87.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vivian zamyślona patrzyła na miasto wyłaniające się z bezkresu morza. Statek powoli sunął w jego stronę, ocierając się o bryły lodu, pływające po powierzchni.
Vi umknęła duchem gdzieś daleko. Nie przeszkadzał jej nawet potworny chłód i silny wiatr, szarpiący jej włosami.
- Jesteś pewna panienko, że chcecie tam iść? - męski głos w końcu sprowadził ją na ziemię.
Wyrwana z rozmyślań, obróciła się do jegomościa, który stał za sterem.
- Tak, kapitanie - pokiwała głową.
- No cóż. Mogę wam tylko życzyć szczęścia.
- Pozostaje jeszcze kwestia powrotu. Długo zamierzacie tu pozostać?
- Odpoczniemy tydzień, może dwa i wracamy do Krwawej Zatoki. Jeden z naszych statków dobije do Murdoch dopiero na wiosnę.
- Rozumiem.
- Kuk przygotował dla was suchy prowiant. Mogę coś jeszcze dla was zrobić?
- Użyczycie nam trochę broni?
- Oczywiście. W ładowni znajdziecie sporo broni białej i palnej. Bierzcie co chcecie.
- Dziękuję - uśmiechnęła się lekko, po czym ruszyła ku zejściówce.
- Randy? - wpadła do kubryku.
Zastała tam kilku mężczyzn, lecz nie dostrzegła wśród nich Ammara.
- Zajrzyj do mesy - rzucił jeden z nich.
Vi skinęła głową, po czym ruszyła w stronę wskazanego pomieszczenia.
Randal spokojnie opierał się o długi stół i gawędził z kukiem.
Mężczyźni skupili się na Vivian, gdy tylko weszła do pokoju.
- Za chwilę dobijemy do portu - rzekła.
- Wszystko spakowałem - wskazał na spory wór, leżący na jednym z krzeseł.
- Dobrze. Kapitan pozwolił byśmy wzięli trochę broni.
Randy wyprostował się, po czym ruszył z Vi do ładowni.
Zmierzył wzrokiem duże skrzynie. Zajrzał do jednego z pudeł.
- Coś dla ciebie - rzekł, wyciągając łuk i kołczan pełen strzał.
Dziewczyna przejęła pokrowiec na lotki i zapięła go sobie na boku, następnie wzięła kabłąk, po czym nałożyła go na ramię.
Randy zajrzał do kolejnego pudła.
Wyciągnął z niego skórzane olstro, w którym spoczywał pistolet.
- Chcesz? - spytał, zerkając na Vi.
Pokręciła głową, po czym skupiła się na przeszukiwaniu skrzyń.
Ammar odłożył pistolet z powrotem do pudła. Nie lubił broni palnej. Była głośna i trzeba było ją przeładowywać po każdym strzale. Zdecydowanie wolał posługiwać się bronią sieczną.
- Dobrze się czujesz? - Vivian przerwała milczenie.
- Tak - odparł, nieodrywając wzroku od pudełka, w którym znalazł kilka sztyletów - Czemu pytasz?
- Pobladłeś...
- Nic mi nie jest - rzekł, przypinając do buta jeden ze znalezionych oręży.
Vivian podeszła do niego, po czym położyła rękę na jego ramieniu.
- Boisz się, prawda?
Randal wlepił w nią spojrzenie, lecz nic nie powiedział.
Po chwili odsunął się od niej i znów skupił się na przeszukiwaniu ładunku. W końcu wyciągnął pochwę z mieczem i wysunął oręż, by sprawdzić, czy jest zaostrzony.
- Randy?
Nie spojrzał na nią. Narzucił pochwę na plecy.
- Likwidator nie może czuć strachu - mruknął po chwili, zapinając sprzączkę paska od pokrowca.
- Likwidator może się lękać, lecz nie może tego okazywać - poprawiła go.
- Na jedno wychodzi - prychnął.
- Przestań - zmarszczyła brwi.
Ammar rzucił jej pytające spojrzenie.
- Traktujesz mnie, jak obcego, przed którym musisz udawać mordercę bez uczuć - skrzyżowała ręce na piersi - Jeszcze brakuje, byś chwycił za nóż i zaczął na mnie warczeć.
Randy odwrócił wzrok. Po chwili westchnął ciężko.
- Przepraszam... - znów spojrzał na Vivian - To przez nerwy...
Wzrok dziewczyny złagodniał.
Po krótkim namyśle, zbliżyła się do niego. Ujęła dłońmi jego twarz.
- Ja też się boję - szepnęła, patrząc mu w oczy i czule muskając kciukami jego policzki, pokryte rzadkim zarostem. Po chwili uśmiechnęła się lekko - Ale wiem, że nie pozwolisz mnie skrzywdzić.
Na usta bruneta wkradł się słaby uśmiech. Po chwili schylił się nieco, łącząc ich czoła.
Vivian w końcu cmoknęła go w usta, po czym ruszyła do wyjścia z ładowni.
Randy podążył za nią.
Wyszli na pokład i przeszli na dziób.
Wlepili spojrzenia w miasto, które mogli już podziwiać w całej okazałości.
Vivian przeszły ciarki na samą myśl, że za chwilę postawi nogę w mieście, gdzie znajduje się pałac Cedrica Larkina.
Zaszczękała zębami, poprawiając ciepły płaszcz, podszyty futrem.
- Wracajmy do Oliverto - zaczęła dygotać z zimna - Z dwojga złego wolę upały...
- Podobno na północy jest jeszcze zimniej - Randy otulił ją ramionami, chcąc choć trochę ją ogrzać.
- Marne pocieszenie... - mruknęła, chowając nos w szalu.
Nagle poczuła, że Ammar się spiął. Wiedziała co było tego przyczyną. Murdoch... Miasto szczerze znienawidzone przez Likwidatorów.
Randal oderwał wzrok od budynków, czując zimną dłoń ukochanej na swojej ręce.
Łapczywie wciągnął do płuc lodowaty podmuch wiatru, próbując okiełznać nerwy.
Po chwili westchnął ciężko, pozwalając umknąć nabranemu powietrzu i zmienić się w widoczny, biały obłok.
- Myślisz, że ich znajdziemy? - spytała Vivian.
- Nie wiem - odparł - Ale miejmy nadzieję, że szczęście nam dopisze.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Kiedy statek w końcu wpłynął do portu i został zacumowany, pożegnali załogę, po czym opuścili pokład.
Ruszyli w stronę miasta. Nie dziwił ich fakt, że nie wielu ludzi chodziło po ulicach. Było niemożliwe zimno, a na chodnikach zaległa gruba warstwa śniegu.
- Zostajemy tu do jutra? -  spytała Vi, gdy już znacznie oddalili się od przystani.
Spojrzała na niebo. Słońce już chyliło się ku zachodowi, pomimo dość wczesnej pory.
- Nie. Wynośmy się stąd, jak najszybciej.
- Ale za chwilę będzie zupełnie ciemno i zrobi się jeszcze zimniej. O ile to możliwe...
- W każdej chwili ktoś może nas zaczepić. Wiesz co się stanie, jeśli wyda się kim jestem...
Vi pokiwała głową.
- To... Jak się dostaniemy do gór? - spytała po chwili - Na piechotę to zajmie nam wieczność, a na konia nas nie stać.
- Myślę, że z tym nie będzie problemu - Ammar chwycił ją za ramię i zatrzymał.
Wskazał na wóz okryty płóciennym zadaszeniem, do którego jakiś mężczyzna ładował skrzynki.
Uśmiechnął się do Vivian.
- O, nie. Nie ma mowy - zmarszczyła brwi - Nie pójdę do niego. Czemu ty nie możesz z nim pogadać?
- Jestem uzbrojony, a to z pewnością go spłoszy.
- A jeśli mi odmówi?
- Takiej uroczej panience, jak ty? - uśmiechnął się - Wystarczy, że zatrzepoczesz rzęsami, a zaraz będzie jadł ci z ręki.
Vivian skrzywiła się nieco.
- No, idź do niego. Przecież cię nie ugryzie.
- A jeśli jednak?
- To mu nakopię - zaśmiał się, lekko ją pchając w stronę mężczyzny.
Vi niechętnie zbliżyła się do jegomościa. Odchrząknęła, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
- Jedzie pan może w góry? - spytała, gdy zupełnie ją zignorował.
- Może tak, może nie - prychnął, nie przerywając zajęcia.
- A zabierze pan dwoje pasażerów?
Rzucił ostatnie pudło na wóz.
- A wyglądam na...? - urwał, kiedy się obrócił - ...przewoźnika? - dokończył po chwili.
- Pomyślałam, że mógłby pan zabrać dwie biedne, zmarznięte duszyczki - uśmiechnęła się uroczo, trzepocząc przy tym zalotnie rzęsami.
- Eee... Ja...
- No cóż... - wzruszyła ramionami - Skoro nie bierze pan pasażerów, to może inny kupiec się zgodzi.
- Czekaj, panienko - rzekł, gdy się obróciła.
Vi uśmiechnęła się pod nosem. Miała go w garści. Dyskretnie pokazała przyczajonemu w cieniu Ammarowi, że już może do niej podejść.
 - Zgoda - powiedział, gdy znów skupiła się na nim - Jak się nazywasz?
- Megara - uraczyła go kolejnym, uroczym uśmieszkiem - Ale możesz mi mówić Meg - rzuciła mu uwodzicielskie spojrzenie i owinęła sobie kosmyk włosów wokół palca.
- Jestem Ronner - wskazał na wóz - Z przyjemnością zabiorę ciebie i... - zamarł, gdy Randal zbliżył się do Vivian. Pobladł, widząc broń Likwidatora.
- To mój narzeczony. Tharender - Vi chwyciła Ammara za rękę - Kochanie, to Ronner - wskazała na handlarza - Zgodził się nas ze sobą zabrać.
- No, to... - mężczyzna zmusił gardło do posłuszeństwa - Wskakujcie - rzekł, po czym szybko ruszył na przód wozu.
Randy pomógł Vi wdrapać się na wóz, po czym sam wsiadł.
- Ale się ciebie wystraszył - Vi zachichotała cichutko, licząc, że Ronner jej nie usłyszy.
- I bardzo dobrze - Ammar uśmiechnął się upiornie, po czym odłożył ich bagaż, a następnie zdjął z pleców miecz i usiadł wygodnie.
- Patrz - Vivian ściągnęła ze skrzyń jedną ze skór.
Usiadła wygodnie przy Randalu i otuliła ich dość ciężkim futrem.
- Ale cieplutko - westchnęła zadowolona, wtulając się w ukochanego.
Po chwili wóz ruszył.
Vivian rozkoszowała się ciepłem bijącym od Randala i grubego futra, którym byli okryci. Ziewnęła po chwili i przetarła zmęczone ślepia.
Ostatnia noc spędzona na statku była dla niej katorgą. Nie była w stanie zmrużyć oka, przez sztorm i wrzaski piratów, zmagających się z kaprysami pogody.
- Prześpij się - Randy, czule cmoknął ją w skroń.
Vi wtuliła głowę w jego pierś i słuchała silnego serca. Uśmiechnęła się nieco, czując, jak subtelnie głaszcze ją po głowie.
W końcu pozwoliła powiekom opaść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro