94.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vi spojrzała w żółte ślepia zwierzęcia.
Zadrżała, gdy wilk o ciemnoszarym futrze znów na nią warknął. Nie śmiała się ruszyć. Z trudem przełknęła ślinę, wlepiając wzrok w kły, które zwierz tak dumnie prezentował.
- Spokojnie - Nergal podszedł do wilka. Przykucnął przy nim i bez zawahania go pogłaskał - Carnivore nic wam nie zrobi.
- Czemu masz w domu dzikiego wilka?
- Wyciągnąłem go z potrzasku, gdy był szczeniakiem. Jakoś nie umiałem się z nim pożegnać - uśmiechnął się - Więc go przygarnąłem.
W końcu wyprostował się i wskazał na ciemną zasłonę.
- Chodźcie.
Vi i Randy pokonali krótki korytarz, którego drewniane ściany, po chwili zastąpiły kamienie. Po drodze minęli wyrzeźbione w skale, strome schodki. Zbliżyli się do długiej firany i weszli do wskazanego pomieszczenia. Był to mały salonik. Tu ściany również były kamienne. Podłogę osłonięto skórami, aby nie bił od niej chłód. W murze wydrążono spore wgłębienie, które teraz służyło za palenisko.
Przy źródle ciepła stał dość stary szezlong.
Biegające po pokoiku dwie małe dziewczynki zamarły w bezruchu, dostrzegając obcych.
Pilnująca ich kobieta, poderwała się z kanapy.
Niewiasta nieco spuściła wzrok, gdy Nergal wszedł do salonu.
Dzieci podbiegły do niego i wtuliły się w jego nogi.
Powiedział coś do kobiety, która nadal stała napięta, jak struna i wciąż nie śmiała na niego spojrzeć.
Dopiero po chwili coś odpowiedziała i wraz z dziewczynkami opuściła pokój.
- Spocznijcie - gospodarz wskazał na szezlong.
Nie musiał powtarzać. Chętnie usiedli przy ciepłym ogniu.
- Jak nas odnaleźliście? - spytał Nergal.
- Właściwie, to wy znaleźliście nas - odparła Vi.
- Cóż... Twój krzyk było słychać chyba aż w Murdoch.
- Minęlibyśmy was - wtrącił Randy - Według naszej mapy mieliście schronienie daleko na zachód stąd.
- Mapy?
- Niewiele z niej zostało - mruknął Ammar.
- Skąd mieliście nasze współrzędne?
- Od informatorów - odparła Vi.
- Mówicie, że sprawdzilibyście zachodnie szczyty? Nie stacjonujemy tam od lat. Przenieśliśmy się tu po pewnym incydencie.
- Jakim incydencie, jeśli mogę spytać?
- Mieliśmy wśród nas zdrajcę... - urwał.
- Czy nosił imię Seneru? - spytał Randy.
Nergal zamarł.
- Skąd...? Skąd znacie to imię?
- Znaleźliśmy szkielet Likwidatora. W jego piersi tkwił sztylet. Był podpisany.
Likwidator odchrząknął.
- Więc? - zatarł ręce - Czemu zawdzięczamy waszą wizytę?
- Zapewne wiesz, że Likwidatorzy szykują się do wojny - odparła Vi, próbując nie pokazać, że zaskoczyła ją ta nagła zmiana tematu.
- Doszły nas słuchy o niejakim Morvenie, który postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wielu jest z wami?
- Przez ostatnie lata sporo ludzi się do nas dołączyło i wciąż ich przybywa - Vivian spojrzała mu w oczy - A wy? Pomożecie nam?
- Serca tutejszych Likwidatorów są równie mroźne, co zima - mruknął gospodarz - Nie łatwo ich poruszyć i przekonać do czegokolwiek. Są obojętni na krzywdy. Ale... Śmiało. Spróbuj z nimi pogadać.
- A ty? Jesteś ich wodzem, prawda?
- Owszem. Lecz nie mam prawa im kazać wyruszyć na wojnę, z której mogą nie wrócić. Wiodą tu spokojne życie, wraz ze swymi rodzinami. Szansa, że porzucą wszytko, by walczyć ze Zdobywcami są marne, ale postaraj się ich przekonać.
- Większość mnie nie zrozumie.
- To nie problem. Mogę tłumaczyć twe słowa.
- Spróbuję.
- Dobrze, ale najpierw się ogrzejcie - spojrzał na Randala, który wciąż szczękał zębami - Za chwilę ktoś wam przyniesie jakieś ciepłe odzienia.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Vivian wzdrygnęła się, gdy potężny dźwięk rogu rozniósł się po jaskini. Spojrzała na Nergala, który wziął głęboki wdech i znów dał sygnał swoim towarzyszom, aby się zebrali.
Nim się obejrzała stanęła przed nimi zgraja Likwidatorów. Większość z obecnych to mężczyźni, lecz zebrało się także kilka kobiet.
Vi przeszedł dreszcz. Przywódca nie żartował, mówiąc, iż jego towarzysze są chłodni, niczym obecna zima.
Ich znużone i za zarazem gniewne spojrzenia mroziły krew w żyłach.
Wargi zastygły we wrogim, pełnym pogardy grymasie.
Vivian w końcu zerknęła na Randala, który stał tuż przy niej.
- Marnie to widzę - szepnęła do niego.
- Szczerze? - spojrzał na nią - Ja też.
Niespodziewanie zabrzmiał czyjś głos.
- Ktoś pyta kim jesteś - rzekł Nergal.
Vi odetchnęła głęboko, po czym zrobiła krok w stronę zabójców.
- Nazywam się Vivian Morven - rzekła, starając się brzmieć pewnie - Przybywamy w imieniu mego ojca oraz waszych braci i sióstr, którzy popierają jego sprawę - przerwała na chwilę, by przywódca mógł przetłumaczyć jej słowa - Doszły was słuchy, że Likwidatorzy zbierają się, by wreszcie zakończyć tyranię Larkina i jego okrutnych wojowników - zrobiła pauzę - Czas, aby Zdobywcy zapłacili za wszystkie zbrodnie, jakich się dopuścili przez te lata. By tak się stało, Likwidatorzy staną do boju przeciw nim. Lecz ich szanse póki co wciąż są niewielkie - odczekała chwilę - Jeśli pomożecie, to może nam się udać wyplenić zarazę, jaką są Zdobywcy. W imieniu waszych pobratymców, którzy są gotowi poświęcić życie, proszę o wasze wsparcie.
Kiedy Nergal przestał tłumaczyć przemowę Vivian, zapadła męcząca cisza. Zabójcy mierzyli intruzów surowymi spojrzeniami. Po dłuższej chwili zaczęli coś szeptać między sobą.
Jeden z mężczyzn coś krzyknął.
- Pyta czemu mają wam ufać - rzekł Nergal.
- Powiedz im, że Randy jest jednym z nich.
Jakaś kobieta prychnęła, słysząc odpowiedź przywódcy.
Ten wyraźnie się spiął i zmarszczył brwi.
- Co powiedziała? - spytała Vi.
- Że to nic nie znaczy - mruknął - Macie udowodnić swoją lojalność.
Dziewczyna zerknęła na Randala. Miała wrażenie, że Nergal nie przekazał jej wszystkiego, co powiedziała Likwidatorka.
- Co mamy zrobić? - spytała w końcu.
Likwidatorzy zaczęli się naradzać. Nagle jeden z nich coś rzekł. Zabójcy krzyknęli zgodnie, a na ich usta wkradły się upiorne uśmieszki.
Nergal drgnął niespokojnie.
- Rozważą waszą prośbę, jeśli... Jeśli przyniesiecie głowę Berno.
- Kogo?
- Okrutnego kata. Zamęczył wielu naszych, a ich ciała zbeszcześcił, nabijając ich na pale, otaczające jego chatę, bądź wieszając na drzewach.
- Daj nam chwilę - Vivian odeszła z Ammarem nieco na bok - Co o tym sądzisz?
- Potrzebujemy ich - wzruszył ramionami - Głowa jednego, okrutnego człowieka to mała cena za pomoc Likwidatorów. Zgódź się.
- Więc? - spytał Nergal, gdy Vi do niego podeszła - Jaka decyzja?
- Podejmujemy wyzwanie. Dostaniecie głowę Berno.
- Nie powinniście tego robić - pokręcił głową - On jest naprawdę niebezpieczny.
- Damy radę - uśmiechnęła się słabo.
- Skoro tak uważasz... - skinął głową, po czym przekazał decyzję swoim kompanom.
Z gardeł Likwidatorów wydarł się żądny krwi okrzyk.
- Musicie porządnie wypocząć. Rivia zaproponowała, że cię przenocuje.
- C-co? - Vi zdębiała - Mamy spać oddzielnie?
- Nasze chaty, jak już pewnie zauważyłaś są dosyć ciasne. Zwłaszcza sypialnie.
- Nie widzę problemu - rzekł Randal - Przynajmniej będzie cieplej.
- Nie jesteście w stanie wytrzymać bez siebie kilku godzin? - Nergal parsknął śmiechem.
Vivian zarumieniła się nieco, spuszczając przy tym wzrok. Od ataku Kadaja na pustyni Tibilisi, bała się sypiać w obcych miejscach. Zwłaszcza, gdy nie było Ammara w pobliżu.
- No dobrze, skoro wolicie spać razem, to znajdzie się miejsce w moim domu - zadarł głowę, by spojrzeć na wielką wyrwę w sklepieniu, przez którą wpadały płatki śniegu - Chodźcie. Tylko patrzeć, jak rozpęta się śnieżyca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro