89.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Randal powoli, na ugiętych nogach zbliżył się do mrocznej wyrwy.
Ostrożnie zajrzał do jaskini.
Zmierzył wzrokiem kamienne ściany i spękane sklepienie, przez które przebijały się suche korzenie. Przykucnął przy małym wgłębieniu w ziemi i przyjrzał się osmalonym kawałkom drewna.
W końcu wyprostował się i jeszcze raz rozejrzał się.
Nie dostrzegając nikogo, schował ostrze, po czym wyjrzał z jamy.
- Nikogo nie ma! - zawołał do Vi.
Dziewczyna zbliżyła się do niego.
Weszła do jaskini i zmierzyła ją wzrokiem.
- Ale jednak ktoś tu przebywał - wskazała na pozostałości po ognisku.
- Palenisko jest stare. Dawno nikogo tu nie było - odparł.
- Myślisz, że to była kryjówka Likwidatorów?
- Nie mam pojęcia. To możliwe, lecz to mógł też być obóz Zdobywców, albo jeszcze kogoś innego.
- Zostajemy tu? - spytała po chwili.
- Czemu nie? - wzruszył ramionami, po czym rzucił bagaż na ziemię.
Chwycił sztylet i uciął trochę korzeni, by rozpalić ognisko.
Vivian zdjęła z boku pokrowiec na strzały, po czym ściągnęła łuk. Przysiadła przy źródle ciepła.
- Przypilnuj, aby ogień nie zgasł, a ja coś upoluję - Randy przejął jej broń.
- Tylko nie przepadnij.
- Wrócę najszybciej, jak się da - cmoknął ją w czoło, po czym narzucił kaptur i ruszył w stronę wyjścia z jamy.
Vivian odprowadziła go wzrokiem.
Kiedy została sama, jeszcze raz zmierzyła wzrokiem jaskinię.
Po chwili coś dostrzegła.
Zaciekawiona, zbliżyła się do ściany. Musnęła dłonią wyryte na niej znaki.
Nigdy nie widziała takich symboli.
Ruszyła wzdłuż skał, nie odrywając palców od kamienia. Nagle dostrzegła brunatną smugę, spływającą po ścianie, aż do ziemi. Szybko się domyśliła czym jest zaschnięta ciecz.
Przeszedł ją dreszcz, gdy spojrzała w dół, na dużą plamę i zauważyła ludzki szkielet. Niepewnie kucnęła przy nieboszczyku. Jedna z jego rąk zamarła na rękojeści sztyletu, który utkwił w piersi, zaś druga bezwładnie spoczęła na zimnej ziemi. Głowa, osłonięta kapturem, opadła na jedno z ramion.
Vi zmierzyła wzrokiem czarny płaszcz truposza, a następnie czerwony materiał, otulający jego kościste biodra.
- Spoczywaj w pokoju - szepnęła, po czym wróciła z powrotem do ogniska.
Sięgnęła do bagażu i wyciągnęła dość cienki koc.
Następnie wyciągnęła z wora bukłak i zbliżyła się do wyjścia z jaskini. Zdziwiła się nieco widząc, że mrok już zupełnie ogarnął okolicę.
Ignorując chłód, nasypała śniegu do naczynia.
Po chwili znów zatkała je korkiem i wróciła do paleniska.
Położyła się na ziemi i oparła głowę na bagażu, po czym okryła kocem siebie i bukłak, aby rozpuścić zebrany do naczynia śnieg.
Zaczęła wpatrywać się w płomienie, które cicho syczały i powoli trawiły korzenie. Próbowała nie myśleć o szkielecie, leżącym po drugiej stronie jaskini.
Ogarnęło ją przyjemne ciepło. Poczuła się senna, lecz twardo nie pozwalała powiekom opaść. Bała się, że ulegnie zmęczeniu. 
Nagle poderwała głowę, gdy usłyszała, że ktoś się zbliża.
- Wygląda na to, że musimy się zadowolić suchym chlebem - mruknął
Randal, rzucając na ziemię zebrane gałęzie. Otrzepał się ze śniegu, po czym odłożył łuk i strzały, a następnie przykucnął, by dołożyć drwa do ognia.
- Nic nie udało ci się upolować? - spytała Vi, unosząc się na łokciu.
- Nawet nie znalazłem żadnych tropów. Szukałbym do skutku, ale zaczyna się ściemniać, zerwał się silny wiatr i pada śnieg. W śnieżycy nie miałbym szans wrócić - przysunął dłonie do ogniska - Podasz mi wodę?
Vi uniosła koc, odsłaniając bukłak.
- Tylko uważaj, bo będzie zimna - rzekła, podając Ammarowi naczynie.
Randy upił łyk lodowatej wody, po czym rzucił bukłak z powrotem do wora.
Po chwili wyprostował się i podszedł do Vivian. Ułożył się za nią.
- Gdzie mi się tu pchasz? - zerknęła przez ramię, gdy wpełzł pod koc i przysunął się do niej.
- Nie mogę się do ciebie przytulić?
- Nie - zachichotała.
- A to niby czemu?
- Bo jesteś lodowaty.
- To musisz mnie ogrzać - zaśmiał się, przysuwając się do niej jeszcze bliżej.
- Przestań - odskoczyła od niego - Jesteś zimny, jak lód. Poczekaj, aż się choć trochę ogrzejesz - ułożyła się wygodnie na boku.
Leżała odwrócona plecami do Ammara. Odetchnęła głęboko, rozkoszując się ciepłem bijącym od ogniska.
- Randy! - wrzasnęła, gdy ni z tego, ni z owego wepchnął zmarznięte ręce pod jej ubrania i przyłożył je do jej ciepłego ciała.
- Od razu lepiej - zarechotał.
- To było wredne! - oburzyła się, po czym przekręciła na drugi bok.
- Odrobinę - uśmiechnął się niewinnie.
- Odrobinę?!
- Oj, nie gniewaj się - przyciągnął ją do siebie.
- Szykuj się na zemstę - zamruczała.
- Już się boję - zaśmiał się.
Vivian westchnęła ciężko, próbując zignorować chłód bijący od ubrań Randala. Wtuliła głowę w jego pierś i pozwoliła, by zamknął ją w uścisku swoich ramion.
- Dobranoc - ziewnęła.
- Słodkich snów - zamruczał jej do ucha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro