~ XIII ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- No nareszcie - Aisha uścisnęła mnie, gdy tylko wpadłem do domu - Bałam się, że naprawdę cię zamknęli.
- Jak widzisz, nie nabroiłem aż tak, by znowu spędzić noc w areszcie, gawędząc z Petru.
- Więc? Po co cię wezwali?
- Wygląda na to, że Dermen zaproponował mi robotę. Choć mówiąc zaoferował, mam na myśli kazał mi jutro przyjść, bo inaczej mi nogi z dupy powyrywa. Tylko jak mam być w dwóch miejscach na raz?
- Pogadam z Ilanem. Niczym się nie przejmuj i idź do Dermena. Takim, jak on się nie odmawia.
Jeśli mam być szczery, to cieszyłem się z faktu, że miałem zostać strażnikiem. Uganianie się za bandytami, to idealne zajęcie dla mnie.
Ta... Zobaczymy, jak szybko zmienię zdanie.

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

Ocknąłem się bardzo wcześnie. Jeszcze nawet nie świtało. Bezszelestnie wymknąłem się z łóżka, uważając, aby nie obudzić Aishy. Złapałem spodnie, które rzuciłem na krzesło. Dopiero wtedy zorientowałem się, że są podarte.
Cicho podszedłem do starej komody i otworzyłem jedną z szuflad. Wyciągnąłem swoje najlepsze, czarne spodnie. Następnie chwyciłem ciemną koszulę. Zastanawiałem się nad wzięciem broni, ale ostatecznie zrezygnowałem. Na palcach zbliżyłem się do drzwi. Szybko założyłem buty i opuściłem chatkę.
Jak dobrze, że był środek lata. Pomimo tak wczesnej pory, na dworze było naprawdę przyjemnie. Nie za zimno, nie za ciepło. Możnaby rzec, że było idealnie.
Wepchnąłem dłonie w kieszenie i lekko przygarbiony ruszyłem w stronę aresztu. Nie mogłem powstrzymać ziewania. Liczyłem, że spacerek trochę mnie ocuci. Jakoś nie miałem ochoty, aby Dermen pomógł mi się rozbudzić, używając do tego uderzenia otwartą dłonią.
Minąłem kilku strażników, wracających z nocnej zmiany. Kiedy dotarłem na miejsce, dopiero zaczęło się robić szaro. Czekałem przed wejściem do aresztu. Nawet pogawędziłem sobie trochę z jednym ze stróży, który dopiero co zaczynał robotę.
W końcu przyszedł Dermen.
- Idź na tyły - rzekł, znikając za drzwiami więzienia.
Posłusznie otoczyłem budynek i stanąłem przy dość wysokim murze. Usłyszałem rozmowy. Odetchnąłem głęboko, po czym pchnąłem sporą, drewnianą bramę. Wszedłem na spory plac. Zmierzyłem wzrokiem wysokie rusztowania i rząd beczek. Po chwili skupiłem się na belkach i rurach wystających z muru, po czym zerknąłem na przewróconą beczkę, o którą oparto sporą deskę.

Zastałem tam dziewięciu młodych mężczyzn. Wszyscy byliśmy zbliżeni do siebie wiekiem. Najmłodszy z nas miał dwadzieścia cztery lata, zaś najstarszy trzydzieści.
Patrzyłem, jak niektórzy z nich truchtają wzdłuż ogrodzenia, a inni się rozciągają.
- Patrzcie - jeden z nich mnie dostrzegł.
- To Rainer? - ktoś spytał.
- Będzie wesoło - padła odpowiedź.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Moje imię było znane w całym Laus. Co wcale nie oznacza, że byłem lubiany. Wszyscy uważali mnie za bandytę, prostaka i chama. Owszem, rzadko zważam na to, co mówię i nie raz zdarzyło mi się brać udział w bójce. Nie uważam się za świętego. O, nie. Daleko mi do tego. Ale czy jestem, aż tak zły, aby patrzeć na mnie z nienawiścią i pogardą?
- Będziemy mieli przez niego przejebane - któryś prychnął.
- Dobra, panienki! - ryknął Dermen, wychodząc z aresztu - W szeregu zbiórka! Macie trzy sekundy!
Nie miałem zamiaru prowokować kapitana już na dzień dobry, więc grzecznie ustawiłem się na końcu szeregu.
Wszyscy stali napięci, jak struny. Ręce spletli za sobą. Głowy mieli nieco uniesione, brzuchy  wciągnięte i piersi dumnie wypięte. Żaden z nich nie ośmielił się patrzeć na Dermena.
- Nie będzie taryfy ulgowej - mruknął kapitan, podchodząc do mnie - Albo dajesz z siebie wszystko, albo wypadasz z gry. Wyrażam się jasno?
- Tak - skinąłem głową.
Dermen uniósł brew i skrzywił się upiornie.
- Tak, kapitanie - z trudem powstrzymałem się od prychnięcia.
- Lepiej - mruknął, skupiając się na pozostałych - Elias, Whiter! Wy zaczynacie od szermierki. Reszta, dziesięć kółek sprintem wokół aresztu na rozgrzewkę. Później pięćdziesiąt pompek i tor przeszkód. Jakieś uwagi?
Nikt się nie odezwał.
- Dobrze. Zatem ruszajcie dupska i do roboty!
A ja głupi myślałem, że Werner to kawał skurwysyna...

***

Zaczynamy maraton :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro