88.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vi poderwała głowę z twardych desek, gdy coś musnęło jej policzek.
Odruchowo chwyciła czyjś nadgarstek.
- Spokojnie, to tylko ja - usłyszała łagodny głos Randala.
Uspokojona puściła jego rękę, po czym przeciągnęła się.
- Gdzie jesteśmy? - zamruczała zaspana, obracając się do niego.
- W Gellum. Ronner zrobił postój, aby zajrzeć do karczmy. Chodź. Zjesz coś ciepłego.
Vivian niechętnie wypełzła spod nagrzanej skóry, po czym zeskoczyła z wozu.
Otuliła się rękami i udała się z Ammarem do gospody.
Randy otworzył dość ciężkie drzwi i przepuścił Vi.
Dziewczyna zmierzyła wzrokiem lokal. Było niemal zupełnie pusto. Budynek wykonany niemal w całości z drewna, był dość przytulny. Ściany zdobiły zdobycze tutejszych myśliwych. Masywne ławy, ustawione przy ciężkich stołach, okryto miękkimi futrami.
Pomimo, że ściany tworzyły ciemne deski, w lokalu było jasno, dzięki sporym oknom.
Na środku karczmy znajdowało się duże, murowane palenisko.
Vi uśmiechnęła się nieco, dostrzegając wolne miejsca, tuż przy ogniu.
Usiadła na ławie, jak najbliżej źródła ciepła.
- Co ci zamówić? - spytał Randy.
- Obojętnie - odparła, grzejąc dłonie - Byleby coś ciepłego.
Ammar skinął głową, po czym odszedł.
Po krótkiej chwili wrócił do stolika i postawił na nim dwie miski, wypełnione gorącą zupą.
- Dalej musimy iść pieszo - rzekł, siadając obok Vi.
- C-co? - przerażona spojrzała w stronę jednego z okien.
Skrzywiła się, wlepiając wzrok w  śnieg, który zaległ na chodnikach i dachach.
Przeszedł ją dreszcz, na samą myśl, że będzie musiała maszerować, pomimo potwornego mrozu.
- Czemu już nie możemy jechać z Ronnerem? - mruknęła w końcu.
- Bo zmierza do Acum. Stąd ruszy do Distanto, a później już będzie się poruszał coraz dalej na południe. Zaczniemy się oddalać od gór.
- Jak go spytałam, czy jedzie w góry, to nie raczył powiedzieć, że wybiera się w przeciwnym kierunku - prychnęła, zabierając się za jedzenie zupy.
- Właściwie, to mamy spory kawałek trasy za sobą - Ammar wyciągnął spod płaszcza mapę i rozłożył ją na stole - Jesteśmy tutaj - wskazał mały punkcik - Gdybyśmy szli pieszo z Murdoch, to ten dystans pokonali byśmy dopiero po jakiś trzech dniach. Wliczając przerwy na posiłek i sen.
- Jakim cudem jesteśmy aż tu? - spojrzała zdumiona na papier.
- Ronner pojechał skrótem. Dzięki temu zaoszczędził dużo czasu, ale bardzo ryzykował.
- Czemu?
- To bagna - wskazał jakiś obszar - Gdyby nie fakt, że całe zamarzły, to z pewnością byśmy w nich ugrzęzli, ale to byłby nasz najmniejszy problem. Na takim terenie z pewnością czają się zbóje.
- W takim razie czemu nie zaatakowali?
- Podejrzewam, że na czas mrozów wynieśli się do jakiejś kryjówki - złożył mapę i wepchnął ją pod płaszcz, po czym skupił się na posiłku.
- Gdzie jest Ronner? - Vivian po dłuższej chwili jeszcze raz zmierzyła wzrokiem lokal.
- Poszedł coś załatwić - Randal wzruszył ramionami - Poinformowałem go, że już nie będziemy mu towarzyszyć - uśmiechnął się nieco - Wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Nie zemdlał, kiedy podszedłeś do niego, by z nim pogadać? - zachichotała, odsuwając już pustą miskę.
- Jakoś się trzymał. Smakowało?
Pokiwała głową.
Randy szybko dokończył zupę, po czym zabrał naczynia i zaniósł je do lady, za którą stał karczmarz.
Kiedy opuścili bar, zbliżyli się do wozu, w którym pozostały ich rzeczy.
Randy zabrał ich bagaż i miecz, zaś Vi wzięła swój łuk.
Poprawiła szal i ciepły płaszcz.
- Gotowa? - spytał Randy, narzucając wór na ramię.
- Tak - wepchnęła dłonie w ciepłe kieszenie.
Podążyli zaśnieżonym chodnikiem w stronę drewnianej bramy, która stała otworem.
Opuścili miasteczko i trzymając się wydeptanego szlaku, ruszyli do lasu.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Jesteś pewien, że dobrze idziemy? - mruknęła Vi.
- Tak - odparł Randy.
- Sprawdź, czy nie ma w pobliżu jakiegoś miasteczka - chuchnęła w zmarznięte dłonie - Jest mi zimno i już nie mam sił iść... Nie zatrzymaliśmy się nawet na chwilę, odkąd ruszyliśmy z Gellum...
Ammar bez słowa zatrzymał się i sięgnął po mapę.
Vivian zaczęła chodzić w tę i z powrotem, by nie zmarznąć jeszcze bardziej.
Po chwili zatrzymała się i zerknęła przez ramię na Randala, który w wielkim skupieniu mierzył wzrokiem plan.
Po krótkim namyśle nabrała trochę śniegu i uformowała z niego nie dużą kulę.
- Jeśli będziemy trzymać się tego szlaku, dotrzemy do małej wioski -  Randy rzekł w końcu, składając mapę - Moglibyśmy tam sobie zrobić postój, a może nawet zostać na noc.
Schował papier, po czym spojrzał na Vivian.
Dziewczyna parsknęła śmiechem, gdy jej śnieżka trafiła Randala prosto w twarz.
- Uważasz, że to jest zabawne? - mruknął, ścierając śnieg.
- Odrobinę - zachichotała.
Ammar uniósł brew.
- Oj, nie bądź taki sztywny - przewróciła oczami - Jak byliśmy dziećmi, to ciągle... - pisnęła zaskoczona, gdy śnieżna kula trafiła ją w ramię.
- To ciągle bawiliśmy się w wojny na śnieżki - dokończył za nią.
- No nie! - zabrała się lepienie kolejnej kuli - Ta zniewaga krwi wymaga!
- Jeśli dobrze pamiętam, to z naszej dwójki ja jestem zabójcą, a nie ty - zarechotał.
- Tak ci do śmiechu? - wzięła zamach i rzuciła śnieżką w Randala.
Brunet zwinnie uskoczył przed śnieżnym pociskiem.
- A więc wojna? - nabrał garść białego puchu.
Vi uśmiechnęła się łobuzersko, szykując kulę.
Uskoczyła za jedno z drzew, gdy Ammar wziął zamach. Szybko wyjrzała zza osłony i rzuciła śnieżką, gdy kulka Randala rozbiła się o pień, za którym się skryła.
- Ha! Pudło, maleńka! - usłyszała jego rechot.
Dziewczyna mając już gotową kolejną śnieżkę, wyskoczyła zza drzewa i rzuciła kulą w stronę Ammara, który podkradł się niebezpiecznie blisko, próbując ją zaskoczyć.
- Trafiony, zatopiony! - zaśmiała się, gdy śnieg roztrzaskał się na piersi Randala.
- Czekaj no, jak cię dorwę, to nie będzie ci do śmiechu - zrobił groźną minę, po czym ruszył biegiem w jej stronę.
Vi zapiszczała rozbawiona, rzucając się do ucieczki.
Z trudem przedzierała się przez zaspy, sięgające jej do kolan. Słyszała ciężki oddech Randala i jego śmiech.
Wiedziała, że jest tuż za nią.
W końcu zdyszana, skręciła gwałtownie i umknęła między drzewa. Szybko przygotowała śnieżną kulę.
- Zmęczyłaś się, kruszynko? - zarechotał Randy, stając naprzeciw niej.
Na usta Vivian wkradł się chytry uśmieszek. Wzięła zamach, po czym rzuciła śnieżką w gałąź nad głową Ammara. Zgromadzony na niej białych puch runął chłopakowi na głowę.
Parsknęła śmiechem i wykorzystując okazję znów zaczęła uciekać.
Nagle potknęła się o skryty pod bielą korzeń i padła, jak długa.
Szybko obróciła się na plecy i otarła twarz ze śniegu.
Spojrzała na Randala, który spokojnie się do niej zbliżał, dysząc przy tym ze zmęczenia i śmiejąc się za razem.
Vi chciała mu umknąć, lecz nim zdążyła cokolwiek zrobić, już siedział na niej okrakiem i dociskał ją do ziemi swoim ciężarem.
Ignorując zimno, zawisł tuż nad nią, opierając się na łokciach.
Patrzył prosto w jej oczy, pełne rozbawienia.
- Jak za dawnych lat, co? - zamruczał, łącząc ich czoła.
- Nie zupełnie.
- Hm? - odsunął się nieco.
Zapłacił za ten błąd, garścią śniegu na twarzy.
- Nie ładnie - mruknął, po czym uniósł się nieco, a następnie szybko chwycił Vi za ręce i przygwoździł je do ziemi - I co teraz?
- Puszczaj! - zachichotała.
- Nie - uśmiechnął się chytrze.
- Bo zacznę wrzeszczeć!
- Śmiało - wzruszył ramionami.
- Ratunku! - krzyknęła, próbując powstrzymać śmiech.
Kiedy miała znów wrzasnąć, Randy wbił się w jej usta.
Puścił jedno z jej ramion i wolną dłonią musnął jej chłodny policzek, a ona oswobodzoną ręką zsunęła mu kaptur z głowy, po czym zanurzyła palce w jego smolistych włosach.
Po chwili oderwał się od jej warg.
- Zarumieniłaś się - zarechotał.
- To z zimna - uśmiechnęła się uroczo.
- Mhm - zbliżył się do niej, tak, że ich policzki lekko się o siebie otarły - Powiedzmy, że ci wierzę.
Musnął wargami jej żuchwę, przesuwając się powoli do jej szyi.
- Musisz się ogolić - zachichotała, czując, jak jego szorstki zarost muska jej skórę.
Niespodziewanie silny podmuch wiatru szarpnął uginającymi się od śniegu gałęziami.
Vi pisnęła, gdy lodowaty puch runął z prosto na nich.
Randy śmiejąc się, w końcu wstał i otrzepał się trochę ze śniegu.
W końcu wyciągnął rękę w stronę Vivian, po czym pomógł jej wstać.
Nagle kątem oka coś dostrzegł. Zmarszczył brwi, skupiając się na  sporym wzniesieniu z litej skały. Jego uwagę zwróciła ciemna wyrwa w kamiennej ścianie.
- Randy? - Vi obróciła się i podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem.
- Poczekaj tu - dobył miecza, po czym ruszył w stronę jamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro