86.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Randy utykając, zbliżył się do mężczyzny, który siedział pod ścianą jakiegoś domu i spokojnie drzemał.
- Nie śpij, bo cię okradną - chwycił go za ramię, co natychmiast go ocuciło.
Kadaj poderwał głowę i spojrzał, kto go wyrwał ze snu. Po chwili przeciągnął się, ziewając przy tym.
- Ile można na was czekać? - zamruczał, trąc zaspane oczy - Już myślałem, że zginęliście.
- Były małe komplikacje.
- Wiem, wiem - podniósł się - Twoja panna dała się przyłapać. Całe miasto o tym gadało.
- Ale ważne, że Reft nie żyje, prawda? - mruknął Ammar.
- Tak - Likwidator pokiwał głową - To co? Możemy już wracać?
- Gdzie są konie? - spytała Vi, rozglądając się.
W odpowiedzi Kadaj zagwizdał najgłośniej, jak umiał.
Po chwili podeszły do nich trzy wierzchowce. Wsiedli na ich grzbiety, po czym ruszyli galopem na pustynię.
Gnali na złamanie karku, pozostawiając za sobą ogromną chmurę pyłu. Pędzili, jakby chcieli uciec przed promieniami wschodzącego słońca.
Kiedy wąwóz, w którym kryli się Likwidatorzy, w końcu pojawił się w zasięgu ich wzroku, słońce już niemiłosiernie grzało.
Nie zwalniając wjechali między kamienne ściany.
Vivian mimowolnie się skrzywiła, gdy rozpędzone konie staranowały kilka wysuszonych ciał, miażdżąc ich kości.
W końcu ściągnęli wodze , zatrzymując rumaki tuż przed obozem.
Kilku Likwidatorów, którzy byli już na nogach, spojrzało się na nich ciekawsko.
Vivian i Randal zeskoczyli na ziemię i od razu ruszyli do namiotu Stentora.
Przywódca wyglądał, jakby dopiero, co się przebudził. Zaspany właśnie wstał, by ugasić pragnienie, gdy Vi wpadła do szałasu.
Na posłaniu z miękkich poduch leżała Muara, okryta jedynie cienkim, białym prześcieradłem.
Likwidatorka zmierzyła wzrokiem przybyszy. Na jej ustach pojawił się specyficzny uśmieszek, gdy skupiła się na Randalu.
W Vivian się zagotowało, ale gniew szybko z niej wyparował, gdy dostrzegła, że Ammar nawet kątem oka nie zerkał na Muarę.
W końcu skupiła się na Stentorze.
W duchu odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że Likwidator miał na sobie spodnie.
- A już myślałem, że nie wrócicie - ziewnął, opadając na masywny fotel - Więc? Tonto nie żyje?
Vi sięgnęła do dekoltu i wyciągnęła spod ubrania wisiorek, który zabrała ofierze.
- Zgodnie z umową, przynoszę ci rzemyk Refta, jako dowód, iż zdrajca pożegnał się z życiem - rzekła.
- Hm... Nie sądziłem, że podołasz temu zadaniu - mruknął Stentor, dudniąc palcami o oparcie.
- Czas byś ty wywiązał się z obietnicy i dołączył do naszej sprawy.
Likwidator skrzywił się niezadowolony.
Vivian zaskoczona wyrazem twarzy przywódcy, zerknęła na Randala. Chłopak stał napięty, jak struna. Zmarszczył brwi i zacisnął pięści. Jego dłonie powoli zacisnęły się w pięści, tak mocno, że stawy cicho trzasnęły.
Vi wiedziała, co to oznacza. Randy był bliski rzucenia się na zabójcę, przez którego omal nie straciła życia.
- Niech będzie - rzekł Stentor po dość długim namyśle - Jeszcze dziś poślę kilku ludzi, by zebrali naszych pustynnych braci - machnął ręką - W końcu umowa, to umowa.
Vivian skinęła głową, po czym wraz z Randalem opuściła namiot.
- Już myślałem, że złamie dane słowo - mruknął Ammar.
- Omal się na niego nie rzuciłeś...
- Zostałaś ranna, spełniając jego warunek - zmarszczył brwi - Dał ci zadanie, które wykonałaś, choć mogłaś zginąć, a przemknęło mu przez myśl, by się wyplątać z obietnicy.
- Daj spokój. Ważne, że mamy go po swojej stronie.
Randy łypnął na namiot Stentora. Po chwili westchnął, uspakajając się.
- Skoro tu zrobiliśmy swoje, to...? - spojrzał na Vi - Co teraz?
- Odczekamy kilka dni, aż twoja noga choć trochę się zagoi - odparła - Później popłyniemy do samej paszczy lwa. Do Fearghas...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro