81.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Randal łapczywie wciągnął powietrze do płuc i wstrzymał oddech, naciągając przy tym łuk. Skupił się na na dużej beczce, która robiła za jego cel, gdy cięciwa wbiła się w opuszki jego palców i delikatnie dotknęła jego warg. W końcu delikatnie odchylił palce, a cięciwa wystrzeliła lotkę, która z impetem zanurzyła się w namalowanej tarczy.
Ammar powoli opuścił łuk, znów pozwalając sobie na oddech.
- No, no. Co za celność - usłyszał kobiecy głos - W sam środek.
- No nie... - warknął pod nosem - Znowu ona...
Niechętnie łypnął na Muarę, która przysiadła sobie na sporej skale i zaczęła mu się przyglądać.
- Mogę się przyłączyć? - spytała po chwili.
- Wolę samotne treningi - mruknął, szykując się do kolejnego strzału.
- Hm... To może pozwolisz, że sobie popatrzę?
- Skoro musisz - przewrócił oczami, po czym skupił się na celu.
Twardo ignorował przeszywający wzrok Likwidatorki, który dokładnie mierzył każdy jego napięty mięsień. W końcu wystrzelił, a strzała z hukiem wbiła się w beczkę, tym razem nie przebijając jej środka.
- Wygląda na to, że cię rozpraszam, Randy - zachichotała, owijając sobie kosmyk włosów wokół palca.
- Dla ciebie Randal - rzekł chłodnym głosem, sięgając do kołczanu na jego plecach.
- Zawsze jesteś taki oschły? - mruknęła, udając urażenie.
- Kiedy ktoś mnie drażni - prychnął, nakładając strzałę na cięciwę.
- Uważaj, bo się obrażę.
- Przynajmniej dasz mi spokój - syknął pod nosem, mierząc do celu.
- Skąd masz bliznę na piersi? - zagadnęła Muara, gdy kolejna lotka już zanurzyła się w tarczy.
- Po co ci to wiedzieć? - łypnął na nią.
- Oh, to tylko ciekawość - uśmiechnęła się uroczo.
- Ponoć to pierwszy stopień do Piekła.
- Do świętej mi daleko - zaśmiała się.
- O, w to nie wątpię.
Ammar obrócił się nagle, słysząc odchrząknięcie.
- Nie przeszkadzam? - mruknęła Vivian.
- Nie - odparł, podchodząc do niej.
- Co tu robisz? Miałeś być na polowaniu.
- Chłopaki stwierdzili, że będzie nas zbyt wielu, więc zostałem, by potrenować. No i co ci powiedział Stentor?
- Naprawdę cię to obchodzi? - prychnęła, głaszcząc grzechotnika, owiniętego wokół jej nadgarstka - Czy tylko próbujesz odwrócić moją uwagę od tej jędzy?
- Znowu zaczynasz? - westchnął ciężko.
- Przepraszam - odetchnęła głęboko, próbując okiełznać nerwy - Po prostu, jak ta baba pojawia się na horyzoncie, to szlag mnie trafia.
- Wierz mi, jeszcze sekunda, a zrobiłbym z niej tarczę - zmierzył wzrokiem gada, którego trzymała Vi - Wyjaśnisz mi, po cholerę ci wąż?
- Właśnie patrzysz na zabójcę Tonto - spojrzała w upiorne ślepia zwierzęcia.
- Co?
- Zaniosę grzechotnika do Refta. Jeśli ukąsi go wąż, to nikt nie będzie szukał winowajcy. Po za tym, tak będzie mi łatwiej.
- Nie rozumiem.
- Ty nie dostaniesz się do pałacu. Mają tam wstęp tylko kobiety. Nie dam rady stanąć przed Tonto i go zabić. Ale wykorzystując węża? Przynajmniej nie będę musiała patrzeć w oczy Refta.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz w ten sposób?
- Niczego nie mogę być pewna.
- Kiedy zapadnie zmrok, mogę...
- Nie - przerwała mu - Ochroniarze zabiją cię, jak tylko wtargniesz na teren pałacu. Nie martw się, dam radę.
- Nie jesteś zabójczynią, Vi - ściszył głos.
- To się nią stanę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro