83.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vivian ostrożnie wyjrzała zza budynku i skupiła się na wielkiej bramie.
Żelazne wrota stały otworem, lecz przejście blokowali strażnicy.
Zmierzyła wzrokiem mężczyzn w grubych zbrojach, którzy ściskali w dłoniach dokładnie zaostrzone i wypolerowane halabardy. Pomimo upału, twardo stali na baczność i czujnie obserwowali każdego, kto się pojawiał w zasięgu ich wzroku.
Nagle Vi dostrzegła gromadkę kobiet, które niosły dzbany z wodą, bądź kosze wypełnione warzywami i owocami. Niewiasty chichocząc, powoli zmierzały ku strzeżonej bramie.
Vivian wykorzystując okazję, ruszyła za nimi. Trzymała się najbliżej, jak tylko mogła.
Strażnicy odsunęli się, pozwalając kobietom wejść na posesję.
Vi w duchu odetchnęła z ulgą, gdy udało jej się przemknąć z niewiastami za bramę.
Ruszyła ścieżką, obłożoną gładkim, jasnym kamieniem. Patrzyła z podziwem na fontanny i cudowny ogród. Była w szoku, widząc, jak wiele roślin udało się wyhodować, pomimo tak srogich warunków.
Jej uwagę zwróciły na siebie cudowne oleandry. Patrzyła przez chwilę na duże kwiaty o czerwonych, różowych, bądź śnieżnych płatkach.
Pokręciła głową, przywołując się do porządku. Przyszła, aby zabić Refta, a nie by podziwiać ogród.
W końcu skupiła się na budynku.
Przeszedł ją dreszcz, gdy dostrzegła olbrzymie, błękitne flagi, spływające po ścianie, tuż przy frontowych drzwiach.
Wlepiła nienawistne spojrzenie w herb, przedstawiający złotego węża, na rubinowej tarczy.
W końcu wraz z niewiastami weszła po kilku stopniach i zbliżyła się do drzwi.
Dwaj mężczyźni, stojący w wejściu, odsunęli się nieco, po czym pchnęli skrzydła wrót, wpuszczając kobiety do środka.
Vivian niepewnie zerknęła na jednego ze strażników, gdy mijała próg.
Podskoczyła lekko, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły.
Znalazła się w szerokim, dość długim korytarzu. Niemal wszystko było wykonane z gładkiego, lśniącego kamienia. Materiał o barwie kremu, znaczyły delikatne, przypominające spękania, ciemnobrązowe przebarwienia.
Bił od niego przyjemny chłód.
Wysokie, krzyżowe sklepienie, wspierał rząd kolumn, które jako jedyne były z ciemnej skały.
Dobry humor niewiast natychmiast zniknął. Urwały rozmowy i przestały chichotać. W jednej chwili uśmiechy spełzły z ich ust, a w oczach zagościł strach i przygnębienie.
Spuściły głowy i cichutko ruszyły w stronę schodów, prowadzących w dół.
Vi umknęła między podpory. Odczekała chwilę, aż będzie zupełnie pusto. Zerknęła w stronę zamkniętych wrót, a następnie skupiła się na lśniących schodach, na wprost wejścia do pałacu.
Ruszyła w stronę stopni. Lekko uniosła długi materiał swojej sukni, aby się nie potknąć i rozpoczęła wspinaczkę na drugie piętro.
Ostrożnie zaglądała do licznych, mijanych pomieszczeń. Widziała kilka kobiet, sprzątających w komnatach.
- Idziesz do łaźni? - usłyszała za plecami.
Zamarła w bezruchu. Po chwili odwróciła się i spojrzała na niewiastę, zmierzającą w jej stronę.
- Tak - wydusiła z siebie.
- Cudownie. Możesz zanieść panu te szaty? - podała Vi starannie złożone odzienie.
- Oczywiście - skinęła głową.
Zaklęła pod nosem. Przecież pałac był jej obcy, ale przynajmniej już wiedziała, gdzie szukać Refta.
Kiedy kobieta zniknęła jej z pola widzenia, kontynuowała sprawdzanie pokoi.
W końcu odnalazła pomieszczenie, którego szukała. Niepewnie weszła do sali, na której środku znajdował się duży basen.
Zmieszana spuściła wzrok, dostrzegając nagiego mężczyznę, który rozkoszował się chłodną kąpielą.
Pomimo, że jego włosy już naznaczyły liczne, siwe pasma, a wiek odcisnął swe piętno na twarzy, nadal mógł się pochwalić wyćwiczonym ciałem.
Usta zacisnął w wąską linię. Jego dolną wargę i brodę znaczyła głęboka szrama. Oczy miał zamknięte, przez co zdawał się drzemać.
- Mocniej - mruknął do służącej, która masowała jego nagie, przecięte przez liczne blizny ramiona.
Na prawym przedramieniu miał wypalony Likwidatorski symbol, przekreślony przez wytatuowaną na nim, czarną literę "x".
Prócz śladów na rękach, nosił jeszcze wiele rys na piersi i brzuchu.
- Tak, panie - szepnęła.
Przerwała na chwilę swe zajęcie, aby nabrać na dłonie trochę olejków, po czym znów przyłożyła ręce do jego ciała.
- Przyniosłam panu odzienie - Vi w końcu zmusiła gardło do posłuszeństwa.
- Połóż je gdzieś - machnął ręką.
Posłusznie położyła szaty na krwistoczerwonej sofie, stojącej pod dużym oknem. Wlepiła spojrzenie w szyję zdrajcy, a konkretnie w cienki, skórzany paseczek, na którym wisiał skorpion wykonany ze srebra.
Nagle drzwi cicho skrzypnęły. Do pokoju wpadła postać w bordowej szacie z głębokim kapturem. Intruz odgarnął na plecy szarą, krótką pelerynę z przyszytym herbem Larkinów, którą nosił na ramieniu.
- Panie - zabrzmiał męski głos.
Reft uniósł powieki, odsłaniając jedno brązowe, zaś drugie zielone oko.
- Dość - rzekł stanowczo do kobiety za nim, po czym wstał.
Niewiasta, która go masowała, natychmiast od niego odskoczyła, jakby bała się, że ją uderzy. Szybko chwyciła lnianą chustę, leżącą tuż obok niej.
- Jakieś wieści o tej pustynnej zarazie? - spytał Tonto, wychodząc z wody.
Przejął od służącej materiał i owinął się nim w pasie.
- Niestety, żaden z twych ludzi nie wrócił - odparł przybysz.
- Tak trudno jest wykurzyć kilka nędznych szczurów? - warknął.
- Zapominasz, iż są to mordercy, wychowani w tym wąwozie...
- Nie chcę słyszeć twych żałosnych wymówek! - ryknął.
Vi zadrżała, gdy donośny głos Tonto rozniósł się po sali, niczym grom.
- Co mamy zrobić, panie? - mężczyzna spytał ostrożnie.
- Ruszyć łbami, idioto! - Reft obrócił się gwałtownie w stronę Vivian.
Wstrzymała oddech, gdy zbliżył się do niej.
Nie ośmieliła się spojrzeć mu w oczy. Natychmiast skupiła wzrok na podłodze.
Omal nie odetchnęła z ulgą, gdy Tonto chwycił szaty, które mu przyniosła.
- Tracę cierpliwość, Zidane - warknął, narzucając ubranie - A wiesz, co się stanie, gdy w końcu się skończy?
- Nie, panie...
- Wezmę sprawy w swoje ręce. Ci cholerni Likwidatorzy spłoną na stosach, a ty wraz z nimi! Osobiście tego dopilnuję.
- Daj mi ostatnią szansę, panie... Przyniosę ci głowę Stentora, a jego bandę wezmę żywcem, byś mógł podziwiać, jak zdychają w mękach. Przysięgam.
- Lepiej dla ciebie, byś tym razem spełnił swe obietnice - warknął Tonto, po czym machnął ręką - Zejdź mi z oczu.
- Jak sobie życzysz - Zidane ukłonił się, po czym opuścił salę.
- Kovia - Reft spojrzał na kobietę, która dbała o jego relaks - Dopilnuj, by trafił do wyjścia.
Niewiasta skinęła głową, po czym ruszyła za przybyszem.
Tonto łypnął na Vi.
- A ty co? Nie masz nic do roboty?
Dziewczyna niepewnie uniosła wzrok. Z trudem przełknęła ślinę.
- Już się zabieram do pracy - rzekła cichutko.
- Dobrze - warknął, po czym opuścił pomieszczenie.
Vi złapała się za serce, czując, jak szybko zaczęło tłuc. Odetchnęła głęboko kilka razy, po czym zbliżyła się do drzwi. Ostrożnie je uchyliła, po czym wyjrzała na korytarz między komnatami. Patrzyła, jak Tonto żwawym krokiem pokonuje przejście.
Mężczyzna minął schody i ruszył  dalej przed siebie, aż zniknął za jednymi z wielu drzwi.
Vi ostrożnie zbliżyła się do komnaty, w której zniknął gospodarz.
Leciutko uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Ta komnata była połączona z jeszcze dwoma pokojami. Panował tam ciemny brąz podłóg i ścian, wzbogacany o meble o jaskrawych odcieniach czerwieni, fioletu oraz złota.
Tonto zaległ na dużych, wielobarwnych poduchach. Ułożył się na boku i podparł na łokciu. Wlepił spojrzenie w grupkę niewiast, odzianych w prześwitujące stroje. Jedna z nich swoimi drobnymi dłońmi, subtelnie muskała struny harfy, zaś jej towarzyszki tańczyły.
Po chwili przykucnęła przy nim drobna kobieta i wyciągnęła w jego stronę tacę, na której leżały listy.
Tonto wyraźnie znudzony, chwycił koperty.
- Przynieś wino - mruknął, skupiając się na jednej z wiadomości.
Kobieta podniosła się z miejsca i ruszyła w stronę Vi.
Dziewczyna w ostatniej chwili odskoczyła od drzwi i udała, że zajmuje się poprawianiem jednego z licznych obrazów, zdobiących ściany.
Kiedy służąca odeszła, Vivian znów zbliżyła się do wejścia. Na szczęście służka nie domknęła wrót.
Vi spojrzała na rękaw, w którym czaił się grzechotnik. Po krótkim namyśle przykucnęła i wyciągnęła rękę w stronę Refta. Ostrożnie wymacała łeb gada, po czym bardzo wolno przesunęła po jego tułowiu.
Po chwili poczuła, że wąż się porusza. Przeszedł ją dreszcz, gdy szorstkie łuski gada musnęły jej skórę.
Grzechotnik powoli wypełzł z rękawa i natychmiast ruszył w stronę mężczyzny, który jako pierwszy znalazł się w zasięgu jego wzroku. Zwinął się w kłębek, tuż przy swojej ofierze. Zasyczał cicho, wyszczerzając kły jadowe i grzechocząc przy tym ogonem.
Tonto zaskoczony posykiwaniem oderwał wzrok od listu.
Nim zdążył cokolwiek zrobić, gad ukąsił go w nogę. Z jego gardła wydarł się wrzask.
Niewiasty zapiszczały przerażone, dostrzegając węża.
- Przestańcie się drzeć, kretynki! - ryknął Reft - I sprowadźcie lekarza!
Niewiasty wypadły z komnaty, jednym z wejść.
- Grzeczne maleństwo - szepnęła Vivian, gdy wąż do niej podpełzł.
Wyciągnęła rękę, pozwalając zwierzęciu wrócić do ciepłego rękawa.
Obserwowała, jak noga Tonto w zastraszającym tempie puchnie i sinieje.
Mężczyzna krzyczał z boleści. Jad grzechotnika błyskawicznie rozniósł się po jego ciele.
Po dłuższej chwili złapał się za serce i zaczął ciężko dyszeć.
W końcu Vivian weszła do komnaty i zbliżyła się do konającego.
Starała się ignorować jego agonalne jęki. Unikała patrzenia mu w oczy. Powoli przykucnęła i drżącą ręką sięgnęła po rzemyk na szyi Refta. W końcu zerwała skórzany paseczek.
Już miała się podnieść, gdy Tonto chwycił ją za nadgarstek.
- Ty suko... - wydusił z siebie.
Chciał rzec coś jeszcze, lecz zaparło mu dech.
Vi wyrwała rękę z jego chwytu i wyprostowała się.
Przeszedł ją dreszcz, gdy Zdobywca przestał oddychać, a jego ślepia zamarły w bezruchu, wpatrując się prosto w nią.
Szybko się odwróciła. Zamarła, dostrzegając jedną ze służących. Kobieta wypadła za drzwi i zatrzasnęła je. Wrzeszcząc na całe gardło, pobiegła po strażników.
Vivian przerażona rzuciła się w stronę kolejnych wrót. Wypadła z komnaty na korytarz i ruszyła w stronę schodów.
Zatrzymała się gwałtownie, gdy zabrzmiały dzwony, a do pałacu wtargnęli strażnicy i zatrzasnęli frontowe drzwi.
Rozdzielili się. Część z nich pozostała na dole, zaś pozostali ruszyli w stronę wejścia na piętro. Vi sprintem rpokonywała korytarz. W końcu padła do jednej z komnat. Cieszyła się, że większość pomieszczeń była ze sobą połączona, co najmniej jedną parą drzwi.
Czuła, że z każdą chwilą jej panika narasta. Wszędzie słyszała kroki i głosy strażników. W końcu wbiegła do sporej sali. Zamknęła drzwi na klucz i zaczęła się cichutko wycofywać w głąb pomieszczenia, licząc, że wojownicy nie spróbują wywarzyć wrót.
Cudem stłumiła krzyk, gdy jej plecy czegoś dotknęły. Zamarła w bezruchu. Kątem oka spojrzała na cień, rozlany na kamiennej podłodze. Zaczęła drżeć, gdy dostrzegła w mrocznej plamie zarys ludzkiej sylwetki. Z trudem przełknęła ślinę. Właśnie sama się uwięziła z jednym ze stróży...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro