~ XIV ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z czasem przywykłem do tempa jakie narzucał nam Dermen. Wymagało to naprawdę wiele pracy i wyrzeczeń, ale nie dałem się złamać. Jedno się nie zmieniło. Pozostali rekruci jakoś nie potrafili przetrawić faktu, że z nimi trenuję. Szczerze? Nie przejąłem się tym zbytnio. Po co sobie zaprzątać głowę takimi bzdetami, jak krzywe spojrzenia kolegów z roboty?

Na jednym z treningów połowa grupy przepadła, gdy tylko Dermen poszedł na chwilę do aresztu, aby podpisać jakieś ważne papiery.
Okazało się, że koledzy zrobili sobie przerwę, aby uraczyć się tytoniem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że stali tuż przy placu treningowym, choć wiedzieli, że kapitan mógł w każdej chwili się zjawić. Idioci... Zdawali sobie sprawę, że Dermen nie tolerował palenia tytoniu. Na piwo jeszcze przymykał oko, ale nie na papierosy.
- Chcecie sobie narobić kłopotów? - mruknąłem, podchodząc do nich.
- A co? - prychnął Narduzzi, wypuszczając dym z płuc - Doniesiesz na nas?
- Nie jestem kapusiem.
Zapadła niezręczna cisza. Po chwili  Ariel i Timmertan wrócili na trening, zostawiając mnie, Narduzziego i Slathara.
- Jeśli Dermen was przyłapie, będziecie mieli przejebane - ostrzegłem ich.
Za taki wybryk, Dermen zakuwał w dyby na cały dzień. Powodzenia z wyprostowaniem się, po kilku godzinach stania, schylony ku ziemi. Ale to nie była najgorsza kara. Potrafił przypalić papierosem ręce.
- A co cię to obchodzi? - syknął Slathar.
No właśnie... Co mnie obchodził fakt, że te pajace mogą oberwać?
Dermen ciągle nam powtarzał, że mamy być drużyną. Traktować się, jak braci. Nie obchodził go to, czy się lubimy, czy chcemy powybijać zęby sobie nawzajem. Mieliśmy umieć ze sobą współpracować.
Za wybryk dwóch kretynów cała grupa zostałaby ukarana. Głupia zbiorowa odpowiedzialność...

Wzruszyłem ramionami.
Zdębieliśmy, gdy dostrzegliśmy kapitana, który żwawym krokiem się do nas zbliżał. Wyglądał na wściekłego.
Natychmiast się wyprostowaliśmy i ustawiliśmy jeden, przy drugim.
Narduzzi skrył za sobą wciąż tlącego się papierosa.
- Widzę, że wam się nudzi - warknął kapitan - Kurwa, ile razy mam powtarzać, że nie toleruję tytoniu?!
Narduzzi i Slathar spuścili głowy.
Ostrożnie przejąłem papierosa.
- Po co te nerwy, kapitanie? - spytałem, wkładając używkę do ust - Chłopaki nic nie zrobili. Zagadałem ich, kiedy zrobili sobie krótką przerwę, aby się napić.
Dermen zmierzył mnie wzrokiem.
- Wracajacie do ćwiczeń - rzekł do chłopaków - Tym razem przymknę oko - mruknął, gdy zostałem z nim sam, na sam - Ale następnym razem, nie ważne, czy weźmiesz ich wybryk na siebie, oberwiecie wszyscy. Jasne?
- Jak słońce, kapitanie.
- Dobrze. A teraz wywal to gówno i wracaj na tor przeszkód.
Rzuciłem papierosa na ziemię i przygniotłem go butem, gasząc iskrę trawiącą bibułę i tytoń.
Minąłem Dermena i jak kazał wróciłem do swojego poprzedniego zajęcia.
Wdrapałem się na wysoki mur i zacząłem po nim biec, próbując zachować równowagę. Po chwili zeskoczyłem na jedną z beczek, ustawionych dość daleko od ściany. Beka niebezpiecznie się zachwiała, ale zdołałem się na niej utrzymać. Kiedy poczułem się pewniej, zacząłem skakać na kolejne beczki. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zadziwiająco dobrze szło mi z tą przeszkodą.
Jednak moja radość nie trwała długo. Ledwie dwie beczki dzieliły mnie od bezbłędnego pokonania tej części toru, gdy runąłem na ziemię.
Dobrze, że zdążyłem osłonić twarz...
Zdziwiłem się, gdy nad głową stanął mi Narduzzi. Uśmiechnął się nieco, wyciągając do mnie rękę.
Przyjąłem pomoc i podniosłem się.
- Nie myśl nad tym, aby trafić w beczkę i zmieniaj nogę, na którą skaczesz - klepnął mnie w ramię, po czym wrócił do szermierki z Zoltanem.
Przez chwilę analizowałem, co się właśnie stało. Czyżbym w końcu ich do siebie przekonał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro