99.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vivian ze snu wyrwał nagły atak kaszlu Ammara.
Natychmiast usiadła i wlepiła spojrzenie w ukochanego, który nie mógł złapać tchu.
Randy dopiero po chwili zdołał uspokoić oddech. Westchnął ciężko, opadając na poduszkę.
Vivian zmartwiona musnęła dłonią jego zalane potem czoło. Spojrzała na jego podkrążone oczy.

- Spałeś choć chwilę?
- Nie - jęknął, opierając palce na nasadzie nosa.
- Czemu mnie nie obudziłeś?
- Po co miałbym cię budzić?
- Poszłabym po lekarza i byś się nie męczył.
- Nie potrzebuję medyka. Przejdzie mi.

Vi pokręciła głową, po czym wstała z łóżka. Założyła buty i ruszyła do drzwi.

- Gdzie idziesz?
- Po lekarza - rzuciła - A ty masz leżeć, jasne?

Opuściła sypialnię, nim Randal zdążył zaprotestować.
Zeszła po stromych schodach, po czym wpadła do salonu, gdzie zastała Nergala i Tellę, jak spokojnie siedzieli przy ogniu i rozmawiali.

- Dzień dobry, Vivian - przywódca uśmiechnął się ciepło do niej.
- Dzień dobry - odparła.
- Coś się stało? - spytał, widząc jej zmartwioną minę.
- Z Randym nie jest najlepiej... Macie tu jakiegoś medyka?
- Tella zna się na leczeniu - spojrzał na towarzyszkę - Zajmiesz się nim?
- Tak - pokiwała głową, po czym wstała i ruszyła do wyjścia z salonu.
- Dziekuję. Mówiłem ci kiedyś, że jesteś cudowna?

Tella zamarła przed firaną. Spojrzała na niego, wyraźnie zaskoczona jego słowami. Po chwili uśmiechnęła się lekko i zarumieniła przy tym nieco.
W końcu wypadła z pokoju.

- Nie martw się - Nergal spojrzał na Vivian - Randal jest w dobrych rękach - wskazał na miejsce obok siebie - Chodź. Usiądź sobie.

Vi podeszła do szezlongu i przysiadła obok przywódcy.

- Rozmawiałem z Likwidatorami - rzekł po chwili.
- Naprawdę? Jaką podjęli decyzję?
- Większość jest z wami. Przymkną też oko na waszą obecność, ale lepiej nie wchodźcie im w drogę.
- Wierz mi, nie zamierzam. Są delikatnie mówiąc przerażający.
- Kiedyś tacy nie byli. Zdobywcy wzbudzili w nich te najgorsze cechy - spojrzał na płomienie - Co teraz zamierzacie?
- Nie wiem. Nasz statek dobije do Murdoch dopiero na wiosnę. Do tej pory jakoś musimy sobie radzić.
- Jeśli chcecie możecie tu zostać - skupił się na niej.
- Naprawdę? A Tella nie ma nic przeciwko?
- A co ona ma do tego? - spojrzał na nią zdumiony.
- Nie jesteście razem?
- Co? - parsknął śmiechem - Skąd ci to przyszło do głowy?
- No... Często tu przebywa. Viena i Daisy chętnie spędzają z nią czas, więc... Pomyślałam, że jest ich matką.
- Tella mi tylko pomaga. Pilnuje dziewczynek, podczas moich nieobecności. Zajmuje się nimi od małego, więc nie dziwne, że są do niej przywiązane.

Zapadła niezręczna cisza.

- Lubi cię - Vi wypaliła nagle.
- Co?
- Nie zauważyłeś? - uśmiechnęła się.
- Eee... Nie?
- Eh... Mężczyźni - pokręciła głową - Jak wam się wprost nie powie, to nigdy nic nie zauważycie. Powinieneś z nią pogadać.
- Będziesz teraz mnie swatać? Jestem za stary na takie zabawy.
- Nie jesteś stary. Powiedz szczerze. Nie podoba ci się?
- No... Lubię ją, ale... - odchrząknął -Między nami nic nie będzie.
- Niby czemu?
- Pewna kobieta mocno nadszarpnęła moje zaufanie - odwrócił wzrok - Matka moich dzieci, podle mnie okłamywała przez całe lata - westchnął ciężko - Nigdy więcej nie popełnię tego błędu.
- Nie rozumiem...
- Wybacz, ale nie chcę o tym rozmawiać.
- Przepraszam. Niepotrzebnie poruszyłam ten temat.

Znów zapadła niezręczna cisza.
W końcu Vivian podniosła się z miejsca.
Opuściła salon.
Już miała wejść na schody, gdy ni z tego, ni z owego z piętra zbiegł Carnivore, a tuż za nim roześmiane córeczki Nergala.
Vivian mimowolnie się uśmiechnęła, patrząc, jak dziewczynki chichocząc wypadły z domu.
W końcu wdrapała się po stopniach na piętro i weszła do sypialni. Spojrzała na Randala, który siedział na krawędzi łóżka i wymęczony podpierał głowę.

- Zlituj się - mruknął, gdy Tella podała mu jakieś naczynie - Nie każ mi pić tego paskudztwa...
- Chcieć wyzdrowieć? - oparła ręce na bokach - To musieć pocierpieć.

Ammar westchnął ciężko, wlepiając wzrok w kubek, spoczywający w jego dłoni.
W końcu szybko wypił jego zawartość. Skrzywił się potwornie, czując niemożliwie gorzki posmak.

- Ohyda - mruknął, oddając Telli kubek.
- Nie przesadzać - przewróciła oczami - A teraz się kłaść.

Randal opadł na łoże i szczelnie okrył się kołdrą. Kobieta położyła mu na czole wilgotną szmatkę, po czym ruszyła w stronę drzwi.

- Ty go pilnować - rzuciła, mijając Vi - Ma leżeć, nie wędrować.

Dziewczyna zbliżyła się do Ammara i przysiadła obok niego.

- Nie martw się, maleńka - Randal uśmiechnął się słabo, kładąc rękę na jej nodze - Kilka dni i dojdę do siebie.

Vi splotła ich dłonie, po czym czule musnęła wolną ręką jego policzek.
Patrzyła ze smutkiem, na twarz Randala, na której malowało się zmęczenie. Słyszała, jak ciężko oddycha.
Szczerze liczyła, że Randy szybko wyzdrowieje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro