.
- Poczekam tu na ciebie - Zethar przysiadł przy ognisku.
Ernan skinął głową, po czym ruszył do dużego namiotu.
Cicho wszedł do środka.
Spojrzał na kilka świec, które oświetlały wnętrze.
Zbliżył się do stołu, na którym leżał nóż. Zabrał ostrze, po czym zabrał się za gaszenie świec. Pozostawił tylko jedną.
Skrył się w mroku, po czym wlepił rządne mordu spojrzenie w mężczyznę, śpiącego na wąskiej pryczy.
- Kope lat, Vis - mruknął.
Hashar natychmiast poderwał się do siadu. Zmierzył wzrokiem ciemności, aż w końcu wypatrzył sylwetkę Łotra, która niemal zupełnie zlała się z cieniami.
- Stęskniłeś się? - prychnął Likwidator.
- Morven?! - ryknął, po czym poderwał się z miejsca i skoczył w stronę stołu.
- Tego szukasz? - Łotr uniósł rękę, dzierżącą wąski sztylet.
- Po cholerę tu przylazłeś?
- Żeby urżnąć ci łeb - wzruszył ramionami - Pozdrowienia od syna.
- Ten gówniarz Nazar cię nasłał?
- Nie przyszedłem tylko dlatego, że twój syn chce zemsty. Mamy rachunki do wyrównania.
- Dalej się wściekasz za tą dziwkę Devath?
- Zważaj na słowa. Mówisz o mojej żonie.
- Żonie? - Hashar parsknął śmiechem - Kiepski wybór. Ani ładna, ani dobra w miłosnych igraszkach. Szczerze współczuję.
Vis wrzasnął z bólu i upadł, gdy sztylet zanurzył się w jego nodze.
- Skurwiel!
- Do twojego poziomu mi daleko - Ernan podszedł do Hashara i zmierzył go spojrzeniem pełnym pogardy.
Po chwili uśmiechnął się okrutnie, chwytając swój ulubiony nóż.
- Myślisz, że boję się śmierci? - prychnął Zdobywca.
- Zgon będzie dla ciebie wybawieniem, nie karą - Morven wyciągnął z kieszeni małą buteleczkę - Oszczędzałem ją na specjalną chwilę. Ma wiele lat, lecz to tylko ją wzmocniło.
- Co to?
- Kto wie? - Łotr wzruszył ramionami, oblewając ostrze zawartością fiolki - To cudo stworzyli truciciele z Muir. Ciekawe, co się stanie, gdy dostanie się do krwi.
- Daj spokój, Morven - Hashar zaczął się cofać - Po prostu mnie zabij.
- Nie codzień mam okazję zabić drania, który skrzywdził moją kobietę. Z chęcią poświęcę swój cenny czas i ponapawam się twoimi katuszami.
Łotr rzucił się na Zdobywcę.
Vis nie miał zamiaru pozwolić dać się zranić. Próbował się bronić. Lecz nim się obejrzał, zatruty sztylet drasnął go w rękę.
Morven przysiadł wygodnie na biurku i zaczął czekać.
Z okrutnym uśmieszkiem na ustach, patrzył, jak Hashar już po kilku minutach rzuca się po ziemi, wrzeszcząc z boleści. Trucizna szybko rozniosła się po całym ciele i zaczęła palić swą ofiarę od środka, niczym ogień.
Po chwili Zdobywca specyficznie się wygiął, czując silny ból w piersi. Miał wrażenie, że coś chce mu się przebić przez płuca i żebra, aby wydostać się na zewnątrz.
Z jego gardła wydarł się kolejny wrzask, a ze ślepi umknęły krople krwi. Zakrył dłońmi oczy, gdy ogarnęło je potworne pieczenie, jakby miały się za chwilę rozpuścić i wypłynąć z oczodołów.
Hashar zakasłał, opluwając się posoką. Poczuł, że traci kontrolę nad swoim ciałem. Nie był w stanie się ruszyć i zaparło mu dech.
Ernan w końcu wstał z miejsca i stanął nad Visem, który nadal walczył o odrobinę powietrza. Powoli wysunął miecz z pochwy i uniósł go.
- To za Norę, sukinsynie - warknął, po czym pozwolił ostrzu opaść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro